To właśnie On, jeden z herbów
tutejszej przyrody sprawił, że wzdychałem z zachwytu przeglądając kolejne karty
fotograficznych albumów braci Kłosowskich. Jego dostojna, pięknie ubarwiona
sylwetka, przyodziana w iście indiański pióropusz, bez reszty działała na moją
wyobraźnię. Marzyło mi się spotkanie z tym przedstawicielem rodziny
bekasowatych, jednak przez kolejne lata mijałem się z batalionami o kilka dni.
Tym razem postanowiłem przyjechać nieco wcześniej niż zwykle – w końcówce
kwietnia.