12 września 2023

Ostatni dzień wakacji .....

 


Ten weekend był szczególny. Po roku czasu puszcza znowu zaczynała rozbrzmiewać wyczekiwanymi odgłosami. Co prawda pierwsze ryczące jelenie zaskoczyły nas już dużo wcześniej, ale po tamtym wyjątkowo zimnym poranku, knieja znowu zamilkła na długie dni.

Było ciepło, wręcz bardzo ciepło. Wszelkie książkowe prawidła i doświadczenia lat poprzednich, zdawały się zwiastować, że jeszcze chwila, że może to tylko przedbiegi. Ten stan rzeczy szybko zweryfikowaliśmy już w pierwszym miejscu, kiedy to zatrzymując się na poboczu asfaltowej drogi, tuż obok rozległych, otwartych łąk bagiennych skąpanych we mgle, usłyszeliśmy pierwsze poważne porykiwania. Niebo było czyste, a schyłek nocy wyjątkowo jasny, za sprawą SUPER KSIĘŻYCA, który w tych właśnie dniach znacząco zbliżył swą orbitę do Ziemi. Był w pełni, dzięki czemu doskonale oświetlał okolicę. Odpowiedzią była też temperatura, która co prawda w dzień oscylowała nawet pod 30st, to jednak teraz, w najzimniejszym momencie u schyłku nocy, spadła do ok 6st. To musiało pobudzić zwierzynę. Byki ryczały wyraźnie zarówno z prawej jak i z lewej strony. Z dalekiej odległości dało się też słyszeć stękanie łosi, tak więc tegoroczne misterium uznaliśmy za otwarte.

Powoli szarzało. Co prawda mgła skutecznie uniemożliwiała obserwację, to jednak nasze oczy widziały to, co nie widoczne. Tuż po lewej kilka łań szło przez trawy, co w bezwietrznej aurze i totalnej ciszy wybrzmiewało nader wyraźnie. Troszkę dalej stał łoś i stękając oznajmiał wybrance swoje zamiary. Po prawej, w kępie wiklin ryczał byk, a dalej kolejne dwa. Jednym słowem rzecz by można – dzieje się!

Postanowiliśmy ruszyć na szlak. Miała to być zupełnie rekonesansowa wyprawa, ale już od pierwszych minut szybszego bicia serca wiedzieliśmy, że wpadliśmy jak przysłowiowa „śliwka w kompot”. Plan był określony, wystarczyło go zrealizować. Skrótem przez łąkę weszliśmy na drogę, która poprowadziła nas dalej. Co i raz przystawaliśmy, wsłuchując się w odgłosy budzącego się lasu. W pewnym momencie szelest po prawej zwiastował zbliżającego się zwierza. Okazał się nim być dorodny odyniec, który jednak zawrócił szybciej, niż na dobre się pokazał.

Dotarliśmy do niewielkiej łączki. Chwilę przed tym, kilka kręcących się łań z młodym szóstakiem, przecięło nam drogę, dlatego postanowiliśmy zainstalować się w krzakach, tym bardziej, że inny dorodny ryczący byk, wokoło którego zatoczyliśmy spore koło, zdawał się zbliżać w naszym kierunku. Niestety. Godzinne wyczekiwanie nie przyniosło żadnego rezultatu. Lekko przemarznięci ruszyliśmy dalej.

W tym miejscu leśne szlaki rozchodziły się w trzech kierunkach. Była to niegdyś klasyczna, leśna krzyżówka, ze stojącym na jej skraju drewnianym krzyżem. W zasadzie ze wszystkich stron coś się działo. W lewo na naszej V-ce (taką potocznie nazwę nadaliśmy temu miejscu) odzywał się poważny jegomość. Prosto także wtórował mu inny, natomiast po prawej stronie zdawały się stać kolejne 3-4. Zdecydowaliśmy się na tę opcje, więc zamaskowani powoli ruszyliśmy w stronę wschodzącego słońca.



To już nie był marsz. Tu każdy krok był przemyślany, by nie szeleścić, nie złamać jakiejś gałązki czy także nie chrząknąć w najmniej odpowiednim momencie. Przemieszczaliśmy się niczym zjawy, leśne duchy czy błąkające się po bagnach zjawy. Po kilkuset metrach, kiedy to droga stała się ledwo widoczną już ścieżką, dobrnęliśmy do końca zwartych krzewów. Przed nami rozpościerała się łąka, na którą prowadziła nieco podwyższona grobla. Ruszyliśmy ostrożnie, słysząc już z dala, iż po prawej stronie coś się dzieje. Tym czymś okazał się całkiem dostojny byk, któremu towarzyszyło kilka łań.

Dość wcześnie, jak na początkową fazę rykowiska ów władca kniei wszedł w posiadanie haremu, jednak może był to póki co przechodni osobnik, który akurat znalazł się w tym czasie i w tym miejscu? Zrobiliśmy kilka dokumentacyjnych zdjęć, bo póki co znikająca powoli mgła na więcej nie pozwalała. W jej oparach skutecznie chronił się byk łoś, który z lewej strony grobli obserwował okolicę.

Doszliśmy do niewielkiego wzniesienia, porośniętego pojedynczymi drzewami. Tu postanowiliśmy zakotwiczyć na nieco dłużej licząc, że z akompaniamentu dookoła coś się może „urodzi”. Nie musieliśmy długo czekać. W zwartej kępie wiklinowych krzewów naprzeciwko, już po kilku minutach słychać było wyraźne stękanie.  Podszedłem kilkanaście metrów do przodu, by zza młodej brzózki mieć lepszy pogląd na okolicę. Czekałem. Słychać było wyraźnie dwa stękające łosie – jeden nieco z prawej, drugi z znacznie z lewej. Ten pierwszy wyraźnie tarmosił porożem wierzbowe habazie, robiąc przy tym sporo hałasu. Nie mniej jednak, żaden z nich nie zamierzał wychylić choćby nosa z gąszczu, co by dać nam szansę na ciekawe ujęcie. Mimo to liczyłem, że w końcu coś się wydarzy, ale przez kolejne 20 minut sytuacja się nie zmieniała.

Postanowiłem ostrożnie zajrzeć za te krzaki. Najpierw jednak odwróciłem się po plecak, który zostawiłem kilkanaście metrów wcześniej, pod drzewem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy właśnie z tego kierunku, zza pleców zauważyłem zbliżającego się starego byka, z jedną skarłowaciałą rosochą.



Szedł ospale stękając. Kilkadziesiąt metrów ode mnie zatrzymał się i zaczął tarmosić niewielki krzew.





Po kilku minutach podszedł jeszcze bliżej i zaczął zajadać olchowe liście. Z tej plątaniny gałązek nie mogłem go dobrze wyłowić, jednak chwilę później postanowił zawrócić skąd przyszedł. Przystanął jeszcze, popatrzył w moim kierunku, po czym odszedł na północ.




Zastanawialiśmy się później, czy to przypadkiem nie był stary znajomy byk, tylko z uwstecznionym już porożem? A może jakiś chory lub też po przejściach?

Było wciąż wcześnie i wciąż z duża szansą na kolejne ujęcia. Mimo iż temperatura wzrastała, byki nadal ryczały, choć może faktycznie nieco mniej intensywnie. Toż w końcu początek rykowiska i apogeum jeszcze nadal przed nami.

Pomału obraliśmy powrotny azymut, jednak na tym etapie postanowiliśmy się nieco rozdzielić. Ja miałem obejść rozległą brzezinę z lewej, a kompan z prawej strony. Poranna rosa swą mocą broniła leśno-łąkowych tajemnic. Spodnie miałem całkiem przemoczone, co powodowało lekki dyskomfort poruszania się. Brnąc przez wysokie trawy, zauważyłem samotną łanię. Wydawała się mnie nie zauważyć, więc po szybkim zdjęciu odbiłem lekko w prawo by jej nie niepokoić.




Tuż za niewielkim trzcinowiskiem, teren zaczął wznosić się lekko do góry. Na niewielkim grądziku pojawiły się olchy, brzozy, a także pojedyncze dęby i sosny. Wszedłem na łączkę i na środku odkryłem kilka świeżo skopanych piaszczystych dołków rujnych. Wszystko obficie zlane moczem, co dało się wyczuć wokoło.

Nagle, gdy uniosłem nieco wzrok, zobaczyłem zaczerwienione patyki błyszczące we wschodzącym już mocno słońcu. Ki diabeł pomyślałem, jednak od razu przywarłem do ziemi. To musi być leżący byk. Był jakieś 50 m ode mnie, nieco niżej, w trawie. Podczołgałem się parę metrów do skraju wzniesienia, by wyłaniając się zza łanów mimozy, mieć lepszy punkt obserwacyjny. Miałem rację. Przede mną leżał dostojny łoś, a 20 metrów dalej stała klępa.



Niestety jej wzrok już wkuł się w moją postać. Widocznie moje podejście, mimo iż ostrożne zostało zauważone przez nią, zanim jeszcze ja wiedziałem o obecności tej pary. Samica weszła w jęzor olszyny, a chwilę później podążył za nią samiec. Udało się jednak uchwycić ten moment, co zwieńczyło moje dzisiejsze „polowanie” z obiektywem.




Niedługo potem za olch wyłonił się Mariusz. Z daleka widziałem już rozradowaną facjatę. Tak. On też uwiecznił w kadrze tego byka. Co więcej miał okazję jeszcze podglądać przez lornetkę jelenia i na jego azymut podążyliśmy już razem. Szybko wznoszące się słońce zrobiło jednak swoje. Temperatura rosła szybko, więc i jeleniom do wieczora odechciało się amorów.

Nagle z trzcinowisk usłyszeliśmy zbliżającego się kolejnego stękającego samca. Długo podążaliśmy za dźwiękiem  gniecionych trzcin, próbując wyłapać kierunek, w jakim przemieszcza się zwierz. W którymś momencie, znad sitowia zobaczyłem wyłaniający się łeb, który tarmosił młodą olchę. Przez moment zastanawiałem się czy podejść nieco bliżej, ale sytuacja była na tyle dynamiczna, że nie zrealizowałem swojego zamiaru. Zresztą byk miał wyraźne parcie w kierunku wschodnim, dlatego podjęliśmy decyzję, aby przeciąć mu drogę. Szybki marszo-bieg w cieniu niewielkich dębów i już czekaliśmy, aż łoś wyłoni się z gęstwiny. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy go przesuwającego się dokładnie w miejsce, w którym poprzednio staliśmy. Czy straciliśmy zatem swoją szansę? To bodaj drugi raz, kiedy to niezważający na nic, prący na azymut samiec tak nas oszukał i postanowił zupełnie skręcić. Szkoda. Była szansa na ładne ujęcia, gdyż byk był wybornie przystrojony w olchowe listki i bagienną trawę. Cóż. Na takie zdjęcia będziemy musieli jeszcze poczekać.



Tego poranka pozostało nam jeszcze zjeść śniadanie w zakolu pięknej łączki, co - rozważając jak zwykle o leśnych sprawach - uczyniliśmy z apetytem. Kolejny foto-sezon rozpoczynaliśmy z dużymi nadziejami, jednak odwieczną zagadką było to, co tak naprawdę wydarzy się w kolejnych tygodniach…

Z puszczańskim pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz