Do napisania tegoż artykułu skłonił mnie
telefon, który otrzymałem wczesną jesienią od kolegi Darka. Zadał mi wówczas
krótkie pytanie, którym wprawił mnie – bądź co bądź dość już stałego bywalca
Biebrzańskiej Ziemi – w małe zakłopotanie.
- Słuchaj wybieramy się z Żoną na weekend na Podlasie. Mamy w planach w sobotę odwiedzić Biebrzę, ale poradź mi, gdzie dokładnie mam
jechać by coś ciekawego zobaczyć…???
Sprawa z pozoru wydała mi się jasna, jednakże
po dłuższej chwili zastanowienia, odpowiedź już taka prosta nie była. Co znaczy
coś ciekawego? Przecież już samo to może dla każdego oznaczać coś zgoła
odmiennego.
Postanowiłem pochylić się nieco szerzej nad tym zagadnieniem, bo co innego jest polecić komuś Biebrzę w pigułce, co innego
pokazać biebrzańskie zakamarki zaprawionemu przyrodnikowi, jeszcze inaczej
należy podejść do wyprawy jednodniowej, weekendowej czy też wypadu na kilka
dni. Do tego wszystkiego pora roku. Inaczej ma się sprawa na przedwiośniu,
inaczej w pełni wiosny, co innego jesień albo też zima. No istny zawrót głowy…
No właśnie. Na początku należałoby zrobić
właśnie taki, troszkę ogólny podział. Pominę w nim grupę osób, którzy Biebrzę dobrze
znają, gdyż jak sądzę Ci chodzą już swoimi dobrze sprawdzonymi ścieżkami i
dobrze wiedzą, w jakim celu nad Biebrzę przyjechali. Postaram się skupić na
przedstawieniu „mojej Biebrzy” osobom, które albo jadą w ten rejon pierwszy
raz, albo byli tu tylko przejazdem i Biebrzy jedynie „liznęli”.
Na początku przed przystąpieniem do napisania
tego tekstu, sięgnąłem pamięcią wstecz i zadałem sobie pytanie, jak ja
podszedłem do swojej pierwszej wizyty nad Biebrzą? Była to wyprawa na początku
maja i przeznaczyłem na nią 4 dni. Dziś, jakbym miał polecić najlepszy czas na
pierwsze spotkanie z Biebrzą, zdecydowanie namawiałbym właśnie na wiosnę. I tu
pierwsza rada. Omijajcie długi majowy weekend !!! W tym czasie – jak wszędzie
zapewne – ruch turystyczny nabiera na sile. Może i nie ma w tym nic złego, ale
uwierzcie mi - nie zaznacie wtedy tego, co Biebrza oferuje swoim miłośnikom,
tj; wszędobylskiego uczucia ciszy i spokoju, bliskiego kontaktu z naturą,
poczucia wolnego upływu czasu, w którym nikt i nic do niczego Was nie goni,
do niczego nie zmusza. Liczymy się my i przyroda, a tę biebrzańską naprawdę
możemy opisać przez duże „P”.
Fakt, iż okres ten jest najbardziej pożądanym
wśród wszystkich „biebrzniętych” powoduje oczywiście, że takich osób w tym
czasie spotkacie tu sporo. Będą to w szczególności osoby pasjonujące się
fotografią przyrodniczą, osoby uprawiający BirdWatching, a także ludzie ceniący
sobie kontakt z przyrodą, uciekający od zgiełku dnia codziennego.
A więc
Wiosna !!!
Jeśli wyeliminujemy długi majowy weekend pozostają
nam dwa terminy. Są to: trzecia dekada kwietnia oraz czas zaraz po weekendzie
1-3 maja. Oba terminy mogą okazać się strzałem w przysłowiową dziesiątkę.
Ostatnie lata pokazują, że w tym czasie mamy szansę trafić na piękną,
sprzyjającą wędrówkom aurę, choć jak to zwykle z pogodą bywa możemy mieć
również pecha i zastać niską temperaturę oraz deszcz. Ja osobiście nie daję
wiary żadnym długoterminowym prognozom pogody i wychodzę z założenia, że tylko
ta na dzień maksymalnie dwa do przodu jest w stanie się sprawdzić. Na prognozę
dłuższą (ot powiedzmy 5-6 dni do przodu) patrzę w taki sposób, że jeśli większość
źródeł pogodowych (staram się patrzeć zawsze na kilka niezależnych) mówi
zgodnie, że nadciąga front niżowy z obfitymi opadami deszczu to znaczy, że jest
tego duże prawdopodobieństwo i na słonko nie ma co liczyć. Jeśli prognozy takie
mówią o upałach, to choć te się sprawdzić nie muszą, to jest to już duża
pewność iż trafię na czas w miarę pogodny - a to jest już coś, co mi wystarczy.
Gwarancji od prognoz nigdy nie oczekuję, wręcz mam świadomość, iż pretensji to
Pani pogodynki z TV mieć nigdy nie mogę.
Dlaczego piszę właśnie o pogodzie? Ano dlatego,
że jest to na tyle istotny czynnik, iż biorąc go pod uwagę, jako warunek
wyjazdu, skazujemy się na długie odwlekanie decyzji. I tu następuje mały
zgrzyt. Spora część najbardziej popularnych biebrzańskich kwater w tym okresie
może być już zarezerwowana. Jest to dość ścisły biebrzański sezon, co powoduje
duże nim zainteresowanie rodzimych turystów, ale także nie mniejsze (jeśli nie
większe) grona turystów z zagranicy. Tych w tym czasie na biebrzańskich
szlakach spotkacie mnóstwo. Samochody na „obcych” rejestracjach (Niemcy,
Holendrzy, Anglicy, Belgowie) będą was mijać ciągle, ale zaznaczam od razu, iż
są to spotkania bardzo miłe i przyjazne, przeszyte na wskroś miłością do piękna
przyrodniczego świata. Nie może być inaczej, jeśli ktoś przemierza już nie
setki, a wręcz tysiąc czy dwa tysiące kilometrów tylko po to, by dotknąć
biebrzańskiego świata. Myślę, że już samo to daje do myślenia, jak wielką
perełką przyrodniczą i ornitologiczną jest ten skrawek ziemi i mówię tu o skali
Europy czy też Świata.
Powyższym jedynie nadmieniam sprawę
zakwaterowania, do którego powrócę w dalszej części artykułu.
A więc wiosenny termin mamy wybrany. Ten
późno-kwietniowy (majowy już może tego szczęścia nie mieć) ma jeszcze jedną
swoją baaaaardzoooooo mocną zaletę. Pamiętajmy. To są bagna. I choć nie jest to
teren kojarzony często z mrokiem lasu i oparami mgły (choć i takich miejsc jest
tu sporo) to pamiętamy, że jest to obszar podmokły, będący idealnym miejscem
dla …………. komarów. Tak, tak. Uwierzcie mi, że trafienie w zły czas, może mocno
uprzykrzyć człowiekowi podziwianie wszelkiego piękna wokoło. Owady, szczególnie
w czasie ciepłej i podmokłej wiosny wyroić się mogą z dnia na dzień, a wtedy
żaden OFF czy Bzyk skuteczny może nie być. No ale czy i to nie jest elementem
biebrzańskiego świata? Jest. Przestrzegam jedynie tych mniej wrażliwych na „piękno”
tegoż aspektu.
Przyjmijmy zatem, że wiosna
jest piękna, słoneczna i w miarę ciepła. Komary jeszcze nie fruwają nam nad
głową, a dolina biebrzańska mieni się już od dobrych dwóch tygodni błękitem
rozlewisk, soczystą zielenią traw i młodych listków wierzb, olch oraz młodych
brzezin. W wielu miejscach żółcą sią łany knieci błotnej, czyli popularnych
kaczeńcy. Rozbrzmiewa świergot ptactwa, a wieczorami odbywają się koncerty
moczarowych żab. Z pewnością nie każdy i nie zawsze może pozwolić sobie na
dłuższy pobytu w tym miejscu, więc poniżej zaproponuję chyba najbardziej
pożądany na pierwszy raz - weekendowy plan „wycieczki”. Uzupełnię go odniesieniami
do nieco dłuższych wypraw lub też wizyt o innej porze roku, a także tym, co
wówczas Biebrza oferuje i na co się nastawić.
A więc ruszamy – czyli Biebrza na weekend….
Punkt pierwszy. Biebrza nie jest dla śpiochów
!!! Napisałbym inaczej – wstań o świcie to nie pożałujesz.
Tak, tak. Namawiam gorąco. Spróbujcie poświecić
(odnoszę się tu do tych osób, nieco mniej zaprawionych w przyrodniczych
wyprawach) poranny sen przez te dwa- trzy dni i wstać bardzo wcześnie rano.
Biebrzański świat o tej porze „dnia” wygląda zgoła odmiennie, niż malują go
późniejsze godziny. Wschód słońca, poranna rosa przyodziewająca pajęczyny, a
także rześkie (czasem wręcz jeszcze mroźne) i przejrzyste powietrze robią
swoje. Świat zwierzęcy, który później nieco niknie nam z oczu, teraz właśnie
budzi się ochoczo do życia i daje się podejrzeć. Czasem rzec by można, iż mamy
szczęście go podglądać. Dostrzegać to, co nie każdemu i nie zawsze jest dane.
Uwierzcie mi, to jest tego warte.
Tak więc świt. Jeśli ruszamy z kwatery, do
której zawitaliśmy jeszcze wczoraj wieczorem mamy więcej szczęścia. Jeśli jedziemy
z daleka, wówczas wyprawa naprawdę zaczyna się w środku nocy. Osobiście
preferuję ten scenariusz. Ruszam z centralnej Polski nocą, by o brzasku być już
tam. Obecnie trasa na Białystok ma status drogi ekspresowej, co dość znacząco
przyczynia się do poprawy komfortu jazdy, jak i do skrócenia jej czasu. Nim
zacznę na dobre rozmyślać o tym, co mnie czeka przez najbliższy czas, nim
wybrzmią wszystkie piosenki z płyty umilającej mi tę podróż, już uciekam z
trasy na Mężenin i Rutki Kossaki. Po kilku dosłownie kilometrach wjeżdżam w
obszar przyrodniczy zwany Bagno Wizna, który jako pierwszy może zaskoczyć nas
miłym spotkaniem. Z początku jedziemy przez teren łąkowy, zmeliorowany w
czasach PRL-u. Tuż przed miejscowością Grądy Woniecko, zaraz za mostkiem
kanałku melioracyjnego, skręcamy z asfaltu w lewo, na dobrze ubitą, twardą
szutrówkę. Posuwamy się w kierunku na zachód mijając pola uprawne, łąki, a w
dalszej kolejności zagajniki i zadrzewienia śródpolne. Im bliżej rzeki (a
kierujemy się w stronę Narwi) tym większa szansa na spotkanie z
sarenką/koziołkiem, szybującym bielikiem czy bobrem, który przy odrobinie
szczęścia pokaże nam się na grobli lub w płynącym równolegle kanałku.
Z pewnością nad łąkami nie zabraknie myszołowa.
Gdy w oddali, lekko po prawej zamajaczy nam drewniany narwiański most możemy
spodziewać się pierwszych ciekawych spotkań ornitologicznych. Po grobli
poruszajmy się wolno i uważnie rozglądajmy się na boki. Tuż przy drodze w
zalanych trawach mamy duże szanse zobaczyć pierwsze bataliony, brodźce,
krwawodzioby, większe kwilące rycyki czy kulika wielkiego. Jest to miejsce,
gdzie również nie powinno zabraknąć łabędzi, czapli siwej lub białej. Okrasą
może okazać się spotkanie z bocianem czarnym, o rodzimym pospolitym nie
wspominając.
Okolica ta jest popularna wśród fotografów
przyrody. Na grobli często zastaniemy zaparkowane samochody, przy których z
wycelowanymi potężnymi obiektywami będą wyczekiwać na swój wymarzony kadr
właśnie tacy, pozytywnie zakręceni ludzie. Miejsce to jest znane również z
tego, że okoliczne łąki w tym czasie pokrywają się olbrzymi połaciami kaczeńcy.
Żółcą się całe hektary łąk, co jest
przyczynkiem do wykonania wielu niepowtarzalnych ujęć swoim aparatem lub też po
prostu – do podziwiania ich niesamowitego piękna. To, możemy podziwiać także z
wysokiej wieży obserwacyjnej umieszczonej tuż przy wspomnianym moście. Prowadzi
on na drugą stronę Narwi do miejscowości Bronowo i już sam w sobie jest perełką
tego sielskiego krajobrazu.
Muszę jednak zwrócić uwagę na jeden fakt.
Często dojazd do mostu po grobli od tej strony jest nie możliwy. Na grobli –
choć twardej – pojawiają się zalewowe kałuże. Im bliżej mostu tym przelewy
stają się większe, by w końcu w całości pokryć powierzchnię drogi. Osobówką
próbować nie radzę. Auto terenowe zapewne poradzi sobie lepiej, ale też
pamiętać należy o jednej radzie, jakiej kiedyś udzielił mi jegomość wyciągający
moje auto z błota, gdzieś na Białym Grądzie – nad Biebrzą jest tak, jeśli
masz auto terenowe i masz poczucie, że możesz zapuścić się nieco dalej niż
pozostali, to ……to będziesz miał po prostu znaczniej dalej niż inni iść po
traktor, jako pomoc, która cię wyciągnie. I tego się trzymajmy. Nie
przeceniajmy swoich sił, bo niepotrzebna tego typu historia (choć i tu
nadmienię, że będąca elementem biebrzańskiego „klimatu” ) zaburzy nam plan
wycieczki i narazi na niepotrzebną stratę czasu.
A po co , skoro wokoło tyle się dzieje. Tak
więc podziwiajmy okolicę – dla przypomnienia są to Grądy Woniecko i most na
Narwi w Bronowie.
Wracamy zatem szutrówką w stronę wschodnią i
gdy dojedziemy do asfaltu kierujemy się lewo. Mijamy wspomnianą miejscowość, po
czym znów droga kieruje nas ku wschodniemu brzegowi Narwi. Mijając leśny
fragment wkraczamy na nieco bardziej otwarty teren. Po lewej rozpościerają się
nadrzeczne zalewiska, które stanowią wyśmienity teren dla wszelakiej maści
wodno-błotnego ptactwa.
Nie ma sensu przytaczać ich nazw, gdyż możemy
spotkać tu wszystkie gatunki. Choć miejsc nie ma za dużo warto zatrzymać auto
gdzieś na poboczu i okolicę zlustrować lornetką. To nieodzowny element
biebrzańskiej wyprawy. Pozwoli podejrzeć nam bliżej to, co gdzieś w oddali jest
mniej widoczne. Dodatkowo wszelkie zbliżenia dają niepowtarzalne wrażenia,
dlatego niech lornetka będzie naszym wiernym „przyjacielem” zawsze dyndającym
na szyi.
Teren ten jest również dobrym punktem
obserwacyjnym miesiąc wcześniej, tj, w 3 dekadzie marca. Wówczas nad doliną
Biebrzy i Narwi ciągną w kierunku północnym wielotysięczne stada dzikich gęsi.
Warto o tym pamiętać.
Ruszamy dalej, wciąż po lewej mając nadrzeczne
tereny. Po około 3 kilometrach dojeżdżamy do szosy Łomża – Białystok. Jest to
punkt, od którego skręcając w lewo rozpoczynamy długą
kilkudziesięcio-kilometrową - zwaną przeze mnie „dużą Biebrzańską” - pętlę
dolnego basenu Biebrzy. Do tego właśnie punktu powrócimy z prawej strony
następnego dnia, aby w między czasie podziwiać to wszystko co biebrzański świat
ma w sobie najpiękniejszego.
Tak więc skręcamy w lewo. Chwilę potem
przejeżdżamy most na Narwi by zatrzymać się po prawej w przydrożnym barze „U
Dany”.
Punkt ten jest stałym miejscem wypadowym dla organizowanych biebrzańskich wypraw z przewodnikiem. Na stałe wrósł w mój ( i
nie tylko) biebrzański szlak, tym bardziej o tej godzinie. Przypomnę tylko, iż
poranek dawno już minął i z pewnością nasze żołądki dopominają się o swoje. Lepiej
trafić nie mogliśmy. „Bar u Dany” oferuje szeroką gamę posiłków śniadaniowych,
wśród których szczególnie polecić mogę jajecznicę na szynce czy kiełbasie,
naleśniki na ciepło czy też placuszki. Przy odrobinie szczęścia zamówioną
herbatę dostaniemy w szklance z prawdziwym PRL-owskim koszyczkiem (plastykowym
lub wiklinowym). Pałaszując to co przemiła Pani Gospodyni nam poda, możemy
podziwiać kilka fotografii umieszczonych na ścianach lokalu, przedstawiających
rodzimą przyrodę. U Dany, możemy również zjeść obiad. Wachlarz potraw jest
ogromny, choć wśród nich moim numerem jeden są bez wątpienia klopsiki w sosie
grzybowym podawane z ziemniakami i surówką. Nie ustępuje im także karkówka w
sosie, albo też ………. Dobra kończę ten wątek bo mógłbym o nim długooooo….
Napiszę tylko, że wszystko jest naprawdę dobre i smaczne. Aha. Nadmienię
jeszcze, że lokal oferuje także niedrogie noclegi, z tym że bliskość dość
uczęszczanej szosy nie gwarantuje ciszy pod tym względem. W barze możemy także
zakupić bilety wstępu na szlaki Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Najedzeni i podbudowani duchowością miejsca w
którym jesteśmy, ruszamy dalej. Z baru skręcamy od razu w lewo i poruszamy się
w górę Narwi pod prąd mając rzekę po prawej stronie. Tuż za nią z pewnością, na
wzniesieniach wśród rozlewisk dostrzeżemy z pewnością kolejne stada ptaków.
Mogą to być wciąż jeszcze przelatujące stada gęsi, kormorany i coraz więcej
mniejszych kolorowych ptaków co i raz podrywających się jak na komendę –
batalionów.
Jest tu też duża szansa na bieliki i nie bez
powodu piszę w liczbie mnogiej. Nie zdziwię się, jak wzrok wasz przykuje grupka
kilku osobników, przepychających się do posiłku – upolowanej gęsi czy
pozyskanego z rozlewisk szczupaka lub leszcza.
Chcąc mieć jeszcze lepszy pogląd na okolicę,
jedziemy cały czas prosto. Gdy skończy się asfalt, a droga zmieni się w typowo
polną, po 200m dotrzemy do wzniesienia, będącego pozostałością starego
grodziska. To Sambory. Warto się tu zatrzymać i wdrapać na to wzniesienie.
Widok na okolice jest imponujący.
O ile trafmy na czas, gdy woda zaczyna lekko
opadać, oczom naszym ukaże się mozaika łąk, starorzeczy obu rzek, bowiem w tym
właśnie miejscu dostrzeżemy punkt, w którym poczciwa Narew wchłania młodszą
siostrę – Biebrzę. Pokontemplujmy ten krajobraz. Na jego horyzoncie za pomocą
lornetki ujrzymy duże wzniesienie zwane Strękowa Góra. Na wysokim maszcie
powinna załopotać biało-czerwona flaga – to właśnie tam znajdują się resztki
schronu, w którym we wrześniu 1939r zginął dowódca odcinka Wizna – kapitan
Władysław Raginis. Swój obowiązek obrony ojczyzny pojmował jak wielu w owym
czasie – jako walkę do ostatniej kropli krwi. Po 3 dniach heroicznej obrony
tego fragmentu polskiej ziemi, kiedy to oddział 700 polskich żołnierzy września
stawiał opór ogromnej, kilkudziesięcio-tysięcznej armii pancernych wojsk
niemieckich generała Guderiana, z powodu braku amunicji i przy analizie ogólnej
sytuacji przedstawiającej się jako nieunikniona kapitulacja, kapitan Raginis
wydał rozkaz opuszczenia schronu przez żołnierzy, samemu pozostając w środku. Chwilę
potem, z wnętrza bunkra dobiegł odgłos wybuchu granatu, z którego -
przytkniętego do własnej piersi - dowódca wyciągnął zawleczkę. W ten sposób
pozostał wierny przysiędze, jaką swojego czasu złożył na ołtarzu ojczyzny.
Myślę, że warto wjechać na Strękową Górę w drodze powrotnej. Wyprawa ta, oprócz
bezsprzecznego waloru przyrodniczego, poprzez to właśnie miejsce może mieć
także ogromną wartość poznawczą naszej historii, której bój pod Wizną jest
nierozerwalnym elementem polskiej kampanii wrześniowej 1939 roku.
Wróćmy na łono przyrody. Tu w Samborach – jeśli
jest ku temu odpowiedni czas – usłyszymy zapewne pierwsze donośnie odgłosy
gęgania. Wspaniała to sprawa, kiedy setki usadowionych na wodzie czy lądzie gęsi
rozpoczyna swój dialog w taki właśnie sposób. Można by się wsłuchiwać w to bez
końca. My jednak ruszamy dalej. Jeszcze do niedawna swobodnie można było jechać
tą polną drogą dalej, ale ostatnio koleiny stały się głębsze, nie mówiąc już o
niewielkim poprzecznym przekopie 200m dalej. Terenówka da radę, ale osobówką
radzę wycofać się do asfaltu po czym między zabudowaniami wspiąć się pod górę
drogą z betonowych płyt. Dalej droga przejdzie w czarny szuter, a tym po około
kilometrze dotrzemy do asfaltówki Wizna – Radziłów – Osowiec. Droga ta przez
jakiś czas będzie osią naszej wędrówki, a kolejnym jej przystankiem będzie
Burzyn. Zanim jednak do niego dotrzemy warto rozglądać się po okolicznych
polach. Teraz w końcówce kwietnia może już mniej, ale za to jeszcze miesiąc
wcześniej z pewnością siedziałyby na nich tysiące gęsi, odpoczywających przed
kolejnym etapem wędrówki.
Często żerują na oziminie czy resztkach
zeszłorocznych kukurydzianych pól. Tak więc z pozoru rolniczy krajobraz może
nas naprawdę zaskoczyć. Bywa, że w takich miejscach potrafi przysiąść spore
stado batalionów – ptaka będącego herbem Biebrzańskiego Parku Narodowego. Sam
miałem sposobność takie obrazki oglądać, a widok kilku tysięcy kolorowych
samców potrafił zapierać dech w piersiach.
A więc Burzyn - obowiązkowy punkt dla każdego biebrzańskiego turysty !!!. Tuż przed wsią należy skręcić w polną drogę w prawo
(jest niewielki drogowskaz) by dotrzeć do jednego z najlepszych punktów
widokowych nad Biebrzą jakie znam.
Miejsce to upamiętnione stosowną tablicą
informacyjną, poświęcone jest jednemu z największych miłośników Biebrzy, jakim
był Wiktor Wołkow – fotograf z Podlasia, które ukochał ponad wszystko. Często
przesiadywał na burzyńskiej skarpie czekając na odpowiedni moment, kiedy to
słońce wschodzące gdzieś zza horyzontu rozświetli biebrzańską kotlinę swym
ciepłym i niepowtarzalnym porannym blaskiem. Nieraz przemierzał bagno w
poprzek, brnąc jedynie sobie znanymi ścieżkami.
Tak, tak. Widok z burzyńskiego wzniesienia,
swym pięknem może powalić nawet nieczułego na piękno krajobrazu osobnika, a co
dopiero mówić o tych, którzy takie widoki cenią. Teraz, na przełomie kwietnia i
maja jest chyba najpiękniejszy.
Wszędobylska soczysta zieleń, kontrastuje z ogromem błękitu nieba. Tym samym błękitem mienią się również rozlewiska,
których bezkres czasami wręcz przytłacza. Cały ten pejzaż żyje. Ptactwa jest
mnóstwo. Koniecznie przeskanujcie lornetką wszystko co możliwe, bo z wieży tej
nie sposób nie namierzyć jednego z najbardziej znanych biebrzańskich zwierząt –
to jest łosia.
Wyszukujcie wszystkiego co brązowe, wyraźnie
odcinające się od szarości uschniętych jeszcze trzcinowisk oraz zieleni
krzewów. Uwierzcie, że czasem z tej wieży można swobodnie namierzyć kilka czy
kilkanaście osobników. Jak wspomniałem są to póki co dalekie, lornetkowe
obserwacje, ale na wszystko przyjdzie czas….Aha. Polecam jeszcze przespacerować
się w dół skarpy i dojść do samej rzeki. I oddychać tym powietrzem, głęboko oddychać
!!!
Jeśli krajobraz przed nami odznacza się
wyraźnie widocznie wijącym się korytem Biebrzy, oznacza to, iż woda już troszkę
opadła. W takim przypadku możemy spróbować przeniknąć do miejsc które widać na
północny wschód od wieży widokowej. W tym celu wracamy autem do asfaltu,
skręcamy w prawo, mijamy Burzyn i zaraz w następnej miejscowości o nazwie
Szostaki skręcamy między zabudowaniami w prawo. Powinien nas tam zaprowadzić
drogowskaz na Mamucią Doliną (skąd inąd bardzo fajną kwaterę agroturystyczną).
Droga poprowadzi nas w dół skarpy, gdzie ciut dalej (by nie ryzykować) będziemy
musieli zostawić samochód. Dalsza wędrówka tylko pieszo i to raczej w
kaloszach.
No właśnie w tymi miejscu warto może nadmienić
nieco o biebrzańskim stroju wyprawowym oraz o jego elementach dodatkowych.
Myślę, że na pierwszy raz zwykły strój „do lasu” będzie wystarczający, z tym że
zwykłe buty traperki (swobodnie wystarczające na podziwianie z samochodu lub
tuż koło niego) w wielu miejscach nie będą wystarczać. To teren podmokły i
raczej zalecam pokonywać go w kaloszach. Oczywiście mówię tu o wycieczkach
terenowych takich właśnie jak łąki w Szostakach tudzież inne typowo turystyczne
szlaki. Jak wspomniałem wcześniej nieodzownym elementem będzie lornetka, przyda
się z pewnością niewielki plecak no i oczywiście aparat, którym uwiecznimy te
wszystkie fajne chwile (piszę aparat, bo tego w komórce nie zaliczam do tego
grona).
Spacer wśród pozalewanych łąk to naprawdę fajna
sprawa. Jeśli woda co dopiero z nich zeszła, będzie to z pewnością stołówka
ptaków wodno błotnych. Tu nie powinny dziwić nas już spore stada batalionów,
wrzaski rybitw i małych mew, kwilące, podrywające się do lotu rycyki. To
wszystko na wyciągnięcie ręki. Podłoże po którym się poruszamy – podmokła łąka
– może być nieco śliskie. Zwracam uwagę na to, szczególnie tym, którzy będą podchodzić
do brzegu rzeki. Uczulam, bo woda wciąż zimna, a nieoczekiwana kąpiel po tym
jak się ześlizgniemy do wody to mało zachęcająca perspektywa.
Kolejny punkt naszego programu to Brzostowo,
czyli następna miejscowość na trasie naszej asfaltówki. Z niej skręcamy w prawo
w brukowaną drogę i jadąc prosto wprost ..…wjeżdżamy do Biebrzy. Żartuję
oczywiście. Zatrzymajmy się tuż wcześniej, bo faktycznie droga kończy się w
rzece. Tuż po lewej stronie jest nieduża prywatna wieża widokowa, gdzie za
symboliczne 2 złote (gospodarz mieszka w murowanym domu tuż obok) możemy podziwiać okolice z niewielkiego
podwyższenia A jest na co popatrzeć. Miejsce to jest mekką „ptasiarzy”. Z
pewnością spotkamy tu wielu turystów posługujących się specjalistycznymi
lunetami obserwacyjnymi. Zachęcam do rozmów, bo z tych zawsze wyjdzie coś
ciekawego. Brzostowo jest znane jeszcze z jednej rzeczy – jest
nazywane bowiem wsią szczęśliwych krów. Te całym stadem co rano i wieczór same
przepływają rzekę, by dotrzeć do zielonych pastwisk tuż za nią.
Oczywiście o ile te są już dostępne i pejzaż
przed nami nie przypomina bardziej jednego wielkiego jeziora. Tych, którzy owe
szczęśliwe krowy chcą zobaczyć raczej namawiałbym na wizytę w tym miejscu
począwszy od czerwca.
A my ruszamy dalej. Wracamy na asfaltówkę i
kierujemy się dalej na północ. Nie rozpędzajmy się zbytnio, bo po około 2
kilometrach znów warto zaparkować po prawej. Jest tu takie miejsce, które na
swój własny użytek nazwałem „kamieniołomy”.
Jest to składowisko różnego rodzaju głazów (niektórych naprawdę olbrzymich rozmiarów) i kamieni polnych, które prawdopodobnie można
odpłatnie nabyć. Znajdzie tu się kilka metrów kwadratowych dla naszego auta, po
czym będziemy mogli znów przespacerować się po nadbrzeżnych łąkach. Zanim
zejdziemy lekko w dół proponuję wspiąć się na owe kamienie i spojrzeć przed
siebie. Zieleń, zieleń i jeszcze raz żółć.
To drugie miejsce na naszej trasie gdzie
spotkamy ogromne połacie żółtych kaczeńcy. Pejzaż w tym miejscu wzbogacają
jeszcze wierzby, które o tej porze roku są już naprawdę piękne.
Chłońmy ten widok, a potem po prostu wejdźmy
weń. Drogą w dół zajmie nam to pięć minut. Jeśli zapragniemy iść dalej (ku rzece)
konieczne będą kalosze, a i to nie gwarantuje sukcesu. Tu też zastaniemy masę
ptactwa. Jak wspomniałem to mekka ptasiarzy. Na tych łąkach wśród zalanych traw
i kaczeńcy z pewnością dostrzeżemy dziwne obiekty – choć zamaskowane to troszkę
dziwnie nie pasujące do okolicy.
Będą to fotograficzne czatownie – niewielkie
namioty lub samoróbki, często przyodziane maskującą siatką. Z ich wnętrza
wystawać będą okrągłe obiektywy, wycelowane niczym lufy karabinów z
wrześniowych bunkrów pod Wizną. Pasjonaci potrafią przesiadywać w tych
samotniach całymi dniami ( coś o tym wiem) w oczekiwaniu na ten jedyny
wymarzony kadr
Pewnie minie znów troszkę czasu zanim
napatrzymy się na to wszystko i ruszymy w dalszą drogę, której kolejnym punktem
obowiązkowym, a zarazem biebrzańskim klasykiem będzie Biały Grąd czyli ścieżka
turystyczna we wsi Mścichy.
Właśnie w tej wsi, na rozwidleniu dróg tuż przy
niewielkiej kapliczce, znajdziemy drogowskaz kierujący nas na ten właśnie szlak.
Droga tuż za wsią przejdzie w polną groblę, choć i ta nie zaprowadzi nas o tej
porze roku zbyt daleko. Co innego jesienią czy latem, gdzie po przebyciu około
3 kilometrów powinniśmy dojechać nią do końca, to jest do kolejnej wieży
widokowej. Teraz, dystans ten musimy pokonać pieszo. Auto (a zaparkowanych
będzie ich pewnie już kilka) zostawiamy na poboczu i nie próbujmy pokonać
kolejnej niepozornej kałuży (coś o tym wiem).
Zakładamy kalosze i ruszamy przed siebie. Po
drodze miniemy blisko zlokalizowane bocianie gniazdo, usłyszymy zapewne klangor
żurawi, które dadzą też się poobserwować. Znów pewnie usłyszymy, a potem
zobaczymy stada batalionów. Gwar ptaków będzie wszędobylski a do tego swój
koncert zagrają nam żaby moczarowe.
Gdzieś wśród zalanych turzycowisk przy
odrobinie szczęścia przechadzać się będzie łoś, którego spotkanie tu może być
już nader bliskie. Grobla, którą będziemy się poruszać będzie broniła
biebrzańskich tajemnic. Postawi nam poprzeczkę wysoko. Będą to przelewowe kałuże,
z płynącym przez nie biebrzańskim nurtem. Niegłębokie, w zasadzie właśnie na
kalosze, no może poza …..ostatnią. Wieża widokowa będzie już na wyciągnięcie
ręki, ale ostatnia kałuża, może skutecznie nas uziemić.
Jeśli nie będziemy w woderach (to szlak jeden z
niewielu, który o tej porze roku przemierzam właśnie w tym „obuwiu”) to
pozostanie nam uznać wyższość Biebrzy, która nas w tym miejscu pokona, no
chyba, że ……………. porwiemy się na szaleństwo.
Uwierzcie mi że takich szaleńców co roku
spotykam całą masę. A więc spodnie w dół, kalosze w rękę i zanurzamy się po uda
w kwietniowej Biebrzy. Uczucie to jest jednym z niepowtarzalnych i nie chodzi
mi o jakieś niewiarygodne doznania. Ot po prostu jakby ktoś wbijał nam milion
igieł w nogi. Te 20-30 metrów musimy przejść po kamienistym nieco podłożu co
jeszcze bardziej potęguje to uczucie, ale już jak to przebrniemy będziemy mieli
ogromną satysfakcje podziwiania okolicy. No bo czyż nie jest tak, że tylko trudne
wyzwania mają największą wartość?
Ok. Muszę przyznać, że chyba zabrnąłem nieco za
daleko biorąc pod uwagę fakt, jak patrzę na tytuł przewodni artykułu, czyli mniej
więcej Biebrza dla początkujących. Zdobycie tej wieży jest już wyczynem i
naprawdę tym mniej zagorzałym chyba poradziłbym dobrnięcie dokąd się da. Są
jeszcze przed wami wrażenia, które z pewnością zapadną Wam w pamięci.
Hmmm. Pomyślmy – która może być godzina?
Obstawiam że, koło 15.00 – 16.00. Pora pewnie na obiad. Jeśli wytrzymacie
jeszcze chwilkę to proponuję coś naprawdę ekstra. Kierujemy się dalej na
północ. Wjeżdżamy w lasy, ale noga z gazu z dwóch powodów. Po pierwsze nasza
asfaltówka w tym miejscu jest dziurawa niczym szwajcarski ser, a po drugie ten
sosnowy gaj obfituje w zwierzynę, która może niepostrzeżenie przebiec nam przez
drogę.
Na to nad Biebrzą musimy bacznie zwracać uwagę.
Mijamy drogowskaz na miejscowość Sośnia – jest tam krótki szlak, który polecę
Wam na inną porę roku. Teraz docieramy do torów kolejowych i drogi Grajewo –
Mońki. Skręcamy w prawo i po około 2 kilometrach oczom naszym ukazuje się
kolejna wieża widokowa. Jest zlokalizowana tuż przy drodze. Rozpościera się z
niej również widok na okolicę, jednak w
tym miejscu są to spore trzcinowiska, w których wypatrzenie czegokolwiek jest
arcy trudne. Jest tu też kładka przyrodnicza po okolicznym bagienku, ale z
racji bliskości mocno uczęszczanej szosy wg mnie traci ona wiele na
atrakcyjności. Jedziemy dalej. Mijamy Osowiec – tu siedzibę ma Biebrzański Park
Narodowy. Jeśli jesteśmy w weekend niestety Dyrekcja jest zamknięta, ale w
innym dniu warto wpaść tu na kilka chwil. Ot choćby zasięgnąć języka,
zaopatrzyć się w materiały promocyjne parku czy też zwiedzić niedużą wystawę
przyrodniczą. My jednak skręcamy zgodnie z drogowskazem na Goniądz by po
kolejnych około 5 km dotrzeć do tej miejscowości. Jako że jesteśmy już bardzo
głodni, wjeżdżając na małomiasteczkowy rynek, kierujemy się drogą w dół w lewo,
do kompleksu wypoczynkowego Bartlowizna.
Choć sam ośrodek jest iście hotelowym
kompleksem (sam raczej unikam tego typu obiektów) to już karczma będąca jego
nieodzownym elementem może zachwycać. Choć jej wystawny wystrój zapewne nie
każdemu przypadnie do gustu, to już to co serwuje kuchnia, zaspokoi każdego
smakosza. Ja polecam gorąco gulasz z dzika podawany na plackach ziemniaczanych
z nutką śmietany lub też (a może przede wszystkim) prawdziwe podlaskie kartacze
podawane na kapuście. Pyszności, pyszności i jeszcze raz pyszności. Do tego
dodam, że potraw tych możemy skosztować na zewnętrznym tarasie zlokalizowanym
tuż nad brzegiem Biebrzy, pozwalającym nam jednocześnie jeść i obcować z przyrodą
biebrzańską w całej okazałości. Za rzeką bowiem rozciągają się zalane łąki, nad
którymi co i raz przelatują bataliony. Polecam.
W Goniądzu, na rynku, w niewielkim sklepiku z
pamiątkami zlokalizowana jest informacja turystyczna. Warto tam zajrzeć i nabyć
coś miłego, co kojarzyć się nam będzie z pobytem w tym miejscu. Powolutku
wracamy w stronę Osowca, ale zanim to nastąpi możemy jeszcze podziwiać okolicę
z dwóch punktów widokowych – jeden zlokalizowany jest tuż za urzędem gminy, a
drugi tuż za mostem na Biebrzy. Na oba na chwilkę warto zajrzeć by podziwiać
bezkres biebrzańskich łąk.
Jedziemy na południe, znów szosa w stronę
Osowca. Dojeżdżamy do przejazdu kolejowego i skrzyżowania z drogą Mońki-Grajewo.
Tym razem przecinamy szosę na wprost i wjeżdżamy na słynną Carską Drogę, o
której swojego czasu pisałem na blogu.
Po około kilometrze mamy po prawej przepiękną
podmokłą brzezinkę, pokrytą wrzosowiskami.
Te najpiękniej wyglądają oczywiście jesienią,
ale i teraz warto spojrzeć na to siedlisko. To namiastka tego, jak wygląda
część lasu w okolicy. Wsłuchajmy się w jego szum, powdychajmy powietrze.
Ruszamy dalej i przez około 15 km jedziemy sobie spokojnie przez las. Radzę
trzymać się przepisowej 50-tki w tym miejscu (km/h). To obszar największej
migracji łosia w naszym kraju. Drogę tę przekraczają wiele, wiele razy w ciągu
sezonu i choć teraz w poszukiwaniu świeżych ziół, traw i kaczeńcy raczej zeszły
już na otwarte łąki, to jeszcze ostatni maruderzy mogą się tu kręcić. Co innego
zimą. Wówczas warto tu jechać jeszcze wolniej i uważnie wpatrywać się w sosnowy
bór. To 100%-towa szansa na spotkanie z herbowym królem bagien. Łosie żerują
zimą właśnie na sosnowych gałązkach oraz korze drzew i krzewów. Wprost
niemożliwością jest, abyśmy nie zauważyli kilku podczas przejazdu Carską. Z
niej nagle wyjedziemy na nieco otwartą przestrzeń. Docieramy właśnie do
miejscowości Dobarz. W tym miejscu warto zanocować. Magiczny Dobrzański Dwór
naprawdę jest wyjątkowy.
Wprost przesiąknięty i ukierunkowany na takich przyrodniczych traperów. Tu zawsze spotkacie biebrzańskich zapaleńców, a o tej
porze roku śmiem twierdzić, że innych turystów nie będzie. W rozmowach przy
kolacji lub śniadaniu, przy każdym stoliku nie będzie innych rozmów, a i
zapewne nie jedna z osób pochwali się tym co sfociła. Rano, już mocno przed
świtem będą skrzypiały schody i zamykały się drzwi od pięknych, stylowo
urządzonych pokoików.
Sama miejscowość to tylko kilka zabudowań. Dwa
małe, typowo rolne, nastawione na niewielką hodowlę krów, jedna stylowa XIX
wieczna leśniczówka z agroturystyką i właśnie dość kameralny (ok 20 pokoi) Dobrzański
Dwór. Całość umiejscowiona pośród rozległych biebrzańskich łąk oferuje już tuż
za płotem bajkowy świat przyrody. Wieczornego koncertu żab moczarowych nie
zapomnicie długo, a przy odrobinie szczęścia poobserwujecie też stadka
batalionów ( w marcu na łąkach tych potrafią zatrzymać się spore stada gęsi).
Miejsce to, to także świetny punkt wypadowy na
trzy okoliczne ścieżki turystyczne. Jedną z nich jest szlak Barwik, na który
warto się wybrać właśnie teraz – późnym popołudniem, jak tylko zainstalujemy
się w Dobarzu. Wyjeżdżamy na drogę w prawo i po około 500m skręcamy w lewo , w
las. Leśnym duktem jedziemy jeszcze ok kilometra, gdzie znajduje się kameralny
leśny parking. Spokojnie możemy zostawić tu autko, po czym kierujemy się dalej
drogą. Po kolejnym kilometrze wychodzimy z lasu na otwarte łąki bagienne, na
których tuż przy grobli zlokalizowana jest platforma widokowa. I właśnie teraz
przed wieczorem, kiedy ustanie wiaterek, postarajmy się wsłuchać w odgłosy
bagien. Z pewnością już po chwili usłyszymy dziwny buczący dźwięk. Coś jak
beczenie owieczki. Głos ten będzie się nasilał i cichł jednocześnie. Popatrzmy
w górę i podążajmy za dźwiękiem. W końcu dostrzeżemy, co jest jego źródłem.
Jest to niewielki, przesympatycznej urody ptaszek - bekas (inaczej kszyk).
Z pewnością, gdy już będziemy wiedzieli w co
się wsłuchiwać usłyszymy i zobaczymy kolejne. Będą wzbijać się w górę, po czym
lotem koszącym w dół, opadać z dużą prędkością. To właśnie podczas tego
opadania wydają owy dźwięk i co ciekawe, jest to efekt wibracji ich piór-lotek,
a nie dźwięk gardłowy, jak wielu sądzi. Innym odgłosem na jaki możemy się
natknąć będzie powtarzane kilkukrotnie buczenie, niczym dmuchanie w pustą
butelkę. To bąki, niezwykle skryci przedstawiciele rodziny czaplowatych. Trudno
je zobaczyć, ale dźwięk jest charakterystyczny i raz usłyszany, zawsze już
rozpoznacie. Tak samo jak jeszcze inny dochodzący gdzieś z turzycowych kęp. Coś
jakby przerywany terkot. To derkacz, także tutejszy mieszkaniec tych łąk.
Warto przejść się groblą dalej w łąki, choć do
wieży widokowej odległej o około 2,5km zapewne już dziś nie dotrzemy (mając w
pamięci fakt, że jeszcze musimy wrócić z powrotem na parking, co też zajmie nam
chwilę) - tę atrakcję zostawmy sobie na kolejny poranek. Teraz porozglądajmy
się jedynie na boki, bo tu wśród krzaków wiklin czy łozin możemy również
spotkać biebrzańskiego króla z rodzinką i może to być spotkanie z naprawdę
bliskiej odległości.
Jeśli wróciwszy do auta będzie powiedzmy coś
chwilę po 19.00, to zanim udamy się na kolację, proponuję przejechać się Carską
na południe od Dobarza – ot tak w okolice wieży widokowej usytuowanej tuż przy
drodze po prawej stronie. Jest duża szansa na to, że spotkamy kolejne łosie, a
jeśli nie to powtórzymy ten manewr jutro rano.
Póki co mamy wieczór. Proponuję spędzić go w
dobarskiej restauracji, umieszczonej na dole pensjonatu. Jak wspomniałem
wcześniej, zapewne tętnić ona będzie biebrzańską aurą, a tematów przyrodniczych
zapewne nie zabraknie. To ktoś napomkni, gdzie były bataliony, inny znów pokaże
zdjęcia łosi. Ktoś ciekawski zagai czy warto jechać na kaczeńce i czy szutrówka
z Dolistowa do Jasionowa jest przejezdna, lub też podzieli się jakimś ciekawym
spotkaniem. Jak znam tutejsze życie, jak co wieczór w dobarskie progi zawita
Król Biebrzy – czyli Pan Krzysztof Kawęczyński, niegdyś mieszkaniec wielkiego
miasta i antykwariusz, a obecnie jedyny mieszkaniec wyludnionej przed laty wsi
Budy, odległej od Dobarza o 2 kilometry. Krzysztof jest skarbnicą tego co w
trawie piszczy, a do tego jest niezwykle sympatycznym człowiekiem. Warto z nim
zamienić kilka zdań – z pewnością pokieruje nas ku nowym biebrzańskim
przygodom. Można też zwiedzić jego domostwo, gdzie w zgodzie z naturą, otoczony
pamiątkami tutejszej przeszłości, żyje razem ze zwierzętami domowymi.
Dobarz, choć przy drodze to jest miejscem
zdecydowanie na uboczu. Osnuty jest aurą spokoju. Stonowana muzyka, jaką można
usłyszeć wewnątrz wręcz nastraja do rozejrzenia się po jego wnętrzu. A
uwierzcie mi jest na co popatrzeć. Stylowy wystrój bije ciepłem. Ściany zdobią
ciekawe obrazy przedstawiające – a jakże – Biebrzę. Do tego zobaczymy tu wiele
figurek prezentujących sylwetki skrzydlatych mieszkańców tych terenów. Oko
nasze przykuje nie jedno okazałe poroże jelenia czy łosia. Całości wrażenia dopełni kominek. Naprawdę – to
miejsce to miód dla przyrodniczej duszy.
A co z „ciałem”. Otóż warto oczywiście skosztować
specjałów tutejszej kuchni. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja jedynie dodam, że
wieczorową porą warto zamówić deskę dobarskich wędlin, lub też zestawy:
pasztetu z żurawiną czy też smalczyku z kiszonym ogórkiem. Wszystko to w
połączeniu z kieliszeczkiem naleweczki lub tez „chłodnym z pianką” jeszcze
bardziej podkreśli charakter tego miejsca.
Pełni doznań ułożymy w końcu głowę do poduszki. Zapewniam Was, że gdy Dobarz idzie spać, cisza kłuje wręcz w uszy. No może za
wyjątkiem czasu, kiedy rozlega się żabie kumkanie. Tego koncertu warto
posłuchać sobie, zasiadając na ławce czy też bujanej huśtawce, gdzieś z tyłu za
pensjonatem.
Z Biebrzańskim pozdrowieniem
Wozik77
CDN......
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz