Piękne, majowe późne popołudnie. Jak każde, w ciągu ostatnich kilku dni. Skąpane słońcem, ciche, bezwietrzne i spokojne. Ot po prostu takie kampinoskie. Siedzę pod dębem. Czekam. Kilka dni temu natknąłem się tu na szczątki upolowanej przez wilki łani, dlatego z dużą nadzieją liczyłem na kolejne ekscytujące spotkanie.
Dzielnie pokonując wyjazdowe
korki z Warszawy, przyjeżdżałem w te okolice przez kilka dni z rzędu, jednak
wilki najwyraźniej musiały patrolować teren w innych godzinach lub też w nieco już
innym rejonie puszczy. Nie zrażałem się tym, licząc, że może mi się poszczęści.
Niestety. Honor jednak ratowały łosie, dziki, łanie, lisy, zające, sarenki, a
nawet para orlików i czarny bocian. Codzienne 2-3 godziny mijały na spokojnej
obserwacji okolicy.
Drugiego dnia zaciekawiła mnie
dość duża aktywność bażantów. Te, jak tylko słońce zaczynało kłaść się nieco
niżej, zaczynały swoje pokrzykiwania. Zawsze zastanawiałem się, czy to efekt
ich spłoszenia, które nieraz wprawiało mnie w osłupienie czy przysłowiowy zawał
serca, kiedy to jeden z drugim znienacka wyskakiwały mi spod nóg z przeraźliwym
krzykiem. Tym razem jednak wydawało się, że ptaki okrzykami nawołują się
wzajemnie.
Siedziałem sobie pod drzewem,
mając przed sobą czystą przestrzeń zielonej łączki, która to w niewielkiej
odległości przechodziła w ścianę nieco wyższych, uschniętych traw. Rozglądałem
się bacznie dookoła, licząc na kolejną lornetkową obserwację.
Nagle od lewej, z wyższej części
łączki wybiegły dwa kolorowe samce. Biegły równolegle do siebie. Po kilkunastu
metrach stanęły na wprost mnie i podskakując zaczęły uderzać się wzajemnie
skrzydłami. Trwało to kilka sekund po czym ptaki ponownie wracały w wyższe
zarośla. Sytuacja powtarzała się co kilka minut, a ptaki wybiegały na łączkę z
dokładnością co do kilku metrów.
Nie mogłem przejść obojętnie
wobec takich zdarzeń. Odczekałem, aż samce znów powrócą w uschnięte trawy, po
czym skulony podbiegłem za bliższy krzak. Tuż przed nim miałem końcówkę niskiej
zielonej łąki, z wyrytymi przez dziki muldami. Właśnie w takim jednym dołku urządziłem
sobie swoje stanowisko. Wysunąłem przed siebie plecak, kładąc na nim aparat, a
sam maskując głowę i twarz ułożyłem się na brzuchu. Zastygłem w oczekiwaniu.
Nie minęło pięć minut, kiedy to
znów usłyszałem charakterystyczne odgłosy, a w wizjerze aparatu spostrzegłem
znajomą sylwetkę.
Ptaki, prężąc się zatrzymały się
na skraju wyższej trawy. Z zaciekawieniem lustrowały okolicę, jednak maskowanie
było na tyle dobre, że określiły je jako naturalną część łączki. Światło z
ostro żółtego zaczynało przechodzić w ciepły pomarańcz. Kontrastująca, majowa soczysta
zieleń dodatkowo nadawała kolorytu. Ptaki ponownie skróciły dystans do mojego
stanowiska pozwalając mi na kilka ciekawych ujęć. Czasem tylko zastanawiał je stłumiony
trzask migawki mojego aparatu. Wydobywany przez nią dźwięk powodował, że
zastygały na kilka chwil. Czasem skubały trawę, znikając mi na jakiś czas, w
coraz wyższych jej źdźbłach.
Przez kolejne dwa dni sytuacja
była podobna. Dokładnie to samo miejsce, niemal identyczne warunki i te dwa,
widać konkurujące ze sobą osobniki. W wieczornych promieniach słońca wyglądały
bardzo dostojnie.
Ich ubarwienie powodowało, że nie
wiem czemu, ale kojarzyły mi się ze staropolskimi szlachcicami, których to
stroje równie piękne i barwne nie raz mogłem podziwiać w muzeach czy
historycznych albumach. Wyraźnie okupowały to terytorium, będąc jednocześnie
panami tych włości.
Czwartego dnia, na łączce
niestety zastałem pustkę. Ptaki albo zostały spłoszone, albo najzwyczajniej
przeniosły się gdzieś dalej. Rozglądałem się, ale nie było ich już widać, tak
jak poprzednio. Wciąż z bardziej odległych części traw słyszałem ich
trzepotanie skrzydeł i donośny krzyk, jednak pod moim stanowiskiem już się nie
pojawiły. No cóż. Te dwa-trzy dni przyniosły
mi kilka fajnych kadrów bażantów, o jakich wcześniej nawet nie myślałem. Dotarło
do mnie, że jeśli tylko nadarza się okazja to trzeba ja wykorzystywać. Przez
ten krótki czas skupiłem się tylko na tym, by spróbować je podejrzeć z bardzo
bliska i to się udało, a potem….
A potem wróciłem pod swój dąb i
dalej czekałem na spotkanie z wilkiem, ale to już zupełnie inna historia…
Z puszczańskim pozdrowieniem
Wozik77
Świetne obserwacje. W miejscach które często odwiedzam, okolice rzeki, jest dużo bażantów. Słychać je często w zaroślach, ale obserwacje zwykle z oddali bo czujnie szybko się oddalają. Bywa że zrywają się prawie spod nóg.
OdpowiedzUsuńDzięki za dobre słowo :-) . Tak. Bażanty potrafią przyprawić o przysłowiowy zawał serca, ale są też często dobrą wskazówką w obserwacjach - swoistym znakiem ostrzegawczym, że coś się zbliża
Usuń