Pierwsze tygodnie tego roku, powitały mnie śnieżną i lekko mroźną aurą. Jak okiem sięgnąć dookoła biały puch, który jeszcze świeżo po opadzie dawał nadzieję na ciche poruszanie się, jednak po kilku dniach z temperaturą poniżej zera zmroził się na tyle, że skrzypienie spod nóg było słychać niemalże z kilkuset metrów.
Nie narzekałem jednak, dobrze
wiedząc, jak zbawiennym dla puszczy może być moment, kiedy to wszystko zacznie
topnieć. Wszystkie zagłębienia, rowy, kanałki, a przede wszystkim przesuszone
przez ostatnie lata olsy wypełnią się dużą ilością wody, co spowoduje bez
wątpienia powrót całego ich uroku!!!. Ale to jeszcze za chwilę, na
przedwiośniu, jeszcze nie teraz.
Swoje kroki na kilka zimowych
wypraw, skierowaliśmy wraz z Mariuszem w typowo sosnowy bór. Jego przejrzystość
względnie gwarantowała, że być może uda się dostrzec zwierzynę wcześniej, zanim
ona usłyszy nasz chód. Nie myliliśmy się. Zwierząt było sporo, jednakże pogoda
na zdjęcia …. No cóż. Ostatnio ciąży nad nami jakieś fatum. W zasadzie rzec by
można, że od połowy listopada nie trafiliśmy na pogodny weekend – nawet choćby
jeden jego dzień. Zawsze jak nie mocno sypało, to wiało i padało, a w
najlepszym razie było szaro, buro i ponuro.
Leśne spotkania jednak, były
radością samą w sobie.
Jak zawsze mogliśmy liczyć na
dyżurne łosie, które o tej porze roku chętnie przechadzają się po sosnowym
lesie.
Często wyglądają gdzieś spomiędzy
drzew i potrafią trwać w takim spojrzeniu wiele, wiele minut.
Dopisały – co może nie powinno
być dla nas zaskoczeniem – jelenie. Fakt przebywania ich w tego rodzaju
siedliskach, troszkę dał nam do myślenia. Zwierzęta te, w tym roku nie zbiły się
w tak spektakularne chmary, jakie dane nam było już obserwować w puszczy, ale
za to grupek było więcej, przez co żaden leśny wypad nie obył się bez spotkania
z nimi.
Czyżby wilki trochę rozpędziły
towarzystwo? Było przecież i mroźnie i śnieżnie, więc duże grupy powinny się
ujawnić, a tu klops. Może podtopione tereny ścięte grubą warstwą lodu, spowodowały,
że jelenie pozostały „uziemione” w pewnych rejonach z innych zupełnie znikając?
Ot ciekawe.
Jak jednak wspomniałem, warunki
czysto techniczne do fotografowania były marne, tak więc zdjęć, z których można
by być wielce zadowolonym …praktycznie nie mam z tego czasu. Wszystko, co
pstryknęliśmy to bardziej „dokument”.
Dopisały spotkania z dzikami.
Tych wyraźnie po latach posuchy jest w puszczy coraz więcej. Ślady ich bytności
widać w wielu miejscach. Mieliśmy okazje podziwiać przemarsz ponad 20-osobowej
grupy w deszczowe południe, jak również trucht „kruczo czarnej piątki” na
śniegowym wzgórzu. Piękna scena!
Wilki. Są, tylko pokazać się nie
chcą. Przynajmniej nam. Czasem tylko zostawią tropy na drodze, lub…. trochę
sierści w miejscu „zbrodni”, jak wtedy, kiedy na skraju szlaku, tuż przy
ścieżce znaleźliśmy zakrwawiony mech, kilka drobnych fragmentów
krwisto-czerwonego mięsa, i tyle. Widać, że ofiara musiała być nie duża (
prawdopodobnie sarna) i została rozszarpana, a następnie każdy osobnik ze swoją
porcją dania udał się w głęboki las.
Zimowe kilometry w nogach i
wielogodzinne dyskusje podczas wędrówek, jak zwykle owocują dużą dozą
przemyśleń, ciekawych wniosków płynących z obserwacji i wykluwaniem się nowych
pomysłów. Co prawda przed nami jeszcze cały luty – teoretycznie jeden z
najzimniejszych okresów w tej szerokości geograficznej, dlatego choć po głowie
chodzi mi już przedwiośnie to zimie nie mówimy jeszcze do widzenia. Zobaczymy,
co czas pokaże…
Z puszczańskim pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz