14 listopada 2023

Szaro i buro, lecz czy ponuro ? .....

 


Listopad pełną gębą. Taki standardowy. Z sino-burym niebem, z ustabilizowanymi, niższymi już temperaturami. Czasem z deszczykiem, rzadziej z wiaterkiem. Ot aura, sprzyjająca wyciszeniu.

Przyznać się muszę do jednej rzeczy. Od kilku fotograficznych sezonów, nie byłem tak nasycony przyrodniczo po rykowisku jak teraz. W poprzednich latach bywało, że nie czułem się zaspokojony, natomiast w tym roku jest zupełnie odwrotnie. Masa spotkań, pięknych i pełnych wrażeń jesiennych spotkań ze zwierzyną spowodowała, że do późno jesiennych wypadów leśnych podszedłem z zupełnie innych nastawieniem. Takim listopadowym nastawieniem, okraszonym aurą zadumy nad otaczającym mnie przyrodniczym światem.

Kompan moich leśnych spacerów czuł podobnie. Dość powiedzieć, że czasem zamiast wiszącego na szyi aparatu, dyndała jedynie lornetka. Nie było w nas niezdrowej czasami pokusy pogoni za zdjęciem, a raczej chęć odkrycia czegoś nowego. Od lat odłożone na półkę pomysły przejścia się nowym szlakiem, zbadania nowego terenu, teraz zaczęły dochodzić do głosu. To był dobry moment, aby pochylić się nad nimi, no bo już za miesiąc w orbicie naszych zainteresowań pojawiać się zaczynał „zimowy łoś” (czyli niespełniony w poprzednim sezonie kadr).

Sięgając w zakamarki pamięci, wydawać by się mogło, że puszczę znamy już jak własną kieszeń. I to jest prawda, ale zawsze ze skali makro, można zejść poziom niżej, no bo jeśli nawet podzieliłoby się jej obszar na wiele znanych nam sektorów, to z reguły jest tak, że w takim sektorze nie wszystkie szlaki mają odcisk naszych butów.

Tak było i tym razem. Nie musiałem namawiać Mariusza, na wizytę w tej części puszczy. Nie raz przejeżdżaliśmy obok, zastanawiając się, dokąd prowadzi ta droga. Co prawda wyobraźnia podpowiadała mi raczej mało malowniczy obraz okolicy, ale w końcu zapragnąłem to zweryfikować.

Byliśmy troszkę za wcześnie. W listopadzie trzeba brać poprawkę, że gęstość ciężko wiszących na niebie chmur jest zgoła inna niż jeszcze miesiąc temu, i dociera na dół ( szczególnie w lesie) odpowiednio mniej dziennego światła – szczególnie o poranku.

Odczekaliśmy zatem dodatkowe pół godziny na parkingu, by tuż przed siódmą ruszyć „ w nieznane”. No dobra. To górnolotne stwierdzenie byłoby dużą przesadą. Mieliśmy już przecież pewne wyobrażenie, a nawet swojego rodzaju wiedzę, co „ w tej trawie akurat piszczy”?. Nie dalej jak tydzień wcześniej niemal w samo południe mogliśmy obserwować tu mały harem, a dwa tygodnie wstecz, puszcza też nie poskąpiła nam zwierzęcych spotkań. W zasadzie liczyliśmy na pewnego rodzaju potwierdzenie swoich przypuszczeń niż na odkrycie czegoś nowego.

Ciche poruszanie się leśną ścieżką nie było łatwe. Ilość liści, jakie zalegały już na wychłodzonym podłożu była duża, a szelest niósł się daleko wkoło nas. To oczywiście działało też w drugą stronę i właśnie ten fakt sprawił, że tym razem to my pierwsi zauważyliśmy pierwszego zwierza.



Była to klępa, przedzierająca się przez trawy. Te, lekko zesztywniałe od chłodu poranka, okazały się być dla nas sygnałem alarmowym. Traf tez chciał, że gdzieś od wschodu niebo zaczynało się rozjaśniać dzięki rozsuwającym się na boki chmurom. Ich powłoka wyraźnie się kurczyła, odsłaniając momentami nawet poranny błękit. Może uda się zatem coś pstryknąć?

Przystanęliśmy na chwilę obserwując zwierzę, kiedy to lekko z prawej strony zobaczyłem wystające poroże. Szybko dałem migowy sygnał kompanowi, aby niechcący nie spłoszyć jelenia. Brak wiaterku był naszym sprzymierzeńcem. Byk skubał źdźbła, przesuwając się powolutku w naszym kierunku.



W większości tego czasu był schylony, a stąpając w takim terenie robił sam wokoło siebie tyle szumu, że mogliśmy nie obawiając się, że nas usłyszy skorygować swoje pozycje. Mariusz będąc tego dnia „nieuzbrojonym” pozostał na miejscu, mnie natomiast udało się uskoczyć kilka metrów w dół ścieżki, by stanąć za młodą olchą i mieć przed sobą czystą przestrzeń. Odległość była satysfakcjonująca, więc bez dłuższego namysłu oddałem kilka strzałów migawką. Było to o tyle ciekawe doświadczenie, gdyż takie obserwacje poza okresem rykowiska nie zdarzały nam się zbyt często. A tu, na wyciągnięcie ręki, mieliśmy ładnego dwunastaka, który najprawdopodobniej uzupełniał przed zimą, uszczuplone przez ostatni czas, braki w swojej powłoce tłuszczowej.



Spotkanie trwało kilkanaście minut. Przez moment przyszła mi do głowy myśl, aby złapać w jednym kadrze oba gatunki naraz, ale ryzyko spłoszenia było jednak na tyle duże, że odstąpiłem od tego zamiaru. To dało nam kolejne minuty obserwacji, po których byk odszedł spokojnie w kierunku dębiny. Klępa stała wpatrzona w nas jak w obraz, dlatego to my ruszyliśmy dalej, pozostawiając ją w tej pozie.

Zwężająca się droga prowadziła dalej, lecz my odbiliśmy w lewo. Przed nami rozpościerało się niewielkie wzniesienie, gęsto pokryte żółtymi liśćmi. Za nim, wśród prześwitu sosen widoczny był zarys nieco otwartej przestrzeni. I właśnie w tej scenerii zobaczyliśmy nisko poruszający się obiekt. Pierwsza myśl – lis, jednak wytężony wzrok zobaczył wyraźne biało czarne pasy, a nieco prześmiewcze zarzucanie tyłkiem, utwierdziło nas w przekonaniu, że mamy oto przed sobą borsuka. Ten jednak przemknął dość szybko, a szkoda, bo to chyba najbardziej „dzienny” borsuk, jakiego miałem okazję oglądać. Ulotność chwili nie pozwoliła na zatrzymanie go w kadrze, ale już samo spotkanie wprawiło nas w dobre humory.

Minęliśmy ciekawie wyglądające, wciąż czynne babrzysko i po burcie owego wzniesienia zaczęliśmy wychylać głowy, by zobaczyć, co jest za nim. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy to na otwartej przestrzeni zobaczyliśmy chmarę łań. Cześć z nich skubała trawkę, niektóre odpoczywały leżąc. Wraz z nimi był byczek, który jak się wydawało nadal dozorował chmarę. Być może dołączył się do nich już po tym, jak stado opuścił byk stadny, a może nadal od rykowiska miał baczenie na tę grupę?



Robiło się coraz widniej, więc najwidoczniej grupa uznała, że powinna się udać w bardziej ustronne miejsce. Po niedługim czasie naszej obserwacji, odeszła w kierunku gęstych krzewów i zniknęła nam z oczu.



My ruszyliśmy dalej. Po drodze, niemal o zawał naszych serc, przyprawił nas duży zwierz, który poderwał się z gęstwiny i odbiegł nierozpoznany. Domyślaliśmy się tylko po odgłosie uderzających o poroże gałązek, że był to albo łoś, albo jeleń. Z resztą ten drugi gatunek było nam dane jeszcze raz podziwiać, gdzieś w prześwicie drzew.



Po około 2 kilometrach doszliśmy do skraju lasu, a w oddali widzieliśmy już wiejskie zabudowania. Na okalających je polach dostrzegliśmy spore stado żurawi. Te ptaki z resztą tego dnia, często odzywały się nad naszymi głowami. To czas ich przelotów, choć już od kilku lat część z nich postanawia przeczekać zimę w naszym kraju.




Zataczając koło, zaczęliśmy kierować się w stronę auta. Nim do niego dotarliśmy, na leśnej polanie, gdzieś pośród drzew, dostrzegłem ruch i znajome sylwetki. Wydawały się iść powoli w naszym kierunku. Przycupnęliśmy wśród sosen. Spokojnie czekaliśmy co się wydarzy. Najpierw z gąszczu krzewów wyszła łania prowadząca, a zaraz po niej kilka kolejnych.



Jedna z nich tuż przed chwilą musiała podnieść się z babrzyska, bowiem jej sierść błyszczała się jeszcze wyraźną czernią błota.



My czekaliśmy na końcówkę tego peletonu, bowiem już wcześniej wśród drzew zamajaczyło nam poroże. Byk szedł jako ostatni, co było kolejnym dowodem na to, że niektóre jelenie wciąż jeszcze trzymają się swoich chmar.



Po poranku pełnym wrażeń, wracaliśmy do domu usatysfakcjonowani. Dopełnieniem tego stanu rzeczy była mama klępa z łoszakiem, która dość ochoczo pozowała tuż przy drodze.



Ta jesień była dobrym prognostykiem na kolejne leśne wypady. Wiedzieliśmy, że las wciąż kryje przed nami wiele swoich tajemnic i ma różne magiczne oblicza, i że część z nich może nam jeszcze pokaże…?

Z puszczańskim pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz