Czuję się rozczarowany. Tegoroczne rykowisko, choć obfitowało w wiele ciekawych obserwacji, nie przyniosło mi nawet jednego ciekawego kadru, na który tak bardzo liczyłem.
No właśnie. Czy nie liczyłem na
to za bardzo?
Wyprawy w teren zintensyfikowałem
już w końcówce sierpnia. Po doświadczeniach lat poprzednich, wiedziałem, że już
wówczas ten spektakl przyrody może się rozpocząć, jednak na pierwsze odgłosy
ryczących byków musiałem poczekać do 5 września. Wcześniejsze dni nie były
straconymi, bo oczekiwanie na jelenie umilało mi trwające bukowisko. Łosi może
nie spotkałem zbyt dużo, ale przynajmniej udało mi się uwiecznić jednego
pięknego byka, wzdychającego do swojej wybranki.
To było piękne spotkanie i zwiastowało
dobry czas. Z początkiem września, rykowisko rozkręcało się powoli, by tuż po
pierwszej jego dekadzie przyspieszyć znacznie. Miałem piękne odsłuchy.
Widziałem piękne poroża, ale o porach, które nie dawały szansy na zrobienie
przyzwoitego zdjęcia. Cały czas żyłem w nadziei, że kulminacja jeszcze przede mną,
że nie muszę się spieszyć, że jeszcze nadejdzie moja szansa. Przyjąłem postawę
wyczekującą – i w mojej świadomości i w moich poczynaniach. Raczej liczyłem na
to, że to ryczący jeleń mnie podejdzie, niżli to ja powinienem podejść jego. Z
perspektywy czasu to był błąd. Rykowisko przybrało na sile, samce dość szybko
pogrupowały się w stadka z łaniami, a mi obok nosa przeszła szansa na
stosunkowo łatwe zdjęcie przemierzającego teren byka. Wówczas to jeleń nie
wykazuje zbyt dużej ostrożności. Wiedziony instynktem i zapachem, ze spuszczona
głową, brnie przed siebie nie zważając za bardzo na nic. Wtedy to właśnie jest
największa szansa na bliskie spotkanie. Ja ten czas ….. przestałem po prostu w
miejscu. A później?
Później samce były już pośród
łań. Te, niczym wytrawne radary monitorowały teren wokoło. Tak – przez lornetkę
dało się jeszcze towarzystwo poobserwować, za to zbliżenie się do nich było już
czymś niewykonalnym. Owszem. Nasłuchałem się jak nigdy. W trzeciej dekadzie
września, w lasach rozbrzmiewały już prawdziwe, potężne w odbiorze koncerty.
Nawet aura mi sprzyjała i nie krzyżowała planów. Choć przemieszczałem się
częściej za odgłosem, to jednak było już za późno. Trochę to rykowisko
przespałem i …. za wcześnie też je odpuściłem. Z początkiem października po
kilku dniach względnego wyciszania uznałem, że to już koniec. Wszak trwało już
miesiąc. Jakie było moje zdziwienie, kiedy to kolejne chłodne poranki
spowodowały, że na łąkach znów było głośno od basowych odgłosów !!! A ja? A ja
znów „podcięty” spotkaniem z myśliwymi i świadomością, jakże barwnie
nakreślonego w mało miłej rozmowie niebezpieczeństwa wyjścia wprost pod lufę,
przystopowałem.
Ostatnie październikowe wyjścia
były próbą ratowania honoru, ale jak to wyszło pokazują poniższe zdjęcia..
W końcu, nie zrobiłem tego
wymarzonego ujęcia. Nawet nie mam kilku przyzwoitych. Czy żałuję? Nie,
absolutnie nie. Bywa i tak. W tym pięknym, jesiennym czasie byłem prawie 20
razy w terenie. To sporo, to całkiem sporo. Wraz z kompanem większości moich
wypraw, dotknęliśmy naprawdę wielu leśnych tajemnic, których odkrywanie jest
przeznaczone tylko dla najbardziej zapalonych foto-łazików, dla tych
najbardziej wytrwałych. Podążanie za zdjęciem nie może być celem samym w sobie,
bo wówczas popadamy w przesadne dążenie do jego zrealizowania i właśnie wtedy z
reguły nic z tego nie wychodzi. Podczas tego rykowiska, pogubiłem się chyba
nieco. Złapałem się w pułapkę jaką zastawiłem sam na siebie. Wychodziłem na
rykowisko dla zdjęcia, a nie jak zawsze – dla rykowiska, jako spektaklu i
misterium przyrody samego w sobie. Za bardzo chciałem tego zdjęcia. Powinienem
zdać się bardziej na swoją intuicję, doświadczenie i własny nos. Po raz
pierwszy zszedłem na drogę pogoni za kadrem – coś, co z reguły było mi obcym,
uczucie którego się wystrzegałem, ale i z którym nie miałem w zasadzie
problemu. To wyprawy do lasu były zawsze moim sensem, a nie wyprawy do lasu „po
zdjęcia”. Te były przy okazji. Dlaczego tak się stało? Nie wierzę, że to
kolejny etap mojego „wtajemniczenia”. Na pewno nie, bo to nie moje „ja”. To nie
tędy droga i o to jestem spokojny. Późno jesienny czas to dobry moment na
„wyciszenie” i powrót na leśne dukty, z nowym „starym” nastawieniem.
Z pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz