03 marca 2019

Biebrza na początek - cz.1


Do napisania tegoż artykułu skłonił mnie telefon, który otrzymałem wczesną jesienią od kolegi Darka. Zadał mi wówczas krótkie pytanie, którym wprawił mnie – bądź co bądź dość już stałego bywalca Biebrzańskiej Ziemi – w małe zakłopotanie.


- Słuchaj wybieramy się z Żoną na weekend na Podlasie. Mamy w planach w sobotę odwiedzić Biebrzę, ale poradź mi, gdzie dokładnie mam jechać by coś ciekawego zobaczyć…???

Sprawa z pozoru wydała mi się jasna, jednakże po dłuższej chwili zastanowienia, odpowiedź już taka prosta nie była. Co znaczy coś ciekawego? Przecież już samo to może dla każdego oznaczać coś zgoła odmiennego.

Postanowiłem pochylić się nieco szerzej nad tym zagadnieniem, bo co innego jest polecić komuś Biebrzę w pigułce, co innego pokazać biebrzańskie zakamarki zaprawionemu przyrodnikowi, jeszcze inaczej należy podejść do wyprawy jednodniowej, weekendowej czy też wypadu na kilka dni. Do tego wszystkiego pora roku. Inaczej ma się sprawa na przedwiośniu, inaczej w pełni wiosny, co innego jesień albo też zima. No istny zawrót głowy…




No właśnie. Na początku należałoby zrobić właśnie taki, troszkę ogólny podział. Pominę w nim grupę osób, którzy Biebrzę dobrze znają, gdyż jak sądzę Ci chodzą już swoimi dobrze sprawdzonymi ścieżkami i dobrze wiedzą, w jakim celu nad Biebrzę przyjechali. Postaram się skupić na przedstawieniu „mojej Biebrzy” osobom, które albo jadą w ten rejon pierwszy raz, albo byli tu tylko przejazdem i Biebrzy jedynie „liznęli”.

Na początku przed przystąpieniem do napisania tego tekstu, sięgnąłem pamięcią wstecz i zadałem sobie pytanie, jak ja podszedłem do swojej pierwszej wizyty nad Biebrzą? Była to wyprawa na początku maja i przeznaczyłem na nią 4 dni. Dziś, jakbym miał polecić najlepszy czas na pierwsze spotkanie z Biebrzą, zdecydowanie namawiałbym właśnie na wiosnę. I tu pierwsza rada. Omijajcie długi majowy weekend !!! W tym czasie – jak wszędzie zapewne – ruch turystyczny nabiera na sile. Może i nie ma w tym nic złego, ale uwierzcie mi - nie zaznacie wtedy tego, co Biebrza oferuje swoim miłośnikom, tj; wszędobylskiego uczucia ciszy i spokoju, bliskiego kontaktu z naturą, poczucia wolnego upływu czasu, w którym nikt i nic do niczego Was nie goni, do niczego nie zmusza. Liczymy się my i przyroda, a tę biebrzańską naprawdę możemy opisać przez duże „P”.

Fakt, iż okres ten jest najbardziej pożądanym wśród wszystkich „biebrzniętych” powoduje oczywiście, że takich osób w tym czasie spotkacie tu sporo. Będą to w szczególności osoby pasjonujące się fotografią przyrodniczą, osoby uprawiający BirdWatching, a także ludzie ceniący sobie kontakt z przyrodą, uciekający od zgiełku dnia codziennego.

A więc Wiosna !!!





Jeśli wyeliminujemy długi majowy weekend pozostają nam dwa terminy. Są to: trzecia dekada kwietnia oraz czas zaraz po weekendzie 1-3 maja. Oba terminy mogą okazać się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Ostatnie lata pokazują, że w tym czasie mamy szansę trafić na piękną, sprzyjającą wędrówkom aurę, choć jak to zwykle z pogodą bywa możemy mieć również pecha i zastać niską temperaturę oraz deszcz. Ja osobiście nie daję wiary żadnym długoterminowym prognozom pogody i wychodzę z założenia, że tylko ta na dzień maksymalnie dwa do przodu jest w stanie się sprawdzić. Na prognozę dłuższą (ot powiedzmy 5-6 dni do przodu) patrzę w taki sposób, że jeśli większość źródeł pogodowych (staram się patrzeć zawsze na kilka niezależnych) mówi zgodnie, że nadciąga front niżowy z obfitymi opadami deszczu to znaczy, że jest tego duże prawdopodobieństwo i na słonko nie ma co liczyć. Jeśli prognozy takie mówią o upałach, to choć te się sprawdzić nie muszą, to jest to już duża pewność iż trafię na czas w miarę pogodny - a to jest już coś, co mi wystarczy. Gwarancji od prognoz nigdy nie oczekuję, wręcz mam świadomość, iż pretensji to Pani pogodynki z TV mieć nigdy nie mogę.

Dlaczego piszę właśnie o pogodzie? Ano dlatego, że jest to na tyle istotny czynnik, iż biorąc go pod uwagę, jako warunek wyjazdu, skazujemy się na długie odwlekanie decyzji. I tu następuje mały zgrzyt. Spora część najbardziej popularnych biebrzańskich kwater w tym okresie może być już zarezerwowana. Jest to dość ścisły biebrzański sezon, co powoduje duże nim zainteresowanie rodzimych turystów, ale także nie mniejsze (jeśli nie większe) grona turystów z zagranicy. Tych w tym czasie na biebrzańskich szlakach spotkacie mnóstwo. Samochody na „obcych” rejestracjach (Niemcy, Holendrzy, Anglicy, Belgowie) będą was mijać ciągle, ale zaznaczam od razu, iż są to spotkania bardzo miłe i przyjazne, przeszyte na wskroś miłością do piękna przyrodniczego świata. Nie może być inaczej, jeśli ktoś przemierza już nie setki, a wręcz tysiąc czy dwa tysiące kilometrów tylko po to, by dotknąć biebrzańskiego świata. Myślę, że już samo to daje do myślenia, jak wielką perełką przyrodniczą i ornitologiczną jest ten skrawek ziemi i mówię tu o skali Europy czy też Świata.

Powyższym jedynie nadmieniam sprawę zakwaterowania, do którego powrócę w dalszej części artykułu.

A więc wiosenny termin mamy wybrany. Ten późno-kwietniowy (majowy już może tego szczęścia nie mieć) ma jeszcze jedną swoją baaaaardzoooooo mocną zaletę. Pamiętajmy. To są bagna. I choć nie jest to teren kojarzony często z mrokiem lasu i oparami mgły (choć i takich miejsc jest tu sporo) to pamiętamy, że jest to obszar podmokły, będący idealnym miejscem dla …………. komarów. Tak, tak. Uwierzcie mi, że trafienie w zły czas, może mocno uprzykrzyć człowiekowi podziwianie wszelkiego piękna wokoło. Owady, szczególnie w czasie ciepłej i podmokłej wiosny wyroić się mogą z dnia na dzień, a wtedy żaden OFF czy Bzyk skuteczny może nie być. No ale czy i to nie jest elementem biebrzańskiego świata? Jest. Przestrzegam jedynie tych mniej wrażliwych na „piękno” tegoż aspektu.

Przyjmijmy zatem, że wiosna jest piękna, słoneczna i w miarę ciepła. Komary jeszcze nie fruwają nam nad głową, a dolina biebrzańska mieni się już od dobrych dwóch tygodni błękitem rozlewisk, soczystą zielenią traw i młodych listków wierzb, olch oraz młodych brzezin. W wielu miejscach żółcą sią łany knieci błotnej, czyli popularnych kaczeńcy. Rozbrzmiewa świergot ptactwa, a wieczorami odbywają się koncerty moczarowych żab. Z pewnością nie każdy i nie zawsze może pozwolić sobie na dłuższy pobytu w tym miejscu, więc poniżej zaproponuję chyba najbardziej pożądany na pierwszy raz - weekendowy plan „wycieczki”. Uzupełnię go odniesieniami do nieco dłuższych wypraw lub też wizyt o innej porze roku, a także tym, co wówczas Biebrza oferuje i na co się nastawić.

A więc ruszamy – czyli Biebrza na weekend….


Punkt pierwszy. Biebrza nie jest dla śpiochów !!! Napisałbym inaczej – wstań o świcie to nie pożałujesz.




Tak, tak. Namawiam gorąco. Spróbujcie poświecić (odnoszę się tu do tych osób, nieco mniej zaprawionych w przyrodniczych wyprawach) poranny sen przez te dwa- trzy dni i wstać bardzo wcześnie rano. Biebrzański świat o tej porze „dnia” wygląda zgoła odmiennie, niż malują go późniejsze godziny. Wschód słońca, poranna rosa przyodziewająca pajęczyny, a także rześkie (czasem wręcz jeszcze mroźne) i przejrzyste powietrze robią swoje. Świat zwierzęcy, który później nieco niknie nam z oczu, teraz właśnie budzi się ochoczo do życia i daje się podejrzeć. Czasem rzec by można, iż mamy szczęście go podglądać. Dostrzegać to, co nie każdemu i nie zawsze jest dane. Uwierzcie mi, to jest tego warte.




Tak więc świt. Jeśli ruszamy z kwatery, do której zawitaliśmy jeszcze wczoraj wieczorem mamy więcej szczęścia. Jeśli jedziemy z daleka, wówczas wyprawa naprawdę zaczyna się w środku nocy. Osobiście preferuję ten scenariusz. Ruszam z centralnej Polski nocą, by o brzasku być już tam. Obecnie trasa na Białystok ma status drogi ekspresowej, co dość znacząco przyczynia się do poprawy komfortu jazdy, jak i do skrócenia jej czasu. Nim zacznę na dobre rozmyślać o tym, co mnie czeka przez najbliższy czas, nim wybrzmią wszystkie piosenki z płyty umilającej mi tę podróż, już uciekam z trasy na Mężenin i Rutki Kossaki. Po kilku dosłownie kilometrach wjeżdżam w obszar przyrodniczy zwany Bagno Wizna, który jako pierwszy może zaskoczyć nas miłym spotkaniem. Z początku jedziemy przez teren łąkowy, zmeliorowany w czasach PRL-u. Tuż przed miejscowością Grądy Woniecko, zaraz za mostkiem kanałku melioracyjnego, skręcamy z asfaltu w lewo, na dobrze ubitą, twardą szutrówkę. Posuwamy się w kierunku na zachód mijając pola uprawne, łąki, a w dalszej kolejności zagajniki i zadrzewienia śródpolne. Im bliżej rzeki (a kierujemy się w stronę Narwi) tym większa szansa na spotkanie z sarenką/koziołkiem, szybującym bielikiem czy bobrem, który przy odrobinie szczęścia pokaże nam się na grobli lub w płynącym równolegle kanałku.





Z pewnością nad łąkami nie zabraknie myszołowa. Gdy w oddali, lekko po prawej zamajaczy nam drewniany narwiański most możemy spodziewać się pierwszych ciekawych spotkań ornitologicznych. Po grobli poruszajmy się wolno i uważnie rozglądajmy się na boki. Tuż przy drodze w zalanych trawach mamy duże szanse zobaczyć pierwsze bataliony, brodźce, krwawodzioby, większe kwilące rycyki czy kulika wielkiego. Jest to miejsce, gdzie również nie powinno zabraknąć łabędzi, czapli siwej lub białej. Okrasą może okazać się spotkanie z bocianem czarnym, o rodzimym pospolitym nie wspominając.






Okolica ta jest popularna wśród fotografów przyrody. Na grobli często zastaniemy zaparkowane samochody, przy których z wycelowanymi potężnymi obiektywami będą wyczekiwać na swój wymarzony kadr właśnie tacy, pozytywnie zakręceni ludzie. Miejsce to jest znane również z tego, że okoliczne łąki w tym czasie pokrywają się olbrzymi połaciami kaczeńcy.







Żółcą się całe hektary łąk, co jest przyczynkiem do wykonania wielu niepowtarzalnych ujęć swoim aparatem lub też po prostu – do podziwiania ich niesamowitego piękna. To, możemy podziwiać także z wysokiej wieży obserwacyjnej umieszczonej tuż przy wspomnianym moście. Prowadzi on na drugą stronę Narwi do miejscowości Bronowo i już sam w sobie jest perełką tego sielskiego krajobrazu.

Muszę jednak zwrócić uwagę na jeden fakt. Często dojazd do mostu po grobli od tej strony jest nie możliwy. Na grobli – choć twardej – pojawiają się zalewowe kałuże. Im bliżej mostu tym przelewy stają się większe, by w końcu w całości pokryć powierzchnię drogi. Osobówką próbować nie radzę. Auto terenowe zapewne poradzi sobie lepiej, ale też pamiętać należy o jednej radzie, jakiej kiedyś udzielił mi jegomość wyciągający moje auto z błota, gdzieś na Białym Grądzie – nad Biebrzą jest tak, jeśli masz auto terenowe i masz poczucie, że możesz zapuścić się nieco dalej niż pozostali, to ……to będziesz miał po prostu znaczniej dalej niż inni iść po traktor, jako pomoc, która cię wyciągnie. I tego się trzymajmy. Nie przeceniajmy swoich sił, bo niepotrzebna tego typu historia (choć i tu nadmienię, że będąca elementem biebrzańskiego „klimatu” ) zaburzy nam plan wycieczki i narazi na niepotrzebną stratę czasu.




A po co , skoro wokoło tyle się dzieje. Tak więc podziwiajmy okolicę – dla przypomnienia są to Grądy Woniecko i most na Narwi w Bronowie.

Wracamy zatem szutrówką w stronę wschodnią i gdy dojedziemy do asfaltu kierujemy się lewo. Mijamy wspomnianą miejscowość, po czym znów droga kieruje nas ku wschodniemu brzegowi Narwi. Mijając leśny fragment wkraczamy na nieco bardziej otwarty teren. Po lewej rozpościerają się nadrzeczne zalewiska, które stanowią wyśmienity teren dla wszelakiej maści wodno-błotnego ptactwa.




Nie ma sensu przytaczać ich nazw, gdyż możemy spotkać tu wszystkie gatunki. Choć miejsc nie ma za dużo warto zatrzymać auto gdzieś na poboczu i okolicę zlustrować lornetką. To nieodzowny element biebrzańskiej wyprawy. Pozwoli podejrzeć nam bliżej to, co gdzieś w oddali jest mniej widoczne. Dodatkowo wszelkie zbliżenia dają niepowtarzalne wrażenia, dlatego niech lornetka będzie naszym wiernym „przyjacielem” zawsze dyndającym na szyi.
Teren ten jest również dobrym punktem obserwacyjnym miesiąc wcześniej, tj, w 3 dekadzie marca. Wówczas nad doliną Biebrzy i Narwi ciągną w kierunku północnym wielotysięczne stada dzikich gęsi. Warto o tym pamiętać.





Ruszamy dalej, wciąż po lewej mając nadrzeczne tereny. Po około 3 kilometrach dojeżdżamy do szosy Łomża – Białystok. Jest to punkt, od którego skręcając w lewo rozpoczynamy długą kilkudziesięcio-kilometrową - zwaną przeze mnie „dużą Biebrzańską” - pętlę dolnego basenu Biebrzy. Do tego właśnie punktu powrócimy z prawej strony następnego dnia, aby w między czasie podziwiać to wszystko co biebrzański świat ma w sobie najpiękniejszego.

Tak więc skręcamy w lewo. Chwilę potem przejeżdżamy most na Narwi by zatrzymać się po prawej w przydrożnym barze „U Dany”.

Punkt ten jest stałym miejscem wypadowym dla organizowanych biebrzańskich wypraw z przewodnikiem. Na stałe wrósł w mój ( i nie tylko) biebrzański szlak, tym bardziej o tej godzinie. Przypomnę tylko, iż poranek dawno już minął i z pewnością nasze żołądki dopominają się o swoje. Lepiej trafić nie mogliśmy. „Bar u Dany” oferuje szeroką gamę posiłków śniadaniowych, wśród których szczególnie polecić mogę jajecznicę na szynce czy kiełbasie, naleśniki na ciepło czy też placuszki. Przy odrobinie szczęścia zamówioną herbatę dostaniemy w szklance z prawdziwym PRL-owskim koszyczkiem (plastykowym lub wiklinowym). Pałaszując to co przemiła Pani Gospodyni nam poda, możemy podziwiać kilka fotografii umieszczonych na ścianach lokalu, przedstawiających rodzimą przyrodę. U Dany, możemy również zjeść obiad. Wachlarz potraw jest ogromny, choć wśród nich moim numerem jeden są bez wątpienia klopsiki w sosie grzybowym podawane z ziemniakami i surówką. Nie ustępuje im także karkówka w sosie, albo też ………. Dobra kończę ten wątek bo mógłbym o nim długooooo…. Napiszę tylko, że wszystko jest naprawdę dobre i smaczne. Aha. Nadmienię jeszcze, że lokal oferuje także niedrogie noclegi, z tym że bliskość dość uczęszczanej szosy nie gwarantuje ciszy pod tym względem. W barze możemy także zakupić bilety wstępu na szlaki Biebrzańskiego Parku Narodowego.

Najedzeni i podbudowani duchowością miejsca w którym jesteśmy, ruszamy dalej. Z baru skręcamy od razu w lewo i poruszamy się w górę Narwi pod prąd mając rzekę po prawej stronie. Tuż za nią z pewnością, na wzniesieniach wśród rozlewisk dostrzeżemy z pewnością kolejne stada ptaków. Mogą to być wciąż jeszcze przelatujące stada gęsi, kormorany i coraz więcej mniejszych kolorowych ptaków co i raz podrywających się jak na komendę – batalionów.




Jest tu też duża szansa na bieliki i nie bez powodu piszę w liczbie mnogiej. Nie zdziwię się, jak wzrok wasz przykuje grupka kilku osobników, przepychających się do posiłku – upolowanej gęsi czy pozyskanego z rozlewisk szczupaka lub leszcza.




Chcąc mieć jeszcze lepszy pogląd na okolicę, jedziemy cały czas prosto. Gdy skończy się asfalt, a droga zmieni się w typowo polną, po 200m dotrzemy do wzniesienia, będącego pozostałością starego grodziska. To Sambory. Warto się tu zatrzymać i wdrapać na to wzniesienie. Widok na okolice jest imponujący.









O ile trafmy na czas, gdy woda zaczyna lekko opadać, oczom naszym ukaże się mozaika łąk, starorzeczy obu rzek, bowiem w tym właśnie miejscu dostrzeżemy punkt, w którym poczciwa Narew wchłania młodszą siostrę – Biebrzę. Pokontemplujmy ten krajobraz. Na jego horyzoncie za pomocą lornetki ujrzymy duże wzniesienie zwane Strękowa Góra. Na wysokim maszcie powinna załopotać biało-czerwona flaga – to właśnie tam znajdują się resztki schronu, w którym we wrześniu 1939r zginął dowódca odcinka Wizna – kapitan Władysław Raginis. Swój obowiązek obrony ojczyzny pojmował jak wielu w owym czasie – jako walkę do ostatniej kropli krwi. Po 3 dniach heroicznej obrony tego fragmentu polskiej ziemi, kiedy to oddział 700 polskich żołnierzy września stawiał opór ogromnej, kilkudziesięcio-tysięcznej armii pancernych wojsk niemieckich generała Guderiana, z powodu braku amunicji i przy analizie ogólnej sytuacji przedstawiającej się jako nieunikniona kapitulacja, kapitan Raginis wydał rozkaz opuszczenia schronu przez żołnierzy, samemu pozostając w środku. Chwilę potem, z wnętrza bunkra dobiegł odgłos wybuchu granatu, z którego - przytkniętego do własnej piersi - dowódca wyciągnął zawleczkę. W ten sposób pozostał wierny przysiędze, jaką swojego czasu złożył na ołtarzu ojczyzny. Myślę, że warto wjechać na Strękową Górę w drodze powrotnej. Wyprawa ta, oprócz bezsprzecznego waloru przyrodniczego, poprzez to właśnie miejsce może mieć także ogromną wartość poznawczą naszej historii, której bój pod Wizną jest nierozerwalnym elementem polskiej kampanii wrześniowej 1939 roku.

Wróćmy na łono przyrody. Tu w Samborach – jeśli jest ku temu odpowiedni czas – usłyszymy zapewne pierwsze donośnie odgłosy gęgania. Wspaniała to sprawa, kiedy setki usadowionych na wodzie czy lądzie gęsi rozpoczyna swój dialog w taki właśnie sposób. Można by się wsłuchiwać w to bez końca. My jednak ruszamy dalej. Jeszcze do niedawna swobodnie można było jechać tą polną drogą dalej, ale ostatnio koleiny stały się głębsze, nie mówiąc już o niewielkim poprzecznym przekopie 200m dalej. Terenówka da radę, ale osobówką radzę wycofać się do asfaltu po czym między zabudowaniami wspiąć się pod górę drogą z betonowych płyt. Dalej droga przejdzie w czarny szuter, a tym po około kilometrze dotrzemy do asfaltówki Wizna – Radziłów – Osowiec. Droga ta przez jakiś czas będzie osią naszej wędrówki, a kolejnym jej przystankiem będzie Burzyn. Zanim jednak do niego dotrzemy warto rozglądać się po okolicznych polach. Teraz w końcówce kwietnia może już mniej, ale za to jeszcze miesiąc wcześniej z pewnością siedziałyby na nich tysiące gęsi, odpoczywających przed kolejnym etapem wędrówki.




Często żerują na oziminie czy resztkach zeszłorocznych kukurydzianych pól. Tak więc z pozoru rolniczy krajobraz może nas naprawdę zaskoczyć. Bywa, że w takich miejscach potrafi przysiąść spore stado batalionów – ptaka będącego herbem Biebrzańskiego Parku Narodowego. Sam miałem sposobność takie obrazki oglądać, a widok kilku tysięcy kolorowych samców potrafił zapierać dech w piersiach.




A więc Burzyn - obowiązkowy punkt dla każdego biebrzańskiego turysty !!!. Tuż przed wsią należy skręcić w polną drogę w prawo (jest niewielki drogowskaz) by dotrzeć do jednego z najlepszych punktów widokowych nad Biebrzą jakie znam.





Miejsce to upamiętnione stosowną tablicą informacyjną, poświęcone jest jednemu z największych miłośników Biebrzy, jakim był Wiktor Wołkow – fotograf z Podlasia, które ukochał ponad wszystko. Często przesiadywał na burzyńskiej skarpie czekając na odpowiedni moment, kiedy to słońce wschodzące gdzieś zza horyzontu rozświetli biebrzańską kotlinę swym ciepłym i niepowtarzalnym porannym blaskiem. Nieraz przemierzał bagno w poprzek, brnąc jedynie sobie znanymi ścieżkami.




Tak, tak. Widok z burzyńskiego wzniesienia, swym pięknem może powalić nawet nieczułego na piękno krajobrazu osobnika, a co dopiero mówić o tych, którzy takie widoki cenią. Teraz, na przełomie kwietnia i maja jest chyba najpiękniejszy.




Wszędobylska soczysta zieleń, kontrastuje z ogromem błękitu nieba. Tym samym błękitem mienią się również rozlewiska, których bezkres czasami wręcz przytłacza. Cały ten pejzaż żyje. Ptactwa jest mnóstwo. Koniecznie przeskanujcie lornetką wszystko co możliwe, bo z wieży tej nie sposób nie namierzyć jednego z najbardziej znanych biebrzańskich zwierząt – to jest łosia.




Wyszukujcie wszystkiego co brązowe, wyraźnie odcinające się od szarości uschniętych jeszcze trzcinowisk oraz zieleni krzewów. Uwierzcie, że czasem z tej wieży można swobodnie namierzyć kilka czy kilkanaście osobników. Jak wspomniałem są to póki co dalekie, lornetkowe obserwacje, ale na wszystko przyjdzie czas….Aha. Polecam jeszcze przespacerować się w dół skarpy i dojść do samej rzeki. I oddychać tym powietrzem, głęboko oddychać !!!





Jeśli krajobraz przed nami odznacza się wyraźnie widocznie wijącym się korytem Biebrzy, oznacza to, iż woda już troszkę opadła. W takim przypadku możemy spróbować przeniknąć do miejsc które widać na północny wschód od wieży widokowej. W tym celu wracamy autem do asfaltu, skręcamy w prawo, mijamy Burzyn i zaraz w następnej miejscowości o nazwie Szostaki skręcamy między zabudowaniami w prawo. Powinien nas tam zaprowadzić drogowskaz na Mamucią Doliną (skąd inąd bardzo fajną kwaterę agroturystyczną). Droga poprowadzi nas w dół skarpy, gdzie ciut dalej (by nie ryzykować) będziemy musieli zostawić samochód. Dalsza wędrówka tylko pieszo i to raczej w kaloszach.




No właśnie w tymi miejscu warto może nadmienić nieco o biebrzańskim stroju wyprawowym oraz o jego elementach dodatkowych. Myślę, że na pierwszy raz zwykły strój „do lasu” będzie wystarczający, z tym że zwykłe buty traperki (swobodnie wystarczające na podziwianie z samochodu lub tuż koło niego) w wielu miejscach nie będą wystarczać. To teren podmokły i raczej zalecam pokonywać go w kaloszach. Oczywiście mówię tu o wycieczkach terenowych takich właśnie jak łąki w Szostakach tudzież inne typowo turystyczne szlaki. Jak wspomniałem wcześniej nieodzownym elementem będzie lornetka, przyda się z pewnością niewielki plecak no i oczywiście aparat, którym uwiecznimy te wszystkie fajne chwile (piszę aparat, bo tego w komórce nie zaliczam do tego grona).

Spacer wśród pozalewanych łąk to naprawdę fajna sprawa. Jeśli woda co dopiero z nich zeszła, będzie to z pewnością stołówka ptaków wodno błotnych. Tu nie powinny dziwić nas już spore stada batalionów, wrzaski rybitw i małych mew, kwilące, podrywające się do lotu rycyki. To wszystko na wyciągnięcie ręki. Podłoże po którym się poruszamy – podmokła łąka – może być nieco śliskie. Zwracam uwagę na to, szczególnie tym, którzy będą podchodzić do brzegu rzeki. Uczulam, bo woda wciąż zimna, a nieoczekiwana kąpiel po tym jak się ześlizgniemy do wody to mało zachęcająca perspektywa.






Kolejny punkt naszego programu to Brzostowo, czyli następna miejscowość na trasie naszej asfaltówki. Z niej skręcamy w prawo w brukowaną drogę i jadąc prosto wprost ..…wjeżdżamy do Biebrzy. Żartuję oczywiście. Zatrzymajmy się tuż wcześniej, bo faktycznie droga kończy się w rzece. Tuż po lewej stronie jest nieduża prywatna wieża widokowa, gdzie za symboliczne 2 złote (gospodarz mieszka w murowanym domu tuż obok)  możemy podziwiać okolice z niewielkiego podwyższenia A jest na co popatrzeć. Miejsce to jest mekką „ptasiarzy”. Z pewnością spotkamy tu wielu turystów posługujących się specjalistycznymi lunetami obserwacyjnymi. Zachęcam do rozmów, bo z tych zawsze wyjdzie coś ciekawego. Brzostowo jest znane jeszcze z jednej rzeczy   jest nazywane bowiem wsią szczęśliwych krów. Te całym stadem co rano i wieczór same przepływają rzekę, by dotrzeć do zielonych pastwisk tuż za nią.





Oczywiście o ile te są już dostępne i pejzaż przed nami nie przypomina bardziej jednego wielkiego jeziora. Tych, którzy owe szczęśliwe krowy chcą zobaczyć raczej namawiałbym na wizytę w tym miejscu począwszy od czerwca.
A my ruszamy dalej. Wracamy na asfaltówkę i kierujemy się dalej na północ. Nie rozpędzajmy się zbytnio, bo po około 2 kilometrach znów warto zaparkować po prawej. Jest tu takie miejsce, które na swój własny użytek nazwałem „kamieniołomy”.




Jest to składowisko różnego rodzaju głazów (niektórych naprawdę olbrzymich rozmiarów) i kamieni polnych, które prawdopodobnie można odpłatnie nabyć. Znajdzie tu się kilka metrów kwadratowych dla naszego auta, po czym będziemy mogli znów przespacerować się po nadbrzeżnych łąkach. Zanim zejdziemy lekko w dół proponuję wspiąć się na owe kamienie i spojrzeć przed siebie. Zieleń, zieleń i jeszcze raz żółć.







To drugie miejsce na naszej trasie gdzie spotkamy ogromne połacie żółtych kaczeńcy. Pejzaż w tym miejscu wzbogacają jeszcze wierzby, które o tej porze roku są już naprawdę piękne.






Chłońmy ten widok, a potem po prostu wejdźmy weń. Drogą w dół zajmie nam to pięć minut. Jeśli zapragniemy iść dalej (ku rzece) konieczne będą kalosze, a i to nie gwarantuje sukcesu. Tu też zastaniemy masę ptactwa. Jak wspomniałem to mekka ptasiarzy. Na tych łąkach wśród zalanych traw i kaczeńcy z pewnością dostrzeżemy dziwne obiekty – choć zamaskowane to troszkę dziwnie nie pasujące do okolicy.






Będą to fotograficzne czatownie – niewielkie namioty lub samoróbki, często przyodziane maskującą siatką. Z ich wnętrza wystawać będą okrągłe obiektywy, wycelowane niczym lufy karabinów z wrześniowych bunkrów pod Wizną. Pasjonaci potrafią przesiadywać w tych samotniach całymi dniami ( coś o tym wiem) w oczekiwaniu na ten jedyny wymarzony kadr








Pewnie minie znów troszkę czasu zanim napatrzymy się na to wszystko i ruszymy w dalszą drogę, której kolejnym punktem obowiązkowym, a zarazem biebrzańskim klasykiem będzie Biały Grąd czyli ścieżka turystyczna we wsi Mścichy.

Właśnie w tej wsi, na rozwidleniu dróg tuż przy niewielkiej kapliczce, znajdziemy drogowskaz kierujący nas na ten właśnie szlak. Droga tuż za wsią przejdzie w polną groblę, choć i ta nie zaprowadzi nas o tej porze roku zbyt daleko. Co innego jesienią czy latem, gdzie po przebyciu około 3 kilometrów powinniśmy dojechać nią do końca, to jest do kolejnej wieży widokowej. Teraz, dystans ten musimy pokonać pieszo. Auto (a zaparkowanych będzie ich pewnie już kilka) zostawiamy na poboczu i nie próbujmy pokonać kolejnej niepozornej kałuży (coś o tym wiem).




Zakładamy kalosze i ruszamy przed siebie. Po drodze miniemy blisko zlokalizowane bocianie gniazdo, usłyszymy zapewne klangor żurawi, które dadzą też się poobserwować. Znów pewnie usłyszymy, a potem zobaczymy stada batalionów. Gwar ptaków będzie wszędobylski a do tego swój koncert zagrają nam żaby moczarowe.






Gdzieś wśród zalanych turzycowisk przy odrobinie szczęścia przechadzać się będzie łoś, którego spotkanie tu może być już nader bliskie. Grobla, którą będziemy się poruszać będzie broniła biebrzańskich tajemnic. Postawi nam poprzeczkę wysoko. Będą to przelewowe kałuże, z płynącym przez nie biebrzańskim nurtem. Niegłębokie, w zasadzie właśnie na kalosze, no może poza …..ostatnią. Wieża widokowa będzie już na wyciągnięcie ręki, ale ostatnia kałuża, może skutecznie nas uziemić.




Jeśli nie będziemy w woderach (to szlak jeden z niewielu, który o tej porze roku przemierzam właśnie w tym „obuwiu”) to pozostanie nam uznać wyższość Biebrzy, która nas w tym miejscu pokona, no chyba, że ……………. porwiemy się na szaleństwo.






Uwierzcie mi że takich szaleńców co roku spotykam całą masę. A więc spodnie w dół, kalosze w rękę i zanurzamy się po uda w kwietniowej Biebrzy. Uczucie to jest jednym z niepowtarzalnych i nie chodzi mi o jakieś niewiarygodne doznania. Ot po prostu jakby ktoś wbijał nam milion igieł w nogi. Te 20-30 metrów musimy przejść po kamienistym nieco podłożu co jeszcze bardziej potęguje to uczucie, ale już jak to przebrniemy będziemy mieli ogromną satysfakcje podziwiania okolicy. No bo czyż nie jest tak, że tylko trudne wyzwania mają największą wartość?





Ok. Muszę przyznać, że chyba zabrnąłem nieco za daleko biorąc pod uwagę fakt, jak patrzę na tytuł przewodni artykułu, czyli mniej więcej Biebrza dla początkujących. Zdobycie tej wieży jest już wyczynem i naprawdę tym mniej zagorzałym chyba poradziłbym dobrnięcie dokąd się da. Są jeszcze przed wami wrażenia, które z pewnością zapadną Wam w pamięci.

Hmmm. Pomyślmy – która może być godzina? Obstawiam że, koło 15.00 – 16.00. Pora pewnie na obiad. Jeśli wytrzymacie jeszcze chwilkę to proponuję coś naprawdę ekstra. Kierujemy się dalej na północ. Wjeżdżamy w lasy, ale noga z gazu z dwóch powodów. Po pierwsze nasza asfaltówka w tym miejscu jest dziurawa niczym szwajcarski ser, a po drugie ten sosnowy gaj obfituje w zwierzynę, która może niepostrzeżenie przebiec nam przez drogę.




Na to nad Biebrzą musimy bacznie zwracać uwagę. Mijamy drogowskaz na miejscowość Sośnia – jest tam krótki szlak, który polecę Wam na inną porę roku. Teraz docieramy do torów kolejowych i drogi Grajewo – Mońki. Skręcamy w prawo i po około 2 kilometrach oczom naszym ukazuje się kolejna wieża widokowa. Jest zlokalizowana tuż przy drodze. Rozpościera się z niej również widok na okolicę, jednak  w tym miejscu są to spore trzcinowiska, w których wypatrzenie czegokolwiek jest arcy trudne. Jest tu też kładka przyrodnicza po okolicznym bagienku, ale z racji bliskości mocno uczęszczanej szosy wg mnie traci ona wiele na atrakcyjności. Jedziemy dalej. Mijamy Osowiec – tu siedzibę ma Biebrzański Park Narodowy. Jeśli jesteśmy w weekend niestety Dyrekcja jest zamknięta, ale w innym dniu warto wpaść tu na kilka chwil. Ot choćby zasięgnąć języka, zaopatrzyć się w materiały promocyjne parku czy też zwiedzić niedużą wystawę przyrodniczą. My jednak skręcamy zgodnie z drogowskazem na Goniądz by po kolejnych około 5 km dotrzeć do tej miejscowości. Jako że jesteśmy już bardzo głodni, wjeżdżając na małomiasteczkowy rynek, kierujemy się drogą w dół w lewo, do kompleksu wypoczynkowego Bartlowizna.




Choć sam ośrodek jest iście hotelowym kompleksem (sam raczej unikam tego typu obiektów) to już karczma będąca jego nieodzownym elementem może zachwycać. Choć jej wystawny wystrój zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, to już to co serwuje kuchnia, zaspokoi każdego smakosza. Ja polecam gorąco gulasz z dzika podawany na plackach ziemniaczanych z nutką śmietany lub też (a może przede wszystkim) prawdziwe podlaskie kartacze podawane na kapuście. Pyszności, pyszności i jeszcze raz pyszności. Do tego dodam, że potraw tych możemy skosztować na zewnętrznym tarasie zlokalizowanym tuż nad brzegiem Biebrzy, pozwalającym nam jednocześnie jeść i obcować z przyrodą biebrzańską w całej okazałości. Za rzeką bowiem rozciągają się zalane łąki, nad którymi co i raz przelatują bataliony. Polecam.




W Goniądzu, na rynku, w niewielkim sklepiku z pamiątkami zlokalizowana jest informacja turystyczna. Warto tam zajrzeć i nabyć coś miłego, co kojarzyć się nam będzie z pobytem w tym miejscu. Powolutku wracamy w stronę Osowca, ale zanim to nastąpi możemy jeszcze podziwiać okolicę z dwóch punktów widokowych – jeden zlokalizowany jest tuż za urzędem gminy, a drugi tuż za mostem na Biebrzy. Na oba na chwilkę warto zajrzeć by podziwiać bezkres biebrzańskich łąk.





Jedziemy na południe, znów szosa w stronę Osowca. Dojeżdżamy do przejazdu kolejowego i skrzyżowania z drogą Mońki-Grajewo. Tym razem przecinamy szosę na wprost i wjeżdżamy na słynną Carską Drogę, o której swojego czasu pisałem na blogu.
Po około kilometrze mamy po prawej przepiękną podmokłą brzezinkę, pokrytą wrzosowiskami.





Te najpiękniej wyglądają oczywiście jesienią, ale i teraz warto spojrzeć na to siedlisko. To namiastka tego, jak wygląda część lasu w okolicy. Wsłuchajmy się w jego szum, powdychajmy powietrze. Ruszamy dalej i przez około 15 km jedziemy sobie spokojnie przez las. Radzę trzymać się przepisowej 50-tki w tym miejscu (km/h). To obszar największej migracji łosia w naszym kraju. Drogę tę przekraczają wiele, wiele razy w ciągu sezonu i choć teraz w poszukiwaniu świeżych ziół, traw i kaczeńcy raczej zeszły już na otwarte łąki, to jeszcze ostatni maruderzy mogą się tu kręcić. Co innego zimą. Wówczas warto tu jechać jeszcze wolniej i uważnie wpatrywać się w sosnowy bór. To 100%-towa szansa na spotkanie z herbowym królem bagien. Łosie żerują zimą właśnie na sosnowych gałązkach oraz korze drzew i krzewów. Wprost niemożliwością jest, abyśmy nie zauważyli kilku podczas przejazdu Carską. Z niej nagle wyjedziemy na nieco otwartą przestrzeń. Docieramy właśnie do miejscowości Dobarz. W tym miejscu warto zanocować. Magiczny Dobrzański Dwór naprawdę jest wyjątkowy.






Wprost przesiąknięty i ukierunkowany na takich przyrodniczych traperów. Tu zawsze spotkacie biebrzańskich zapaleńców, a o tej porze roku śmiem twierdzić, że innych turystów nie będzie. W rozmowach przy kolacji lub śniadaniu, przy każdym stoliku nie będzie innych rozmów, a i zapewne nie jedna z osób pochwali się tym co sfociła. Rano, już mocno przed świtem będą skrzypiały schody i zamykały się drzwi od pięknych, stylowo urządzonych pokoików.  
Sama miejscowość to tylko kilka zabudowań. Dwa małe, typowo rolne, nastawione na niewielką hodowlę krów, jedna stylowa XIX wieczna leśniczówka z agroturystyką i właśnie dość kameralny (ok 20 pokoi) Dobrzański Dwór. Całość umiejscowiona pośród rozległych biebrzańskich łąk oferuje już tuż za płotem bajkowy świat przyrody. Wieczornego koncertu żab moczarowych nie zapomnicie długo, a przy odrobinie szczęścia poobserwujecie też stadka batalionów ( w marcu na łąkach tych potrafią zatrzymać się spore stada gęsi).

Miejsce to, to także świetny punkt wypadowy na trzy okoliczne ścieżki turystyczne. Jedną z nich jest szlak Barwik, na który warto się wybrać właśnie teraz – późnym popołudniem, jak tylko zainstalujemy się w Dobarzu. Wyjeżdżamy na drogę w prawo i po około 500m skręcamy w lewo , w las. Leśnym duktem jedziemy jeszcze ok kilometra, gdzie znajduje się kameralny leśny parking. Spokojnie możemy zostawić tu autko, po czym kierujemy się dalej drogą. Po kolejnym kilometrze wychodzimy z lasu na otwarte łąki bagienne, na których tuż przy grobli zlokalizowana jest platforma widokowa. I właśnie teraz przed wieczorem, kiedy ustanie wiaterek, postarajmy się wsłuchać w odgłosy bagien. Z pewnością już po chwili usłyszymy dziwny buczący dźwięk. Coś jak beczenie owieczki. Głos ten będzie się nasilał i cichł jednocześnie. Popatrzmy w górę i podążajmy za dźwiękiem. W końcu dostrzeżemy, co jest jego źródłem. Jest to niewielki, przesympatycznej urody ptaszek - bekas (inaczej kszyk).





Z pewnością, gdy już będziemy wiedzieli w co się wsłuchiwać usłyszymy i zobaczymy kolejne. Będą wzbijać się w górę, po czym lotem koszącym w dół, opadać z dużą prędkością. To właśnie podczas tego opadania wydają owy dźwięk i co ciekawe, jest to efekt wibracji ich piór-lotek, a nie dźwięk gardłowy, jak wielu sądzi. Innym odgłosem na jaki możemy się natknąć będzie powtarzane kilkukrotnie buczenie, niczym dmuchanie w pustą butelkę. To bąki, niezwykle skryci przedstawiciele rodziny czaplowatych. Trudno je zobaczyć, ale dźwięk jest charakterystyczny i raz usłyszany, zawsze już rozpoznacie. Tak samo jak jeszcze inny dochodzący gdzieś z turzycowych kęp. Coś jakby przerywany terkot. To derkacz, także tutejszy mieszkaniec tych łąk.
Warto przejść się groblą dalej w łąki, choć do wieży widokowej odległej o około 2,5km zapewne już dziś nie dotrzemy (mając w pamięci fakt, że jeszcze musimy wrócić z powrotem na parking, co też zajmie nam chwilę) - tę atrakcję zostawmy sobie na kolejny poranek. Teraz porozglądajmy się jedynie na boki, bo tu wśród krzaków wiklin czy łozin możemy również spotkać biebrzańskiego króla z rodzinką i może to być spotkanie z naprawdę bliskiej odległości.





Jeśli wróciwszy do auta będzie powiedzmy coś chwilę po 19.00, to zanim udamy się na kolację, proponuję przejechać się Carską na południe od Dobarza – ot tak w okolice wieży widokowej usytuowanej tuż przy drodze po prawej stronie. Jest duża szansa na to, że spotkamy kolejne łosie, a jeśli nie to powtórzymy ten manewr jutro rano.




Póki co mamy wieczór. Proponuję spędzić go w dobarskiej restauracji, umieszczonej na dole pensjonatu. Jak wspomniałem wcześniej, zapewne tętnić ona będzie biebrzańską aurą, a tematów przyrodniczych zapewne nie zabraknie. To ktoś napomkni, gdzie były bataliony, inny znów pokaże zdjęcia łosi. Ktoś ciekawski zagai czy warto jechać na kaczeńce i czy szutrówka z Dolistowa do Jasionowa jest przejezdna, lub też podzieli się jakimś ciekawym spotkaniem. Jak znam tutejsze życie, jak co wieczór w dobarskie progi zawita Król Biebrzy – czyli Pan Krzysztof Kawęczyński, niegdyś mieszkaniec wielkiego miasta i antykwariusz, a obecnie jedyny mieszkaniec wyludnionej przed laty wsi Budy, odległej od Dobarza o 2 kilometry. Krzysztof jest skarbnicą tego co w trawie piszczy, a do tego jest niezwykle sympatycznym człowiekiem. Warto z nim zamienić kilka zdań – z pewnością pokieruje nas ku nowym biebrzańskim przygodom. Można też zwiedzić jego domostwo, gdzie w zgodzie z naturą, otoczony pamiątkami tutejszej przeszłości, żyje razem ze zwierzętami domowymi.
Dobarz, choć przy drodze to jest miejscem zdecydowanie na uboczu. Osnuty jest aurą spokoju. Stonowana muzyka, jaką można usłyszeć wewnątrz wręcz nastraja do rozejrzenia się po jego wnętrzu. A uwierzcie mi jest na co popatrzeć. Stylowy wystrój bije ciepłem. Ściany zdobią ciekawe obrazy przedstawiające – a jakże – Biebrzę. Do tego zobaczymy tu wiele figurek prezentujących sylwetki skrzydlatych mieszkańców tych terenów. Oko nasze przykuje nie jedno okazałe poroże jelenia czy łosia. Całości wrażenia dopełni kominek. Naprawdę – to miejsce to miód dla przyrodniczej duszy.
A co z „ciałem”. Otóż warto oczywiście skosztować specjałów tutejszej kuchni. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja jedynie dodam, że wieczorową porą warto zamówić deskę dobarskich wędlin, lub też zestawy: pasztetu z żurawiną czy też smalczyku z kiszonym ogórkiem. Wszystko to w połączeniu z kieliszeczkiem naleweczki lub tez „chłodnym z pianką” jeszcze bardziej podkreśli charakter tego miejsca.
Pełni doznań ułożymy w końcu głowę do poduszki. Zapewniam Was, że gdy Dobarz idzie spać, cisza kłuje wręcz w uszy. No może za wyjątkiem czasu, kiedy rozlega się żabie kumkanie. Tego koncertu warto posłuchać sobie, zasiadając na ławce czy też bujanej huśtawce, gdzieś z tyłu za pensjonatem.

Z Biebrzańskim pozdrowieniem
Wozik77

CDN......


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz