06 maja 2022

Niewidzialny o świcie .....


Pełnia wiosny. Poranne mgły nad łąkami, soczysta zieleń budząca do życia olsy. Runo leśne z dywanem białych kwiatków. Kaczeńce kontrastujące żółtą barwą z błękitem rozlewisk. Klangor żurawi. Szybujące bieliki. Przemykający skrajem drogi lis. Właśnie w takim klimacie przemierzałem ostatnio puszczę.

To znamienne, że mając wolne od pracy śpisz mniej zachłannie. Tego dnia, wstałem przed budzikiem. Szybko ogarnąłem plecak i nie budząc domowników wyślizgnąłem się z domu.

Po półgodzinie dotarłem do … chciałbym rzec mazowieckiej wsi, jaką pamiętam z młodzieńczych lat, jednak dawno już osada ta stała się podwarszawską sypialnią. Uprawne pola zastąpiła mozaika budowlanych działek, w większości zagospodarowanych przez uciekających z dużej aglomeracji mieszczuchów. Parkujące auto wzbudziło niepokój psa, pilnującego znajomej posesji. Szczeknął raz i drugi, ale po krótkim przywitaniu z mojej strony, znów położył się przy furtce, kuląc ogon i wciskając pysk w ciepłe futerko. Wieś spała jeszcze w najlepsze, jednak pomału łuna wschodzącego słońca, rozjaśniała niebo od strony Warszawy.

Skręciłem w polną dróżkę, wiodącą w stronę lasu. Tuż za ostatnimi zabudowaniami przywitała mnie dość gęsta mgła, snująca się nad ostatnimi niedobitkami ugorów, poszatkowanych śródpolnymi zagajnikami. Twarz orzeźwiająco obmył chłód. Mogłem się tego spodziewać, gdyż termometr w aucie wskazywał niecałe 3 st.

Zroszona wilgocią piaszczysta droga odkrywała tajemnice nocnego życia lasu. Wyraźne tropy wskazywały na intensywne przemieszczanie się zwierzyny. Łosie, jelenie, dziki, a także coraz częściej widywane odciski borsuczych łap. To działało na moją wyobraźnie.

Dotarłem do lasu. Zaraz w brzózkach po prawej zaszczekał koziołek. Wyraźnie zaniepokojony oznajmiał mi, że o tej porze jestem tu zdecydowanym intruzem. Szedłem dalej. Widniejąca wciąż nitka krętej, leśnej drogi odsłaniała kolejne krzaczaste zakamarki. Wśród nich po lewej dostrzegłem dwie brązowe, spore sylwetki. To łosie obskubujące świeżutkie zielone listki. Zwierzęta uważnie mnie obserwowały, a ja nie zamierzałem wchodzić im w paradę. Szansa na dobre zdjęcie była nikła, więc ruszyłem dalej, wprost do celu mojej dzisiejszej wędrówki.




Leśne łąki. Jeszcze jakiś czas temu gospodarowane po „wiejsku”, z sianokosami, strzelistymi stogami, konną zwózką siana. Z gwarem kosiarzy i stłumionym, metalicznym odgłosem ostrzenia kos. Dziś łąki te żyją swoim nowym życiem, regulowanym corocznym parkowym koszeniem, mającym na celu utrzymanie ich w obecnej formie. Bez tego, dawno już okoliczne olsy weszłyby ochoczo na ten teren, lecz póki co, tylko pojedyncze drzewa i kępy krzewów burzą harmonię przestrzeni turzycowisk, traw oraz rozległych trzcinowisk.



Tym razem mgła ograniczała widoczność i skutecznie zasłaniała wydmowy horyzont mieszanego boru. Wkraczałem ostrożnie w tę przestrzeń. Z każdym krokiem grunt pod nogami uginał się, a pod kaloszami chlupała woda. Nie było sensu brnąć daleko, więc postanowiłem przysiąść pod znajomą, rozłożystą olchą. U jej podstawy rozrosły się kłujące krzewy, co stanowiło doskonałe maskowanie. Drzewo rosło na minimalnym wzgórku, co powodowało, że mogłem przycupnąć na ziemi nie martwiąc się o mokry tyłek.

Świt. Wilgotny, bagienny świt. Równie piękny, co tajemniczy. Dziś był bezwietrzny, więc każdy odgłos potęgował wrażenie. Ptasi gwar gdzieś z tyłu za mną, oznajmiał budzący się poranek. W olsie trzask pękającej gałęzi zwiastował grubszego zwierza, jednak ten ani myślał się pokazać. Wychylające się z prawej strony promienie słonka, powoli, bajecznie oświetlały okolicę. Mgła wzbijała się w górę i przesuwała nad trawami. Chłonąłem te widoki oddając się spokojnej kontemplacji chwili. Nie miałem zamiaru nigdzie dziś gnać. Zdecydowałem, że ten świt spędzę właśnie tu - na zasiadce pod moją olchą.

W górze przeleciały żurawie. Zakręciły koło, po czym oznajmiając swoje przybycie przysiadły w oddali. Obserwowałem trzcinowisko, z którego wyłoniły się 3 ciemne kształty. Dziki. Szukając smakowitych kąsków, systematycznie buchtowały podłoże. Nieco nad nimi teren patrolował myszołów, a z kępy traw wyłonił się koziołek. Harmonia. Czysta harmonia – to słowo cisnęło mi się na usta. Docierało do mnie, że siedząc spokojnie pod drzewem, w zielonym stroju, w rękawiczkach, z założonym na głowę maskowaniem, by biel twarzy nie odróżniała się od tła, w jakie byłem wtopiony, zupełnie nie ingeruję w spokój otaczającego mnie świata. Stałem się dla niego niewidoczny, przez co i on dzielił się ze mną swoimi skrytymi tajemnicami.



Odchyliłem się w lewo. I nagle…. Zaskoczenie. Na dowód tego wszystkiego, o czym przed chwilą rozmyślałem, zupełnie niedaleko mnie stała gromadka kilku jeleni. Było kilka łań i dwa młode byczki. Zwierzęta spokojnie zbliżały się w moim kierunku, zupełnie nieświadome mojej obecności.




Chęć zrobienia zdjęcia była nader kusząca, jednak odległość była na tyle mała, że migawka mogłaby wzbudzić w nich niepokój. Postanowiłem czekać, tym bardziej, że jelenie omijały właśnie niewielkie rozlewisko i kierowały się w stronę oświetlających je promieni słońca.




Co chwile przystawały, lustrowały okolice, podskubywały źdźbła traw. Miały wyraźnie obrany kierunek, do swojej dziennej ostoi. W końcu postanowiłem w kilku kadrach uwiecznić to piękne spotkanie.





Po dłuższej chwili zwierzęta spokojnie zniknęły w gąszczu olsu, pozostawiając mnie w przekonaniu, że to ja byłem dziś dla nich niczym zjawa. Ot po prostu - niewidzialny o świcie..

Z puszczańskim pozdrowieniem

Wozik77 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz