Na kilka dni przed świętami, razem z Mariuszem postanawiamy
sprawdzić pewien skraj kampinoskiej kniei, gdzie nasz nieomylny nos coś nam
mówi, że o świcie jest tam duża szansa na spotkanie z grubszym zwierzem. Zatem
postanowione. Jedziemy.
Z ceglanego komina wydobywał się
szary dym. Małą drewnianą chatkę wtuloną w objęcia strzelistego świerka, wypełniało
ciepło starego, kaflowego pieca. Półmrok kuchni oświetlała stojąca na
niewielkim stoliku, wiekowa lampka, pamiętająca zapewne jeszcze wczesne czasy
PRL-u. Osmolony, blaszany czajnik rzucał złowrogi cień na ścianę i zastanawiał
się, czy swym gwizdem nie zmąci panującej w izbie ciszy, przerywanej jedynie trzaskiem
palących się sosnowych drewek.
Czerń nocy rozświetlały migocące
na niebie gwiazdy. Blask pół-księżyca sprawiał, że było znacznie jaśniej, niż
wskazywałaby na to godzina na wyświetlaczu. Długie światła, oświetlały
asfaltową nitkę daleko przed autem. Droga w tym miejscu przebiegała wśród
płaskich, rolniczych terenów, obficie porośniętych kukurydzą. Scenariusz na kolejny
październikowy poranek miał już ułożony w głowie od wczoraj i bardzo liczył na
kolejną dawkę, leśno-bagiennych emocji.
W tym roku, jesienny spektakl
zaczął się dość wcześnie. Pierwsze doniesienia mieliśmy już w okolicach 25
sierpnia, co było dla nas lekkim zaskoczeniem związanym z iście upalną aurą
ostatnich dni. Nie omieszkaliśmy tego faktu sprawdzić, a wyprawa w ostatni
weekend sierpnia jedynie to potwierdziła. Rozpoczynał się czas bukowiska i
rykowiska.
Piękne, majowe późne popołudnie. Jak
każde, w ciągu ostatnich kilku dni. Skąpane słońcem, ciche, bezwietrzne i
spokojne. Ot po prostu takie kampinoskie. Siedzę pod dębem. Czekam. Kilka dni
temu natknąłem się tu na szczątki upolowanej przez wilki łani, dlatego z dużą
nadzieją liczyłem na kolejne ekscytujące spotkanie.
Pełnia wiosny. Poranne mgły nad
łąkami, soczysta zieleń budząca do życia olsy. Runo leśne z dywanem białych
kwiatków. Kaczeńce kontrastujące żółtą barwą z błękitem rozlewisk. Klangor
żurawi. Szybujące bieliki. Przemykający skrajem drogi lis. Właśnie w takim
klimacie przemierzałem ostatnio puszczę.
To była precyzyjnie zaplanowana
operacja. Teren od dawna był rozpoznany. Wiedzieliśmy doskonale gdzie i kiedy
mamy „uderzyć”, a popołudniowy zwiad poprzedzający ten dzień potwierdził nasze
przypuszczenia.
Przedwiośnie. Zawsze jest wielką
nadzieją i przygotowaniem świata przyrody do wybudzenia się ze snu. Już jest za
mną, już przeminęło, ale zaowocowało kilkunastoma wyprawami w teren, dzięki
którym na nowo moja dusza odżyła, a na twarzy pojawiło się wiele uśmiechu i
radości.
Dwa lata minęły, kiedy to mknąłem
na wschód – nad Biebrzę, by odreagować od rosnącej w siłę pandemii i od całego
tego szaleństwa. Wydawało się wówczas, że ta nowa rzeczywistość jest czymś tak
bardzo zmieniającym świat w około mnie, że po latach rok 2020 uznany wręcz
zostanie przełomowym, zaczynającym nowy rozdział w historii świata.
Z Nowym Rokiem, „starym krokiem” –
mógłbym rzec w odniesieniu do tego, w co zaangażowaliśmy się jakiś czas temu wraz z kolegą Mariuszem i
co jest pewnego rodzaju swoistą kontynuacją procesu, zwanego przez nas samych „My
dla naszej Puszczy”.