21 września 2023

Godzina pełna emocji .....

 


- Ożesz w mordę – zakląłem pod nosem patrząc na zaokienny termometr. Jeszcze kilka dni temu nad ranem potrafiło być jedynie +3st, a tu znowu słupek rtęci poszybował w górę. I to właśnie tego poranka, kiedy ponownie wybierałem się do lasu.

Temperatura nie była jedyną bolączką tego dnia. Także zasnute nieco od wschodu chmurami niebo, nie zwiastowało odpowiedniej ilości światła, wymaganej przez mój obiektyw. Przynajmniej o świcie.  No nie tak sobie to wszystko wymarzyłem, ale cóż mogłem zrobić? Zrezygnować? Odpuścić? Tylko dlatego, że coś idzie troszkę inaczej niż sobie wyobrażałem? Nie. Co to, to nie!

Ostatecznie dzień przecież zapowiadał się dość obiecująco, a że tuż pod lasem było +16st? – „nic to”, jak mawiał Wołodyjowski – „nic to”. W ostateczności, przykucnę gdzieś pod drzewem na stołeczku i poobserwuję sobie wrześniową knieję.

Ciepła aura spowodowała to, że nie było tego ranka mgły. To nieco musiało zmienić moje podejście, dlatego od razu, gdy tylko zszedłem na zroszoną łączkę, zaciągnąłem na twarz, zielono-brązowy maskałat. Sprzyjał mi także wiatr, a w zasadzie jeszcze w tym momencie jego brak, jednakże już po 250m musiałem wyczulić zmysły. Ryczące byki, z kierunku, gdzie szedłem, narzucały ostrożność. Do tego szelest ostrych traw, powodował, że każdy krok musiał być przemyślany.

Zaraz za linią gęstych wierzbowych zarośli, rozpościerała się wąska łączka. To było potencjalnie pierwsze miejsce, gdzie mógłbym coś niechcący wypłoszyć. Tym razem była pusta, ale z prawej strony, z daleka, pośród basowego ryczenia jeleni, dało usłyszeć się charakterystyczne stękanie.

Już miałem stanąć wśród niskich traw, kiedy z lewej zobaczyłem innego łosia. Młody byczek, podążał na przełaj i stanął pod wiklinowym krzakiem. Przyłożyłem do oczu lornetkę. Na zdjęcie było jeszcze za wcześnie. Owszem mógłbym bawić się w dokumentacyjną fotkę, ale… ogólnie nie jestem fanem tego typu zdjęć. Niestety, jak to w życiu bywa, już kilka chwil później pożałowałem tego z nawiązką. Otóż z kępy olch wyłonił się osobnik, którego stękanie słyszałem wcześniej. Dobrze, że pod nogami miałem miękkie, trawiaste podłoże, bowiem huk spowodowany „opadającą szczęką” wypłoszyłby wszystko w promieniu kilometra! Co to był za byk!!! Niemalże „alaskański” osobnik, z rozłożystymi łopatami średnicy dużej miednicy!!! Jak żyję, nie widziałem tu takiego łosia!!! Ten, nie robiąc sobie nic z wpatrzonego w niego młodzika, przedefilował po łące i pozostawiając i jego i mnie w totalnym osłupieniu, skierował się na zachód.

Kilka minut minęło, zanim moje serce powróciło do normalnego rytmu. Miałem wyrzuty sam do siebie, że nie zrobiłem choćby niewyraźnej fotografii, ale jak się okazało, próbując zrobić zdjęcie drugiemu łosiowi, aparat nie dawał rady. Wciąż jeszcze w brzasku poranka focus wariował i wyciąganie nawet ISO mocno w górę, nie pomagało. Samo spotkanie takiego osobnika było nie lada przeżyciem, tak, więc wyprawę już teraz uznałbym za udaną.

To był dopiero początek. Rozpoczynała się, bowiem najwartościowsza godzina ostatnich tygodni.

Wszedłem na lekkie wzniesienie, na którym ochoczo pochrumkiwały dziki. Stąpałem ostrożnie po suchych dębowych liściach, wypatrując w oddali kolejnych zwierząt. Nie było to trudno, bowiem przestrzeń wokoło mnie rozbrzmiewała odgłosami rykowiska. Gdzieś w trawach dostrzegłem 4 łanie, za którymi podążał dorodny samiec.



Przyglądał im się z oddali inny rywal, co i raz akcentując swoją obecność. Tu odległości do zdjęcia były jednak duże, dlatego zdecydowałem się na scenariusz przejścia na wydeptane, olchowo-trawiaste obniżenie za plecami. Tam także były co najmniej 3 byki, więc szanse były spore.

Już wchodząc na łączkę zobaczyłem 3 łanie. Wyszły z prawej strony, kierując się na wschód. Dość szybko zniknęły mi w trzcinach. Troszkę byłem niepocieszony tym faktem, bo za nimi podążył byk, którego w krzaczastym prześwicie, dojrzałem tylko rozłożyste poroże.

Przystanąłem pod zwisem olchowych gałęzi. Wiedziałem, że to wciąż moment, w którym może się coś wydarzyć. Wsunąłem się na to miejsce w ciszy i spokoju, więc była nadzieja na dalsze spotkania.

Pierwszymi zwierzakami, jakie postanowiły mi się dać zobaczyć, a raczej usłyszeć, była kolejna wataha dzików. Wachlarz odgłosów, jakie wydawały był przebogaty. Kwiki, chrumkania, skowyty, pohukiwania, piski i tym podobne. Wszystko to jednak w wysokich trawach, dlatego aparat dzielnie czekał na swoją kolej.

Ta przyszła już kilka minut później, bo o to za plecami usłyszałem szelest. Odwróciłem się i kątem oka zobaczyłem, jak na łączkę wchodzi On. Król tej puszczy w rozłożystej, okazałej koronie. Byłem schowany za krzakiem, co pozwoliło mi jeszcze skorygować swoją pozycję. Stałem dokładnie naprzeciw jednego z najokazalszych zwierząt. Z pewnością nie był on tym sprzed godziny, ale i tak jego majestat bił na głowę wszystkie osobniki, jakie do tej pory było mi dane uwiecznić na swoich zdjęciach.



Samiec kroczył przez trawę, jednak w pewnej chwili przystanął. Doskonale w wizjerze aparatu widziałem, jak z nozdrzy uchodzi mu para. Sapał. Nie stękał, a najzwyczajniej w świecie się zasapał.



Wyglądał przepięknie. Potężny, aksamitny, szeroki tors był oznaką zdrowego osobnika. Piękne poroże w kształcie łopat było uzbrojone w szereg odnóg, których liczba z lewej strony wynosiła 8, a z prawej 7. A więc szesnastak nieregularny.




Potęga byk!. Był kolejnym dowodem na moją tezę, że wraz z pojawieniem się na tych terenach wilka, mocnych łosi od kilku lat jest coraz więcej.



Łoś po 3 minutach wpatrywania się w nienaturalne, zielonkawe coś, ruszył w kierunku wierzbowych krzaków. Tam zniknął pozostawiając mnie szczęśliwego. Po porannym niedosycie, teraz byłem usatysfakcjonowany!

Dochodziła 7.30, a ja już miałem sporo wrażeń. Niedane było mi porozmyślać o tym w spokoju, bo znowu szelest i trzask łamanych patyków, zwiastowały kolejne emocje. Zdążyłem tylko złapać kilka większych oddechów i ponownie maskałat zakrył moją twarz.

Ustawiłem się, wyczekując, co się wydarzy. Kilka minut ciszy i następny złamany patyk. Coś wyraźnie zbliżało się w moim kierunku, ale robiło to z rozwagą i rozsądkiem. Obstawiałem w ciemno, że tak ostrożna może być tylko … łania. Nie myliłem się. Najpierw w trawie dostrzegłem tylko uszy, następnie z trzcinowiska wyszły dwie kolejne.



Odległość było nieduża, dlatego mając na względzie fakt, że raczej nie są już same, po zrobieniu jednego zdjęcia, postanowiłem nie dawać im cienia powodu do niepokoju. Liczyłem przecież na dalszy rozwój wydarzeń.

- Bingo! – rozbrzmiało mi w myślach, kiedy potwierdziło się to, czego się spodziewałem.



Za łańkami, bowiem podążał byk. Co prawda nie ryczał, dlatego pierwotnie nie byłem pewien czy idzie za płcią piękną, ale teraz mogłem już skupić się na kadrowaniu.

Byk po kilkunastu strzałach migawki, zaczął spoglądać w moją stronę. Nie widział mnie, za to niuchał powietrze, próbując mnie wyczuć. W końcu po chwili odszedł w zarośla, a wraz z nim damy jego serca.



No pięknie, po prostu pięknie. To bardzo udany poranek – pomyślałem.

Dochodziła ósma. Wszystko cichło. Zmieniłem miejsce na rozłożystą olchę tak, aby ostre słońce wznoszące się ku górze nie oślepiało mnie za bardzo, jednocześnie powodując, że stałbym się bardziej widoczny. Od wschodniej strony, gdzieś zza pleców, jeden byk wciąż jeszcze dokazywał. Postanowiłem się z nim „spróbować”. Zaryczałem. Raz, drugi. Odpowiedział. Po kolejnej próbie byk jakby się zbliżył. Trwało to kilka minut, ale za każdym razem byk wyraźnie skracał dystans. W końcu dostrzegłem kołyszące się trzcinowisko, z którego wystawała głowa z porożem.



Zastygłem w bezruchu. Jeleń niuchnął kilka razy i najwidoczniej jednak nie złapał zapachu konkurenta, bo po chwili spokojnie odszedł w sobie tylko znanym kierunku.

Postanowiłem kończyć tę wyprawę. Dochodziła 9.00, a słońce swym ciepłem powodowało, że na łączce po prostu zaczęło robić się duszno. Ruszyłem w kierunku wzniesienia, by tam na chwilkę usiąść i zjeść kanapkę. I gdy wychodziłem już z szeleszczącej trawy, nagle między dębami dostrzegłem szpicaka, który spokojnie zbierał sobie coś ze ściółki.




Przyłożyłem aparat do oka. To zupełnie inny kadr względem tych, jakie udało mi się zrobić tego dnia. Nie trawy, trzciny, habazie, ale namiastka lasu – mieszanego boru.



Jeleń po kilkunastu minutach odszedł w lewo, a ja skierowałem się do auta.

Byłem zadowolony. Ten poranny czas, ta jedna intensywna godzina, dały mi energię na kolejne dni. Niesamowite, jak zwykły leśny spacer może wpłynąć na człowieka, dać mu tyle pozytywnych emocji i uśmiech na twarz. To jest właśnie piękno leśnych wędrówek. Ten stan jednak uzależnia, ale to normalne, jak wszystko, co sprawia człowiekowi przyjemność czy po prostu daje dobre samopoczucie, i za to …dziękuję Ci Puszczo!

Z pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz