Przełom listopada i grudnia to
czas, w którym częściej zawieszam aparat na przysłowiowym kołku. Nie stronię
jednak od leśnych wypadów, mając czasami możliwość spojrzenia na własne leśne
szwendanie, z nieco innej perspektywy.
„Nie było nas, był las, nie
będzie nas, będzie las…”. Życie ludzkie przemija, za to świat przyrody jest w
zasadzie trwały i niezmienny, o ile nie dotykają go nadmiernie ci, którzy
uzurpują sobie prawo do jego poprawiania.
Czuję się rozczarowany.
Tegoroczne rykowisko, choć obfitowało w wiele ciekawych obserwacji, nie
przyniosło mi nawet jednego ciekawego kadru, na który tak bardzo liczyłem.
Ostatnie dni ciągnęły się niczym
włoski makaron. Świadomość nadchodzącego czasu oraz wielu miesięcy wyczekiwania
powodowała, że nie byłem w stanie już dłużej usiedzieć w domu. Dość sprzyjające
okoliczności sprawiły, że miałem kilka dni wolnego zarówno od pracy jak i od obowiązków
domowych. Po prostu „musiałem” ruszyć w knieję.
Pięć lat temu, kiedy to
poczyniłem tekst, będący moim prywatnym głosem w toczącej się wówczas dyskusji na temat remontu pewnej drogi - w
najśmielszych snach nie przyszło mi do głowy, że zadane wówczas pytanie - czy
zniknie Carskiej drogi czar? - będę musiał postawić ponownie, w odniesieniu do
całej doliny środkowo-dolnej Biebrzy i jej bezsprzecznie unikalnych w skali
Europy walorów przyrodniczych.
Pierwszy raz od bodaj kilku lat
mamy normalny pogodowy stan rzeczy. Było troszkę zimy, takiej ze śniegiem i utrzymującym
się sporym mrozem, więc zanim pojawi się pełnia wiosny, możemy podziwiać uroki
przedwiośnia.
Niby ostatnia noc lutego, a niebo
gwiaździste niczym w październiku. No i ta pełnia księżyca, rozświetlająca
wszystko w około. Wtulony w ciepłą pościel nie chcę się budzić, jednak brzęczyk
telefonu stanowczym tonem oznajmia mi, że już czas wstawać.
Do
niedawna -bodaj jeszcze kilka lat
wstecz - nie miałem na swoim koncie „ustrzelonego” łosia. Co więcej. Dopiero w
sezonie 2010 spotkałem Go po raz pierwszy na wolności – ot tak zupełnie na
„dziko”.