Ostatnie dni ciągnęły się niczym włoski makaron. Świadomość nadchodzącego czasu oraz wielu miesięcy wyczekiwania powodowała, że nie byłem w stanie już dłużej usiedzieć w domu. Dość sprzyjające okoliczności sprawiły, że miałem kilka dni wolnego zarówno od pracy jak i od obowiązków domowych. Po prostu „musiałem” ruszyć w knieję.
Dwa dni w ciągu tygodnia były
jednak rozczarowujące. Spędziłem je na przedwieczornych, pełnych nadziei
obserwacjach. Przesiadując na śródleśnej łące rozmyślałem czy spotkany trzy dni
wcześniej w towarzystwie klemp potężny łopatacz, był jedynie przypadkiem czy
też już nadszedł ten czas, kiedy łosie mają się ku sobie?
Razem z Mariuszem zaplanowaliśmy
wyprawowy weekend. Ten zaczęliśmy piątkową, wieczorną „objazdówką”, połączoną z
próbą nasłuchiwania wyczekanych dźwięków. Nic. Cisza. Jak makiem zasiał. No
może poza bzykiem komarów, które to tego dnia były nie do wytrzymania. Pomni
lat doświadczeń wiedzieliśmy, iż to nie musi nic oznaczać, dlatego też już
następnego dnia…. a raczej wciąż nocy, jechaliśmy w teren.
Tym razem wybraliśmy dobrze znane
nam miejsce, które nie raz łosiem darzyło. Jak nie tu to gdzie ???
W oparach gęstej mgły, jaka obficie
wyszła tej nocy, zaparkowaliśmy na poboczu. Silnik zgaszony, szyby opuszczone,
a my niczym wytrawna, kontrwywiadowcza służba nasłuchowa wpatrzeni w mrok.
Tylko wyobraźnia działała jak szalona. Już chyba siłą sugestii chcieliśmy tego
dźwięku. Nic. Cisza. Co jest? Chłodne poranki od dobrych kilku dni, sugerowały,
że to już ten moment. O brzasku, wyświetlacz w aucie pokazywał zaledwie 6 st.
Wiatru nie było, więc…?
I nagle gdzieś z oddali … jest
!!! Pierwszy tegoroczny ryk jelenia. Szybkie spojrzenia na siebie rozradowanych
gęb. Wprost dziecięca radość !!! Już by człowiek gnał, już próbowałby się
podkraść, ale nie. Obaj wiemy, że to przedbiegi, że jeszcze zdążymy, że jeszcze
nie dziś. Dziś cel jest inny. Równie ciekawy, równie wyczekany.
Jedziemy troszkę dalej. W
jaśniejącej mgle zarys sylwetki z charakterystycznymi uszami.
Klempa. Spokojnie obgryza olchowe
listki. Niewiele robi sobie z naszego towarzystwa, może dlatego, że nie
opuszczamy samochodu. Nasłuchujemy. Może, jest gdzieś obok główny cel naszej
dzisiejszej wyprawy?
Pozostawiamy zwierzę w spokoju i
przejeżdżamy 2 kilometry dalej. Tu parkujemy i w pełnym, leśnym rynsztunku
ruszamy przed siebie. Obaj na zachód, choć w znacznej odległości od siebie.
Osią naszej wędrówki jest melioracyjny kanał i to na jego mostku planujemy
spotkać się za kilka godzin.
Mijam ostatnie zabudowania, z
których poranną ciszę przerywa donośny głos miejscowego burka. Zaraz potem, po
lewej swoją dezaprobatę dla intruza wyraża zaniepokojony koziołek. Po kilkuset
metrach zbliżam się do dębowego zagajnika. Tam na piaszczystej drodze wyraźne
ślady.
A więc patrolują okolicę. Może
dane mi będzie je dziś spotkać.
Idę dalej. Po chwili szelest w
gęstwinie po prawej. Milknie tak szybko jak się pojawił. Czekam jakiś czas na
łut szczęścia, ale tym razem nie jest dane mi stwierdzić z kim miałem do
czynienia.
Sms od Mariusza. – jeśli uszedłeś
niedaleko gospodarstwa, to masz 3 klempy po twojej prawej. Idą na ciebie.
Niestety. Obejście zostawiłem już
daleko w tyle, a wciąż utrzymująca się mgła nie jest aż tak bardzo zachęcająca
do zdjęć, by się cofać. Idę dalej.
Wchodzę na „bielikową łąkę”, jak
ją zwyczajowo wspólnie nazywamy. Patrzę w górę. Mgła jakby opadała. Przystaję
za balotem zrolowanej trawy. Nasłuchuję.
Po paru minutach wyraźne
chlupotanie dochodzące z kanału. Podchodzę troszkę bliżej i przykładam do oczu
lornetkę. Są. Kilkanaście jeleni. Głównie chłysty, które zabawiają się w
najlepsze. Harcom nie ma końca. Byczki co i raz wbiegają do kanału i wracają z
powrotem na skarpę. Tam przepychają się, stając nawet na tylnych nogach. Jeden
z nich, niczym młody psiak, ugania się za swoim własnym ogonem. Ot takie
młodzieńcze zabawy, ale odległość zbyt daleka by móc uwiecznić to na zdjęciach.
Cieszy ten widok, bo daje nadzieję na wiele miłych spotkań w przyszłości.
W końcu zwierzęta przechodzą
przez wodę i nikną w krzakach. Dochodzi szósta. Gdzieś przez mgłę, po drugiej
stronie w wysokich trawach, dostrzegam kompana. Na obrany azymut ruszam zatem i
ja.
Mijam pierwszą łączkę, dołek z
wodą, a za nim liściasty zagajnik. Wychodzę na nieco otwartą, po bokach
zakrzaczoną przestrzeń. Ubrana w poranną mgłę wygląda cudownie.
Zatrzymuję się na chwilę.
Wszędobylska wilgoć zdążyła już sprawić, że mam totalnie mokre spodnie. Przez
moment zastanawiam się, którędy pójść gdy …???
- Yyyy, yyyy….. yyyyy – słyszę
wyraźne postękiwanie. Dobrze wiem co to oznacza. Dobiega zza ściany olchowego
zagajnika. Dość blisko. Słyszę, także wyraźny szelest, tak więc łoś nie może
być daleko. Nasłuchuję i próbuję wytypować, czy zwierzę zbliża się w moją
stronę czy też może oddala się ode mnie. Wygląda na to, że stoi w miejscu.
Przykładam do oczu lornetkę i przez prześwity między drzewami, próbuję
zlokalizować byka.
W końcu wśród ciemnych pni drzew
prześwituje mahoniowy odcień gałęzi. Czyżby odarta z kory olcha?
Nie !!! To świeżo wytarte poroże
dorodnego byka !!! Jest naprawdę niedaleko, a do tego jestem dość dobrze
osłonięty. Nie ma wiatru, więc zapewne również mnie nie czuje.
Ma lekko opuszczoną głowę i co i raz
zawodnie postękuje. Po lewej od niego dostrzegam ruch. Wszystko jasne.
Towarzyszka, do której stęka byk zajęta jest obrywaniem liści. Nic sobie nie
robi z adoracji samca.
Dostrzegam szansę w tym, że
zwierzęta są zajęte sobą nawzajem i że udało mi się dostrzec je jako pierwszy.
To może się udać.
Delikatnie krocząc zmniejszam
dystans. Staram się uważać, gdzie stawiam stopy, by nie nadepnąć nieopatrznie
na jakiś suchy patyk. Zwierzęta widzę już dość dobrze, co ułatwia mi
przemieszczanie się. Robię to tylko w momencie, kiedy ich głowy są zwrócone w
innym kierunku. Los mi sprzyja. Przelatujący nisko samolot powoduje, iż
ostatnie metry do rozłożystej olchy mogę przeskoczyć niepostrzeżenie.
Szeroki pień daje mi schronienie.
Ustawiam aparat.
Byka mam 30 metrów przed sobą.
Stoi po pas w podmokłej, wysokiej trawie. Nieco w bok klempa, która zdążyła już
wejść w gąszcz. Z jednej strony to dobrze, bo nie obawiam się jej czujności.
Byk natomiast, jest w swoistym letargu. Wciąż postękuje.
Pstrykam pierwsze fotki. Bliska
odległość powoduje, że zwierzę słyszy migawkę. Mnie, zamaskowanego i schowanego
za drzewem nie dostrzega. Mimo to obawiam się, że ruszy za klempą, dlatego nie
tracę czasu i pstrykam dalej. W końcu po paru minutach, byk odwraca się i
wychodzi z turzycowiska.
Niknie wśród drzew. Po cichu
liczę jeszcze, że zwierzęta wrócą, jednak moja nadzieja gaśnie, kiedy widzę je
po drugiej stronie kanału. Może zapozują Mariuszowi?
Z kompanem spotykam się pół
godziny później. Tego byka nie zauważył, natomiast tuż po naszym rozstaniu
widział innego podążającego przez łąkę. Do tego spotkał kilka klemp, tak więc
wyraźnie widać, że bukowisko się rozpoczęło. Klempy kręcą się po okolicy,
dlatego z pewnością pojawimy się w tym miejscu już niebawem. A potem.....? Już
czekamy na kolejny piękny spektakl przyrody. Pełnia rykowiska już niebawem…
Z przyrodniczym pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz