25 października 2022

W poszukiwaniu jesiennych emocji .....

 


Czerń nocy rozświetlały migocące na niebie gwiazdy. Blask pół-księżyca sprawiał, że było znacznie jaśniej, niż wskazywałaby na to godzina na wyświetlaczu. Długie światła, oświetlały asfaltową nitkę daleko przed autem. Droga w tym miejscu przebiegała wśród płaskich, rolniczych terenów, obficie porośniętych kukurydzą. Scenariusz na kolejny październikowy poranek miał już ułożony w głowie od wczoraj i bardzo liczył na kolejną dawkę, leśno-bagiennych emocji.

Odkąd wstał z łóżka, minęło już dobre 1,5 godziny. Wijąca się szosa zaczęła wyraźnie zmierzać w dół, co ewidentnie wskazywało, iż zbliżał się do rzecznej doliny. Nieco z konieczności jechał tą drogą pierwszy raz, dlatego wciąż nie był w stanie określić dokładnie, ile jeszcze czasu pozostało mu do celu podróży.

 Z rozmyślań wyrwało go żółte błyśnięcie przed autem. Ki diabeł – pomyślał, jednak stojący 50 metrów dalej - lekko po lewej – niebieski, kwadratowy znak, nie pozostawił wątpliwości.

– A więc wcześnie zacząłem te dzisiejsze zdjęcia – rzucił sam do siebie.

W istocie, jak bardzo udany był to kadr i czy dobrze na nim wyszedł, miał się przekonać już za kilka tygodni. Póki co, niewiadomą pozostawało, jak „drogie” dla niego będzie to ujęcie…. z fotoradaru.

Nieco zły przejechał przez most. Z głównej „tranzytówki” skręcił w lewo. Jechał ostrożnie, bo okolica aż pachniała zwierzem. Dookoła niego tylko las i podmokłości.

Nie pomylił się. Za kolejnym zakrętem prawie stanął dęba. Chmara łań tuż przy drodze może i nie miała zbytniej ochoty na jej przecięcie, jednak odruch wciśnięcia pedału hamulca zadziałał automatycznie. Zwierzęta odskoczyły w gęstwinę krzewów, pozostawiając go lekko rozdygotanym.

Zaparkował w centralnym punkcie, wciąż zanurzonej w głębokim śnie niewielkiej wioski. Zgasił silnik i zastygł w ciszy. Jej powagi dodawał stary drewniany, przydrożny krzyż, strzeliście wznoszący się ku górze.  Otworzył drzwi, których trzaśnięcie zbudziło miejscowe burki. Zaczęły ujadać, burząc tym samym nocny spokój.

Szybka zmiana obuwia na kalosze, grubsza kurtka, rękawiczki i ekwipunek na plecy – to jak zwykle poszło mu bardzo sprawnie. Cmoknął porozumiewawczo, na co psy najwyraźniej zareagowały bardziej przyjacielsko i merdając ogonami zamilkły.



Powoli dniało. Stał na skraju drogi, tuż przy zejściu na łąkę. Ewidentnie wyczekująco wsłuchiwał się w puszczańską ciszę, którą za chwilę przerwało potężne ryknięcie. Powtórzyło się po raz drugi i trzeci. Uśmiechnął się sam do siebie, bo wiedział bowiem dobrze, że byk musi stać na „jego” wiklinowej wyspie wśród olch.

Szedł powoli po skoszonej trawie, zostawiając za sobą wyraźny ślad ze strąconych kropel porannej rosy. Zaraz za dostojnym dębem, użytkowa część łąki zmieniła się w wybujałe turzycowisko, gęsto porośnięte wierzbowymi kępkami. Wśród nich usłyszał szelest, po którym zauważył stado łań niknących w chabaziach. Przystanął. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jelenie ryczą ze wszystkich możliwych stron. Przyłożył do oczu lornetkę. Lustrując okolicę jego wzrok spotkał się z innym, nieco zdziwionym i wpatrzonym w niego samego osobnikiem.



Brnął dalej, a doszedłszy do kolejnej kępy wikliny usłyszał zza niej wyraźny trzask gałęzi. Wiedział, co to oznacza. Byle sarenka nie powoduje tego rodzaju hałasu. To musiał być znacznie potężniejszy osobnik. Zwierzęcą ścieżką przebrnął przez środek krzaków i wychylił się po drugiej stronie. W pierwszym momencie nie dostrzegł byka, gdyż ten niknął wśród wysokiej w tym miejscu mimozy.



W końcu jednak zwierzę kierujące się na podeschniętą brzezinę, wyszło na nieco bardziej przyjazny dla zdjęcia obszar. Co więcej z pomocą przyszło także wyłaniające się zza horyzontu słońce, upiększając modela swym niezwykłym blaskiem.




Cieszył się z tego spotkania, ale zastanawiał się, dlaczego łoś kompletnie nie patrzy w jego kierunku. Fakt, był wtulony w wiklinowy krzew, ale nie specjalnie dawał mu on maskowanie. Wzrok łosia jednak wyraźnie przykuwało niewielkie trzcinowisko tuż po prawej. Bezwietrzny poranek sprawił, że i on usłyszał kołyszące się wysokie trawy. Jeszcze kilka chwil i dało się zauważyć, jak spośród nich wyłania się ciemne poroże.



Młody byczek podążał w sobie tylko znanym kierunku i minutę później zniknął w olchowym lasku.




Łoś także zniknął niczym zjawa.

Nie pozostało nic innego tylko wejść na borsukowy grądzik. Uczynił to nader ostrożnie, cały czas licząc, że z tyłu niego, w swoim rewirze wciąż przebywa porykujący jeleń. Zmienność jesiennego poranka dała znać o sobie. Słońce schowało się za chmury, a magia ciepłego, październikowego światła i „złotej godziny” ulotniła się. Przysiadł pod dębem i wsłuchiwał się w ptasi harmider, dobiegający z kępy krzewów. Po kilku minutach coś mocno zatrzepotało. Rozległ się donośny pisk i wrzask. Kilka sekund później, po wysokich w tym miejscu trawach coś dość szybko przebiegło. Czyżby, ktoś stracił życie? Może to sprawka lisa albo jenota?

Rozmyślał o tegorocznym rykowisku, gdy nagle, kilkadziesiąt metrów od niego, zamajaczył kolejny jeleń. Szedł wprost na wzniesienie, na którym siedział.



Skulony, rakiem wycofał się za piaszczysty wał, osiągając w ten sposób potrzebne maskowanie. Określił już, gdzie kieruje się zwierzę, więc przycupnął pod rozłożystą lipą. Uważnie obserwował łąkę i trzcinowisko, z którego powinien wyjść byczek. Mijały minuty, ale bez spodziewanego rezultatu. Dopiero po chwili zauważył, że jeleń wyłania się na końcu trzcinowiska. Widocznie to w tym miejscu przeszedł przez kanałek, który tu właśnie skośnie przecinał łąkę.



Zwierzę stanęło i rozglądało się wokoło. I nagle, gdy już myślał, że nic z tego nie będzie, jeleń ponownie ruszył na wprost niego. Z każdą sekundą odległość malała. Skorygował jeszcze swoją pozycję i czekał, aż byk wypełni większość kadru. W końcu strzelił krótką serię. Odgłos migawki dobiegł do uszu jelenia. Byk stanął, by po kilku sekundach odbić w lewo w stronę kolejnej wyspy drzew.



Był zadowolony z tego spotkania, jednak dość wczesna godzina wciąż dawała szanse na dalsze emocje. Postanowił ruszyć drogą przez olszynę. Kierował się nad kanałek do miejsca zwanego przez niego autostradą. To tu zwierzęta przekraczały wodę, o czym świadczyły ślady po obu stronach cieku.

Dość wyrazista jeszcze kilkaset metrów wcześniej droga teraz zwęziła się znacznie, przechodząc w zasadzie w wąską ścieżkę. Wysokie trawy i powalone stare olchy skutecznie broniły tajemnic tych miejsc. Gdy się zbliżał do kanałku, spore stado dzików poderwało się z traw. Wśród nich był całkiem dorodny odyniec, co ucieszyło go mocno, gdyż tak pięknego osobnika, w tym rejonie już dawno nie widział.

W końcu lasek przerzedził się, ukazując cel jego podróży. Przejście przez kanał było szerokie. Skopane i wydeptane burty ewidentnie świadczyły o mnogości zwierząt, które w tym miejscu przeprawiały się przez wodę. Zapewne kusiły je trawiaste tereny za kanałem, będące ich nocnym żerowiskiem. Teraz powinny schodzić z powrotem na gęsty las i na to właśnie liczył.

Przystanął. Gdzieś w górze dało się słyszeć żurawi klangor. Słońce znów zaczynało przebijać się przez chmury, podkreślając tym samym piękne jesienne barwy otaczających go drzew.

Nagle usłyszał wyraźny chlupot. Był on na tyle duży, że z miejsca odrzucił możliwość, iż hałas spowodowany był przez kaczki czy bobra. Szelest trzcin wyraźnie i szybko zbliżał się ku niemu. Nie miał już pola manewru i jedyne co zrobił, to odwrócił się w kierunku zwierzęcej ścieżki wyłaniającej się z zarośli. Chwilę później właśnie na niej pojawił się młody chłyst, jednak zobaczywszy dziwnego intruza , w mgnieniu oka zbiegł w trzciny.



Był zły na siebie. To mogło być fajne, bliskie ujęcie, ale znów nie był do końca na nie gotowy.

Mijały kolejne kwadranse, a on stał pod drzewem w oczekiwaniu na cos nieokreślonego. Gdzieś w oddali dały się słyszeć pojedyncze porykiwania, będące już ewidentną oznaką kończącego się tegorocznego rykowiska. Udało mu się podpatrzeć nawet przez lornetkę kolejnego jelenia, jednak odległość była zbyt duża, żeby choć marzyć o uwiecznieniu tego na zdjęciu.

I właśnie wtedy, gdy już schylał się by złożyć przenośny stołeczek, z lasku zza pleców usłyszał kolejny suchy trzask. Wtulił się jeszcze bardziej w drzewo i zamarł w bezruchu. Z pomiędzy gąszczu liści, ukazał mu się brązowy kształt, powoli przesuwający się ku niemu. Potem drugi, trzeci i czwarty. To mała chmara łań, za którą podążał młody byczek przemieszczała się na wschód. Pierwsza z grupy – prowadząca resztę - zatrzymała się dokładnie naprzeciw niego, w odległości nie większej niż 30 metrów. To był ten moment. Wcisnął migawkę i wypuścił serię. Zwierzęta przystanęły, ale po chwili dość spokojnym krokiem oddaliły się w stronę łąk.



Cieszyło go to spotkanie, choć zdjęcie jak zwykle nie było idealne. Zbyt długa ogniskowa, którą zapomniał skrócić nie objęła całej, pięknej sylwetki łani, ale cóż. Bywa. Tak czy siak tego poranka miał sporo spotkań ze zwierzętami, które osłodziły mu resztę dnia.

Wracając, postanowił znacząco skrócić sobie drogę. Brnąc przez podmokłe obniżenie, życie skutecznie uprzykrzały mu, niezmiernie licznie występujące tu strzyżaki. Zdziwiło go to bardzo, bo to był pierwszy raz, kiedy to tak natrętnie owady atakowały jego twarz. Próbował się od nich odganiać, ale na niewiele się to zdawało.

Nagle wychylając się za kolejnej wiklinowej kępy, zobaczył wpatrującego się w niego łosia.




Razem z nim, choć lekko z boku stała klępa wraz z młodym potomkiem. Zwierzęta dość długo wpatrywały się w niego, co pozwoliło mu na kilka dokumentacyjnych zdjęć.





Wracał nieco umęczony. Jego kręgosłup już dawno zastrajkował, domagając się choćby chwilowej pozycji siedzącej. Choć uznawał się za osobę cechującą się raczej dobrą orientacją terenu, to jednak nowe zarośla, jakie dziś zwiedził oszukały jego zmysły. Dźwięk motoru oznajmił mu, iż dotarł do asfaltowej drogi, którą jak myślał, ma jeszcze sporo po lewej. Ostatecznie, ubity grunt okazał się być ulgą w cierpieniu. Gruba kurtka i ciepły poranek zrobiły swoje. Niemal powłóczył kaloszami, ale do auta pozostały jedynie dwa odległe zakręty. Zanim do nich dotarł jeszcze jedna klępa postanowiła dać mu się uwiecznić.



Był zadowolony. Uznał, że był to całkiem udany i przyjemny traperski dzień. Cieszyła go mnogość zwierząt, które w zasadzie już za każdym razem wypełniały jego wyprawy. Zdobywana przez lata wiedza procentowała i dobrze rokowała na przyszłość. Wiedział, że przed nim jeszcze wiele, emocjonujących leśnych wypadów, a scenariusz na kolejny już rodził mu się w głowie…

Z przyrodniczym pozdrowieniem

Wozik77

2 komentarze:

  1. Magia słów i obrazów. Można podążać w wyobraźni przy takich opisach, widzieć i słyszeć to co widzi narrator. Bohaterami są zwierzęta i las.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że opis moich spotkań z przyrodą daje odrobinę uśmiechu w szarzyźnie dnia codziennego.

      Usuń