28 lutego 2021

Łosiowe kadry .....


Do niedawna -  bodaj jeszcze kilka lat wstecz - nie miałem na swoim koncie „ustrzelonego” łosia. Co więcej. Dopiero w sezonie 2010 spotkałem Go po raz pierwszy na wolności – ot tak zupełnie na „dziko”.

Później było już tylko lepiej, to jest „częściej”. Przypadek? Oczywiście nie. Zainteresowanie tym ssakiem, które pociągnęło za sobą przeczytanie paru książek i artykułów dało mi pewną wiedzę. Tę traktując jako początek mojej łosiowej przygody, zacząłem przekuwać w praktykę w terenie. Ot po prostu wiedziałem trochę więcej, gdzie i kiedy, czyli po prostu jak mogę mieć stosunkowo większą szansę na takie spotkanie.

 




A potem były już tylko kilometry wędrówek, wędrówek i jeszcze raz wędrówek. No i pewnie troszkę szczęścia jak to we wszystkim w życiu mieć trzeba, choć jak mawiał Wielki Szu „szczęście trzeba sobie wypracować”.

 

I tak jest chyba z moimi Łosiami. Chyba je sobie wypracowałem, bo obecnie moje celowe wyjście na łosie z reguły kończy się sukcesem. W tym jednak sezonie z naciskiem na słowo „z reguły” …..

 


Bardzo lubię te moje łosiowe kadry. Płynie z nich swojego rodzaju „ciepło” tych spotkań, bo właśnie tak bym te spotkania określił – przyjazne i ciepłe. Każde z nich to dawka przyrodniczych wrażeń, sympatycznych chwil, a potem miłych wspomnień.

 


Dziś wracając pamięcią do każdego z moich zdjęć, doskonale wiem, gdzie i kiedy je zrobiłem. Uśmiecham się na wspomnienie tych paru cennych dla mnie minut, kiedy to byłem sam na sam z kwintesencją dzikiej natury.  

 


Ot weźmy chociażby mijającą zimę. Już w grudniu zacząłem bywać w łosiowym „bankowym” miejscu. Od dwóch sezonów, obszar ugorów porośnięty tysiącami niedużych sosenek jest ich miejscem przebywania. Mają tu zapewniony pokarm i ochoczo z tego stanu rzeczy korzystają. Wiem o tym doskonale, tak więc nie było dla mnie to zaskoczeniem, że od razu od pierwszej wyprawy zacząłem je regularnie widywać. Co więcej. Nie musiałem się do nich spieszyć, wstawać o świcie, bo łosie ochoczo pozują tu przez cały dzień. No może tylko w weekendy, kiedy przez obszar ten przetaczają się hordy turystów, zwierzęta skrywają się w gęstwinie zakrzaczeń i nawłoci, ale wówczas wystarczy odsunąć się nieco od głównej drogi prowadzącej skrajem tego obszaru, by móc cieszyć się tymi spotkaniami.



W tym roku miałem dodatkową motywację. Sypnęło śniegiem, a wręcz jak na ostatnie lata dużą ilością śniegu. To była szansa na fotografię „zimowego łosia”. Niestety krótki szczyt zimowej aury musiałem przesiedzieć w domowej kwarantannie. Wieści dostarczane mi przez kompana moich wypraw i jednocześnie zaufanego informatora z terenu, wręcz przygniatały tym, co mnie omija. Nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu stanę przed szansą na zimową łosiową fotkę.

 



I w końcu nadszedł ten czas, tylko….. Łosie się na mnie wypięły. Kilka wypraw i tylko tropy, tropy i jeszcze raz tropy. Do tego świeże zgryzienia sosnowych drzewek, pełno odchodów i miejsc wylegiwania. Czasem resztki wygryzionej sierści. To jednoznacznie wskazywało, że zwierzęta tu są i mają się dobrze, tylko jakimś trafem nie jest nam sobie po drodze. W raz z topniejącym śniegiem stopniała moja nadzieja. Miałem wrażenie, że jestem jedynym tegorocznym pechowcem, który nie zrobił zdjęcia łosiowi w zimowej scenerii.

 



Pozostały mi tylko ujęcia w późno-jesiennej scenerii , a na te zimowe będę musiał zaczekać do następnego roku. Oby tylko do następnego …..

 

Z przyrodniczym pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz