Z Nowym Rokiem, „starym krokiem” – mógłbym rzec w odniesieniu do tego, w co zaangażowaliśmy się jakiś czas temu wraz z kolegą Mariuszem i co jest pewnego rodzaju swoistą kontynuacją procesu, zwanego przez nas samych „My dla naszej Puszczy”.
Środa wieczór. Na wyświetlaczu
telefonu SMS od MARIO. Krótka i jak zawsze treściwa wiadomość: „ Potrzebny
transport – Puszczyk do azylu. Pilne – do piątku”. Szybka wymiana zdań i
decyzja może być tylko jedna - „wchodzę w to”. Jutro Trzech Króli więc wolne.
No problemos - ogarnę temat – odpisuję.
Mariusz przesyła mi kilka
precyzujących sytuację informacji, z których dowiaduję się, że w otulinie naszego
lasu, pewna dobra dusza przygarnęła do domu sowę. Ta, siedząc na środku drogi
nie wykazywała ochoty by odfrunąć, więc było niebezpieczeństwo, że przy zbiegu
niefortunnych okoliczności, może pożegnać się z życiem. Ptak jest osowiały, nie
przyjmuje pokarmu, choć owa Pani uraczyła go nawet kurczaczkiem. Nie ma co –
trzeba działać.
Następnego dnia rano następuje
sympatyczny kontakt z Panią Wiktorią, po którym wraz z żoną i synkiem wsiadamy
do auta. Połączymy przyjemne z pożytecznym tj; rodzinny spacer z puszczykowym
S.O.S.
Parking w Granicy - aura niezbyt
miła – wieje wiatr i zacina coraz mocniejszy śnieg z deszczem. Duch lasu jednak
wyczuwa nasze dobre intencje, bo podczas przechadzki, wśród drzew rozpoznaję
znajome postacie. To mama Łosza wraz ze swoim potomstwem. Janek jest szczęśliwy,
że po raz kolejny może zobaczyć z dość bliska te sympatyczne zwierzęta, które
nic sobie nie robiąc, zgryzają olchową korę.
My ruszamy dalej, by zrealizować główny cel naszej wizyty w tych okolicach. Wraz z obszernym wiklinowym koszem, meldujemy się u Pani Wiktorii. Krótka wymiana zdań, podczas której dopytuję się o okoliczności zdarzenia. Te informacje, przekazane później pracownikom ptasiego azylu, mogą być dla nich wielce pomocne w prawidłowej diagnozie.
Ptak zaskakuje
mnie swoją wielkością. Nieraz obserwowałem puszczyki w kominie pewnej
puszczańskiej leśniczówki i wówczas nawet z daleka, wydawały mi się znacznie
większe. Ten jest zdecydowanie mniejszy, ale nie będąc znawcą tematu sów, nie
mam pewności, że to na przykład nie jest nieco inny gatunek. Osobiste moje
odczucie jest takie, że ptak jest to młody osobnik, ale z tego co się
orientuję, to młodym „nielotem” już dawno być nie może, więc to tym bardziej
budzi moje zaciekawienie. Nie wydaje się mieć złamań, ale nie mnie to oceniać.
Zakładam skórzane rękawice i przekładam
ostrożnie puszczyka do kosza, w którym będzie przetransportowany. Pani Wiktoria
w prezencie za dobre serce częstuje nas jeszcze czekoladkami, za co szczególnie
wdzięczny jest Janek. Mówię, że to niepotrzebne, że my także robimy to z
dobroci serca, ale to jeszcze bardziej spotyka się z uznaniem Pani
Wiktorii.
Droga do warszawskiego Z.O.O mija nam bez problemu. Pokonujemy ją w nieco ślimaczym tempie, a to za sprawą coraz gorszych warunków drogowych.
Na miejscu – w ptasim azylu – przekazujemy puszczyka
w ręce fachowców i tak kończy się nasza przygoda z tym sympatycznym zwierzakiem.
Nie często dane jest nam z tak bliska obcować z gatunkiem chronionym, co
dodatkowo mnie cieszy. W nadziei, że puszczyk w pełni wydobrzeje i powróci na
łono natury, wracamy uśmiechnięci do domu.
Na koniec wysyłam kilka zdjęć z „akcji”
na prośbę Pani Wiktorii oraz kwitek potwierdzający przyjęcie ptaka do azylu. Mi
osobiście po raz kolejny pozostaje ogromna satysfakcja, którą tym razem widzę
także w oczach syna i żony. Mariuszowi melduję wykonanie zadania, po czym umawiamy
się na kolejną leśną wyprawę.
Z puszczańskim pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz