29 sierpnia 2021

Bukowisko, czyli stękania czas .....



Ostatnie dni ciągnęły się niczym włoski makaron. Świadomość nadchodzącego czasu oraz wielu miesięcy wyczekiwania powodowała, że nie byłem w stanie już dłużej usiedzieć w domu. Dość sprzyjające okoliczności sprawiły, że miałem kilka dni wolnego zarówno od pracy jak i od obowiązków domowych. Po prostu „musiałem” ruszyć w knieję
.

Dwa dni w ciągu tygodnia były jednak rozczarowujące. Spędziłem je na przedwieczornych, pełnych nadziei obserwacjach. Przesiadując na śródleśnej łące rozmyślałem czy spotkany trzy dni wcześniej w towarzystwie klemp potężny łopatacz, był jedynie przypadkiem czy też już nadszedł ten czas, kiedy łosie mają się ku sobie?

Razem z Mariuszem zaplanowaliśmy wyprawowy weekend. Ten zaczęliśmy piątkową, wieczorną „objazdówką”, połączoną z próbą nasłuchiwania wyczekanych dźwięków. Nic. Cisza. Jak makiem zasiał. No może poza bzykiem komarów, które to tego dnia były nie do wytrzymania. Pomni lat doświadczeń wiedzieliśmy, iż to nie musi nic oznaczać, dlatego też już następnego dnia…. a raczej wciąż nocy, jechaliśmy w teren.

Tym razem wybraliśmy dobrze znane nam miejsce, które nie raz łosiem darzyło. Jak nie tu to gdzie ???

W oparach gęstej mgły, jaka obficie wyszła tej nocy, zaparkowaliśmy na poboczu. Silnik zgaszony, szyby opuszczone, a my niczym wytrawna, kontrwywiadowcza służba nasłuchowa wpatrzeni w mrok. Tylko wyobraźnia działała jak szalona. Już chyba siłą sugestii chcieliśmy tego dźwięku. Nic. Cisza. Co jest? Chłodne poranki od dobrych kilku dni, sugerowały, że to już ten moment. O brzasku, wyświetlacz w aucie pokazywał zaledwie 6 st. Wiatru nie było, więc…?

I nagle gdzieś z oddali … jest !!! Pierwszy tegoroczny ryk jelenia. Szybkie spojrzenia na siebie rozradowanych gęb. Wprost dziecięca radość !!! Już by człowiek gnał, już próbowałby się podkraść, ale nie. Obaj wiemy, że to przedbiegi, że jeszcze zdążymy, że jeszcze nie dziś. Dziś cel jest inny. Równie ciekawy, równie wyczekany.

Jedziemy troszkę dalej. W jaśniejącej mgle zarys sylwetki z charakterystycznymi uszami.







Klempa. Spokojnie obgryza olchowe listki. Niewiele robi sobie z naszego towarzystwa, może dlatego, że nie opuszczamy samochodu. Nasłuchujemy. Może, jest gdzieś obok główny cel naszej dzisiejszej wyprawy?

Pozostawiamy zwierzę w spokoju i przejeżdżamy 2 kilometry dalej. Tu parkujemy i w pełnym, leśnym rynsztunku ruszamy przed siebie. Obaj na zachód, choć w znacznej odległości od siebie. Osią naszej wędrówki jest melioracyjny kanał i to na jego mostku planujemy spotkać się za kilka godzin.

Mijam ostatnie zabudowania, z których poranną ciszę przerywa donośny głos miejscowego burka. Zaraz potem, po lewej swoją dezaprobatę dla intruza wyraża zaniepokojony koziołek. Po kilkuset metrach zbliżam się do dębowego zagajnika. Tam na piaszczystej drodze wyraźne ślady.



A więc patrolują okolicę. Może dane mi będzie je dziś spotkać.

Idę dalej. Po chwili szelest w gęstwinie po prawej. Milknie tak szybko jak się pojawił. Czekam jakiś czas na łut szczęścia, ale tym razem nie jest dane mi stwierdzić z kim miałem do czynienia.

Sms od Mariusza. – jeśli uszedłeś niedaleko gospodarstwa, to masz 3 klempy po twojej prawej. Idą na ciebie.

Niestety. Obejście zostawiłem już daleko w tyle, a wciąż utrzymująca się mgła nie jest aż tak bardzo zachęcająca do zdjęć, by się cofać. Idę dalej.

Wchodzę na „bielikową łąkę”, jak ją zwyczajowo wspólnie nazywamy. Patrzę w górę. Mgła jakby opadała. Przystaję za balotem zrolowanej trawy. Nasłuchuję.



Po paru minutach wyraźne chlupotanie dochodzące z kanału. Podchodzę troszkę bliżej i przykładam do oczu lornetkę. Są. Kilkanaście jeleni. Głównie chłysty, które zabawiają się w najlepsze. Harcom nie ma końca. Byczki co i raz wbiegają do kanału i wracają z powrotem na skarpę. Tam przepychają się, stając nawet na tylnych nogach. Jeden z nich, niczym młody psiak, ugania się za swoim własnym ogonem. Ot takie młodzieńcze zabawy, ale odległość zbyt daleka by móc uwiecznić to na zdjęciach. Cieszy ten widok, bo daje nadzieję na wiele miłych spotkań w przyszłości.

W końcu zwierzęta przechodzą przez wodę i nikną w krzakach. Dochodzi szósta. Gdzieś przez mgłę, po drugiej stronie w wysokich trawach, dostrzegam kompana. Na obrany azymut ruszam zatem i ja.

Mijam pierwszą łączkę, dołek z wodą, a za nim liściasty zagajnik. Wychodzę na nieco otwartą, po bokach zakrzaczoną przestrzeń. Ubrana w poranną mgłę wygląda cudownie.



Zatrzymuję się na chwilę. Wszędobylska wilgoć zdążyła już sprawić, że mam totalnie mokre spodnie. Przez moment zastanawiam się, którędy pójść gdy …???

- Yyyy, yyyy….. yyyyy – słyszę wyraźne postękiwanie. Dobrze wiem co to oznacza. Dobiega zza ściany olchowego zagajnika. Dość blisko. Słyszę, także wyraźny szelest, tak więc łoś nie może być daleko. Nasłuchuję i próbuję wytypować, czy zwierzę zbliża się w moją stronę czy też może oddala się ode mnie. Wygląda na to, że stoi w miejscu. Przykładam do oczu lornetkę i przez prześwity między drzewami, próbuję zlokalizować byka.

W końcu wśród ciemnych pni drzew prześwituje mahoniowy odcień gałęzi. Czyżby odarta z kory olcha?

Nie !!! To świeżo wytarte poroże dorodnego byka !!! Jest naprawdę niedaleko, a do tego jestem dość dobrze osłonięty. Nie ma wiatru, więc zapewne również mnie nie czuje. Jest naprawdę imponujący !!!

Ma lekko opuszczoną głowę i co i raz zawodnie postękuje. Po lewej od niego dostrzegam ruch. Wszystko jasne. Towarzyszka, do której stęka byk zajęta jest obrywaniem liści. Nic sobie nie robi z adoracji samca.



Dostrzegam szansę w tym, że zwierzęta są zajęte sobą nawzajem i że udało mi się dostrzec je jako pierwszy. To może się udać.

Delikatnie krocząc zmniejszam dystans. Staram się uważać, gdzie stawiam stopy, by nie nadepnąć nieopatrznie na jakiś suchy patyk. Zwierzęta widzę już dość dobrze, co ułatwia mi przemieszczanie się. Robię to tylko w momencie, kiedy ich głowy są zwrócone w innym kierunku. Los mi sprzyja. Przelatujący nisko samolot powoduje, iż ostatnie metry do rozłożystej olchy mogę przeskoczyć niepostrzeżenie.

Szeroki pień daje mi schronienie. Ustawiam aparat.




Byka mam 30 metrów przed sobą. Stoi po pas w podmokłej, wysokiej trawie. Nieco w bok klempa, która zdążyła już wejść w gąszcz. Z jednej strony to dobrze, bo nie obawiam się jej czujności. Byk natomiast, jest w swoistym letargu. Wciąż postękuje.



Pstrykam pierwsze fotki. Bliska odległość powoduje, że zwierzę słyszy migawkę. Mnie, zamaskowanego i schowanego za drzewem nie dostrzega. Mimo to obawiam się, że ruszy za klempą, dlatego nie tracę czasu i pstrykam dalej. W końcu po paru minutach, byk odwraca się i wychodzi z turzycowiska.




Niknie wśród drzew. Po cichu liczę jeszcze, że zwierzęta wrócą, jednak moja nadzieja gaśnie, kiedy widzę je po drugiej stronie kanału. Może zapozują Mariuszowi?

Z kompanem spotykam się pół godziny później. Tego byka nie zauważył, natomiast tuż po naszym rozstaniu widział innego podążającego przez łąkę. Do tego spotkał kilka klemp, tak więc wyraźnie widać, że bukowisko się rozpoczęło. Klempy kręcą się po okolicy, dlatego z pewnością pojawimy się w tym miejscu już niebawem. A potem.....? Już czekamy na kolejny piękny spektakl przyrody. Pełnia rykowiska już niebawem…

Z przyrodniczym pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz