Spoglądając na zwisające zielone ramiona pochylonej wierzby, Fryderyk popadł
w zadumę. Drzewo zdawało się kłaniać w pas, przepływającej tuż obok rzece. Nagle
pod jego zacienioną koroną, zatrzepotał skrzydłami niewielki ptak, by chwilę
później, niczym kolorowy motyl zatrzymać się w bezruchu. Ze starego, spękanego
pnia wierzby wychyliły się dwa leciutko zagięte dzioby. Na twarzy Fryderyka
pojawił się uśmiech. Widać było, jak bardzo przywiązany jest do tej Mazowieckiej
krainy...