04 listopada 2021

Rykowisko.... chyba się pogubiłem ?




Czuję się rozczarowany. Tegoroczne rykowisko, choć obfitowało w wiele ciekawych obserwacji, nie przyniosło mi nawet jednego ciekawego kadru, na który tak bardzo liczyłem.

 

No właśnie. Czy nie liczyłem na to za bardzo?

Wyprawy w teren zintensyfikowałem już w końcówce sierpnia. Po doświadczeniach lat poprzednich, wiedziałem, że już wówczas ten spektakl przyrody może się rozpocząć, jednak na pierwsze odgłosy ryczących byków musiałem poczekać do 5 września. Wcześniejsze dni nie były straconymi, bo oczekiwanie na jelenie umilało mi trwające bukowisko. Łosi może nie spotkałem zbyt dużo, ale przynajmniej udało mi się uwiecznić jednego pięknego byka, wzdychającego do swojej wybranki.



To było piękne spotkanie i zwiastowało dobry czas. Z początkiem września, rykowisko rozkręcało się powoli, by tuż po pierwszej jego dekadzie przyspieszyć znacznie. Miałem piękne odsłuchy. Widziałem piękne poroża, ale o porach, które nie dawały szansy na zrobienie przyzwoitego zdjęcia. Cały czas żyłem w nadziei, że kulminacja jeszcze przede mną, że nie muszę się spieszyć, że jeszcze nadejdzie moja szansa. Przyjąłem postawę wyczekującą – i w mojej świadomości i w moich poczynaniach. Raczej liczyłem na to, że to ryczący jeleń mnie podejdzie, niżli to ja powinienem podejść jego. Z perspektywy czasu to był błąd. Rykowisko przybrało na sile, samce dość szybko pogrupowały się w stadka z łaniami, a mi obok nosa przeszła szansa na stosunkowo łatwe zdjęcie przemierzającego teren byka. Wówczas to jeleń nie wykazuje zbyt dużej ostrożności. Wiedziony instynktem i zapachem, ze spuszczona głową, brnie przed siebie nie zważając za bardzo na nic. Wtedy to właśnie jest największa szansa na bliskie spotkanie. Ja ten czas ….. przestałem po prostu w miejscu. A później?

Później samce były już pośród łań. Te, niczym wytrawne radary monitorowały teren wokoło. Tak – przez lornetkę dało się jeszcze towarzystwo poobserwować, za to zbliżenie się do nich było już czymś niewykonalnym. Owszem. Nasłuchałem się jak nigdy. W trzeciej dekadzie września, w lasach rozbrzmiewały już prawdziwe, potężne w odbiorze koncerty. Nawet aura mi sprzyjała i nie krzyżowała planów. Choć przemieszczałem się częściej za odgłosem, to jednak było już za późno. Trochę to rykowisko przespałem i …. za wcześnie też je odpuściłem. Z początkiem października po kilku dniach względnego wyciszania uznałem, że to już koniec. Wszak trwało już miesiąc. Jakie było moje zdziwienie, kiedy to kolejne chłodne poranki spowodowały, że na łąkach znów było głośno od basowych odgłosów !!! A ja? A ja znów „podcięty” spotkaniem z myśliwymi i świadomością, jakże barwnie nakreślonego w mało miłej rozmowie niebezpieczeństwa wyjścia wprost pod lufę, przystopowałem.

Ostatnie październikowe wyjścia były próbą ratowania honoru, ale jak to wyszło pokazują poniższe zdjęcia..




W końcu, nie zrobiłem tego wymarzonego ujęcia. Nawet nie mam kilku przyzwoitych. Czy żałuję? Nie, absolutnie nie. Bywa i tak. W tym pięknym, jesiennym czasie byłem prawie 20 razy w terenie. To sporo, to całkiem sporo. Wraz z kompanem większości moich wypraw, dotknęliśmy naprawdę wielu leśnych tajemnic, których odkrywanie jest przeznaczone tylko dla najbardziej zapalonych foto-łazików, dla tych najbardziej wytrwałych. Podążanie za zdjęciem nie może być celem samym w sobie, bo wówczas popadamy w przesadne dążenie do jego zrealizowania i właśnie wtedy z reguły nic z tego nie wychodzi. Podczas tego rykowiska, pogubiłem się chyba nieco. Złapałem się w pułapkę jaką zastawiłem sam na siebie. Wychodziłem na rykowisko dla zdjęcia, a nie jak zawsze – dla rykowiska, jako spektaklu i misterium przyrody samego w sobie. Za bardzo chciałem tego zdjęcia. Powinienem zdać się bardziej na swoją intuicję, doświadczenie i własny nos. Po raz pierwszy zszedłem na drogę pogoni za kadrem – coś, co z reguły było mi obcym, uczucie którego się wystrzegałem, ale i z którym nie miałem w zasadzie problemu. To wyprawy do lasu były zawsze moim sensem, a nie wyprawy do lasu „po zdjęcia”. Te były przy okazji. Dlaczego tak się stało? Nie wierzę, że to kolejny etap mojego „wtajemniczenia”. Na pewno nie, bo to nie moje „ja”. To nie tędy droga i o to jestem spokojny. Późno jesienny czas to dobry moment na „wyciszenie” i powrót na leśne dukty, z nowym „starym” nastawieniem.

 

Z pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz