Czerń nocy rozświetlały migocące na niebie gwiazdy. Blask pół-księżyca sprawiał, że było znacznie jaśniej, niż wskazywałaby na to godzina na wyświetlaczu. Długie światła, oświetlały asfaltową nitkę daleko przed autem. Droga w tym miejscu przebiegała wśród płaskich, rolniczych terenów, obficie porośniętych kukurydzą. Scenariusz na kolejny październikowy poranek miał już ułożony w głowie od wczoraj i bardzo liczył na kolejną dawkę, leśno-bagiennych emocji.
Odkąd wstał z łóżka, minęło już
dobre 1,5 godziny. Wijąca się szosa zaczęła wyraźnie zmierzać w dół, co
ewidentnie wskazywało, iż zbliżał się do rzecznej doliny. Nieco z konieczności
jechał tą drogą pierwszy raz, dlatego wciąż nie był w stanie określić dokładnie,
ile jeszcze czasu pozostało mu do celu podróży.
Z rozmyślań wyrwało go żółte błyśnięcie przed
autem. Ki diabeł – pomyślał, jednak stojący 50 metrów dalej - lekko po lewej –
niebieski, kwadratowy znak, nie pozostawił wątpliwości.
– A więc wcześnie zacząłem te
dzisiejsze zdjęcia – rzucił sam do siebie.
W istocie, jak bardzo udany był
to kadr i czy dobrze na nim wyszedł, miał się przekonać już za kilka tygodni.
Póki co, niewiadomą pozostawało, jak „drogie” dla niego będzie to ujęcie…. z
fotoradaru.
Nieco zły przejechał przez most.
Z głównej „tranzytówki” skręcił w lewo. Jechał ostrożnie, bo okolica aż
pachniała zwierzem. Dookoła niego tylko las i podmokłości.
Nie pomylił się. Za kolejnym
zakrętem prawie stanął dęba. Chmara łań tuż przy drodze może i nie miała
zbytniej ochoty na jej przecięcie, jednak odruch wciśnięcia pedału hamulca
zadziałał automatycznie. Zwierzęta odskoczyły w gęstwinę krzewów, pozostawiając
go lekko rozdygotanym.
Zaparkował w centralnym punkcie,
wciąż zanurzonej w głębokim śnie niewielkiej wioski. Zgasił silnik i zastygł w
ciszy. Jej powagi dodawał stary drewniany, przydrożny krzyż, strzeliście
wznoszący się ku górze. Otworzył drzwi,
których trzaśnięcie zbudziło miejscowe burki. Zaczęły ujadać, burząc tym samym
nocny spokój.
Szybka zmiana obuwia na kalosze,
grubsza kurtka, rękawiczki i ekwipunek na plecy – to jak zwykle poszło mu
bardzo sprawnie. Cmoknął porozumiewawczo, na co psy najwyraźniej zareagowały
bardziej przyjacielsko i merdając ogonami zamilkły.
Powoli dniało. Stał na skraju
drogi, tuż przy zejściu na łąkę. Ewidentnie wyczekująco wsłuchiwał się w puszczańską
ciszę, którą za chwilę przerwało potężne ryknięcie. Powtórzyło się po raz drugi
i trzeci. Uśmiechnął się sam do siebie, bo wiedział bowiem dobrze, że byk musi
stać na „jego” wiklinowej wyspie wśród olch.
Szedł powoli po skoszonej trawie,
zostawiając za sobą wyraźny ślad ze strąconych kropel porannej rosy. Zaraz za
dostojnym dębem, użytkowa część łąki zmieniła się w wybujałe turzycowisko,
gęsto porośnięte wierzbowymi kępkami. Wśród nich usłyszał szelest, po którym
zauważył stado łań niknących w chabaziach. Przystanął. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że jelenie ryczą ze wszystkich możliwych stron. Przyłożył do oczu
lornetkę. Lustrując okolicę jego wzrok spotkał się z innym, nieco zdziwionym i
wpatrzonym w niego samego osobnikiem.
Brnął dalej, a doszedłszy do
kolejnej kępy wikliny usłyszał zza niej wyraźny trzask gałęzi. Wiedział, co to
oznacza. Byle sarenka nie powoduje tego rodzaju hałasu. To musiał być znacznie
potężniejszy osobnik. Zwierzęcą ścieżką przebrnął przez środek krzaków i
wychylił się po drugiej stronie. W pierwszym momencie nie dostrzegł byka, gdyż
ten niknął wśród wysokiej w tym miejscu mimozy.
W końcu jednak zwierzę kierujące
się na podeschniętą brzezinę, wyszło na nieco bardziej przyjazny dla zdjęcia
obszar. Co więcej z pomocą przyszło także wyłaniające się zza horyzontu słońce,
upiększając modela swym niezwykłym blaskiem.
Cieszył się z tego spotkania, ale
zastanawiał się, dlaczego łoś kompletnie nie patrzy w jego kierunku. Fakt, był
wtulony w wiklinowy krzew, ale nie specjalnie dawał mu on maskowanie. Wzrok
łosia jednak wyraźnie przykuwało niewielkie trzcinowisko tuż po prawej. Bezwietrzny
poranek sprawił, że i on usłyszał kołyszące się wysokie trawy. Jeszcze kilka
chwil i dało się zauważyć, jak spośród nich wyłania się ciemne poroże.
Młody byczek podążał w sobie
tylko znanym kierunku i minutę później zniknął w olchowym lasku.
Łoś także zniknął niczym zjawa.
Nie pozostało nic innego tylko
wejść na borsukowy grądzik. Uczynił to nader ostrożnie, cały czas licząc, że z
tyłu niego, w swoim rewirze wciąż przebywa porykujący jeleń. Zmienność
jesiennego poranka dała znać o sobie. Słońce schowało się za chmury, a magia
ciepłego, październikowego światła i „złotej godziny” ulotniła się. Przysiadł
pod dębem i wsłuchiwał się w ptasi harmider, dobiegający z kępy krzewów. Po
kilku minutach coś mocno zatrzepotało. Rozległ się donośny pisk i wrzask. Kilka
sekund później, po wysokich w tym miejscu trawach coś dość szybko przebiegło.
Czyżby, ktoś stracił życie? Może to sprawka lisa albo jenota?
Rozmyślał o tegorocznym
rykowisku, gdy nagle, kilkadziesiąt metrów od niego, zamajaczył kolejny jeleń.
Szedł wprost na wzniesienie, na którym siedział.
Skulony, rakiem wycofał się za
piaszczysty wał, osiągając w ten sposób potrzebne maskowanie. Określił już,
gdzie kieruje się zwierzę, więc przycupnął pod rozłożystą lipą. Uważnie
obserwował łąkę i trzcinowisko, z którego powinien wyjść byczek. Mijały minuty,
ale bez spodziewanego rezultatu. Dopiero po chwili zauważył, że jeleń wyłania
się na końcu trzcinowiska. Widocznie to w tym miejscu przeszedł przez kanałek,
który tu właśnie skośnie przecinał łąkę.
Zwierzę stanęło i rozglądało się
wokoło. I nagle, gdy już myślał, że nic z tego nie będzie, jeleń ponownie
ruszył na wprost niego. Z każdą sekundą odległość malała. Skorygował jeszcze
swoją pozycję i czekał, aż byk wypełni większość kadru. W końcu strzelił krótką
serię. Odgłos migawki dobiegł do uszu jelenia. Byk stanął, by po kilku
sekundach odbić w lewo w stronę kolejnej wyspy drzew.
Był zadowolony z tego spotkania,
jednak dość wczesna godzina wciąż dawała szanse na dalsze emocje. Postanowił
ruszyć drogą przez olszynę. Kierował się nad kanałek do miejsca zwanego przez
niego autostradą. To tu zwierzęta przekraczały wodę, o czym świadczyły ślady po
obu stronach cieku.
Dość wyrazista jeszcze kilkaset
metrów wcześniej droga teraz zwęziła się znacznie, przechodząc w zasadzie w
wąską ścieżkę. Wysokie trawy i powalone stare olchy skutecznie broniły tajemnic
tych miejsc. Gdy się zbliżał do kanałku, spore stado dzików poderwało się z
traw. Wśród nich był całkiem dorodny odyniec, co ucieszyło go mocno, gdyż tak
pięknego osobnika, w tym rejonie już dawno nie widział.
W końcu lasek przerzedził się,
ukazując cel jego podróży. Przejście przez kanał było szerokie. Skopane i
wydeptane burty ewidentnie świadczyły o mnogości zwierząt, które w tym miejscu
przeprawiały się przez wodę. Zapewne kusiły je trawiaste tereny za kanałem,
będące ich nocnym żerowiskiem. Teraz powinny schodzić z powrotem na gęsty las i
na to właśnie liczył.
Przystanął. Gdzieś w górze dało
się słyszeć żurawi klangor. Słońce znów zaczynało przebijać się przez chmury,
podkreślając tym samym piękne jesienne barwy otaczających go drzew.
Nagle usłyszał wyraźny chlupot.
Był on na tyle duży, że z miejsca odrzucił możliwość, iż hałas spowodowany był
przez kaczki czy bobra. Szelest trzcin wyraźnie i szybko zbliżał się ku niemu. Nie
miał już pola manewru i jedyne co zrobił, to odwrócił się w kierunku zwierzęcej
ścieżki wyłaniającej się z zarośli. Chwilę później właśnie na niej pojawił się
młody chłyst, jednak zobaczywszy dziwnego intruza , w mgnieniu oka zbiegł w
trzciny.
Był zły na siebie. To mogło być
fajne, bliskie ujęcie, ale znów nie był do końca na nie gotowy.
Mijały kolejne kwadranse, a on
stał pod drzewem w oczekiwaniu na cos nieokreślonego. Gdzieś w oddali dały się
słyszeć pojedyncze porykiwania, będące już ewidentną oznaką kończącego się
tegorocznego rykowiska. Udało mu się podpatrzeć nawet przez lornetkę kolejnego
jelenia, jednak odległość była zbyt duża, żeby choć marzyć o uwiecznieniu tego
na zdjęciu.
I właśnie wtedy, gdy już schylał
się by złożyć przenośny stołeczek, z lasku zza pleców usłyszał kolejny suchy
trzask. Wtulił się jeszcze bardziej w drzewo i zamarł w bezruchu. Z pomiędzy
gąszczu liści, ukazał mu się brązowy kształt, powoli przesuwający się ku niemu.
Potem drugi, trzeci i czwarty. To mała chmara łań, za którą podążał młody
byczek przemieszczała się na wschód. Pierwsza z grupy – prowadząca resztę -
zatrzymała się dokładnie naprzeciw niego, w odległości nie większej niż 30
metrów. To był ten moment. Wcisnął migawkę i wypuścił serię. Zwierzęta
przystanęły, ale po chwili dość spokojnym krokiem oddaliły się w stronę łąk.
Cieszyło go to spotkanie, choć
zdjęcie jak zwykle nie było idealne. Zbyt długa ogniskowa, którą zapomniał
skrócić nie objęła całej, pięknej sylwetki łani, ale cóż. Bywa. Tak czy siak
tego poranka miał sporo spotkań ze zwierzętami, które osłodziły mu resztę dnia.
Wracając, postanowił znacząco
skrócić sobie drogę. Brnąc przez podmokłe obniżenie, życie skutecznie
uprzykrzały mu, niezmiernie licznie występujące tu strzyżaki. Zdziwiło go to
bardzo, bo to był pierwszy raz, kiedy to tak natrętnie owady atakowały jego
twarz. Próbował się od nich odganiać, ale na niewiele się to zdawało.
Nagle wychylając się za kolejnej
wiklinowej kępy, zobaczył wpatrującego się w niego łosia.
Razem z nim, choć lekko z boku
stała klępa wraz z młodym potomkiem. Zwierzęta dość długo wpatrywały się w niego,
co pozwoliło mu na kilka dokumentacyjnych zdjęć.
Wracał nieco umęczony. Jego
kręgosłup już dawno zastrajkował, domagając się choćby chwilowej pozycji
siedzącej. Choć uznawał się za osobę cechującą się raczej dobrą orientacją
terenu, to jednak nowe zarośla, jakie dziś zwiedził oszukały jego zmysły.
Dźwięk motoru oznajmił mu, iż dotarł do asfaltowej drogi, którą jak myślał, ma
jeszcze sporo po lewej. Ostatecznie, ubity grunt okazał się być ulgą w
cierpieniu. Gruba kurtka i ciepły poranek zrobiły swoje. Niemal powłóczył
kaloszami, ale do auta pozostały jedynie dwa odległe zakręty. Zanim do nich
dotarł jeszcze jedna klępa postanowiła dać mu się uwiecznić.
Był zadowolony. Uznał, że był to
całkiem udany i przyjemny traperski dzień. Cieszyła go mnogość zwierząt, które
w zasadzie już za każdym razem wypełniały jego wyprawy. Zdobywana przez lata
wiedza procentowała i dobrze rokowała na przyszłość. Wiedział, że przed nim
jeszcze wiele, emocjonujących leśnych wypadów, a scenariusz na kolejny już
rodził mu się w głowie…
Z przyrodniczym pozdrowieniem
Wozik77
Magia słów i obrazów. Można podążać w wyobraźni przy takich opisach, widzieć i słyszeć to co widzi narrator. Bohaterami są zwierzęta i las.
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że opis moich spotkań z przyrodą daje odrobinę uśmiechu w szarzyźnie dnia codziennego.
Usuń