Znałem Go od trzech lat. Miał swój rewir stosunkowo blisko wiejskich zabudowań, w niewielkim zagajniku będącym nasadzeniem niegdysiejszej łąki. Zjawiał się tu co roku w czasie rykowiska, by okolicy tej oznajmić, kto jest królem tej części lasu.
Tak było i w tym roku. Roku dziwnym, bo na czas rykowiska skąpanym w duchocie poranka, gdzie wrześniowe temperatury już od pierwszych chwil brzasku nie przypominały tych sprzed lat. Nie smyrał policzków poranny chłód, nie przyodziewał traw srebrzysty szron, a kalosze nie wymagały nawet dodatkowej wkładki, chroniącej od spodu stopy przed przemarznięciem.
Już pierwsze dwa wypady
potwierdziły moje przypuszczenia. „On” miał się dobrze i tak samo jak w latach
poprzednich rządził tym skrawkiem kniei. Dał się nawet poobserwować, jednak
były to spotkania dalekie od możliwości wykonania satysfakcjonującego zdjęcia.
Tego dnia miało być inaczej.
Rykowisko było już w trzeciej
fazie, czyli powolnego wygaszania. Byłem o czasie. Znów ciepło, ale wyraźnie
jaśniejąca poświata od wschodu, dawała nadzieję na słoneczny świt. Wiedziałem
jednocześnie, co to niestety może oznaczać. Byk wraz ze swoją chmarą, szybko
zniknie w cieniu olszyny, dlatego jak najprędzej chciałem zająć swoje stanowisko.
W dojściu do niego próbował przeszkodzić mi borsuk, który zarzucając zadkiem,
śmiesznie czmychnął do swojej nory. Doszedłem do charakterystycznego dębu i
usłyszałem basowy ryk. Zaraz za trzcinowym językiem, w oparach porannej mgły
zobaczyłem jelenia.
Ledwo widoczny, stał na
niewielkim wzgórku, co i raz podskubując, coraz bardziej kładącą się do ziemi
trawę. Odległość na zdjęcia była dobra, tylko
ta mgła i dodatkowy podcień zwisających gałęzi powodował, że nie bardzo wiedziałem,
co mam robić – zostać czy ruszyć dalej na stanowisko, gdzie spodziewałem się
spotkać Jego.
Byk nie ułatwiał mi decyzji.
Widać, że nie miał zamiaru się stąd ruszać, tym bardziej komplikując mi
ostateczny werdykt. Nagle, gdzieś lekko po prawej, z kierunku mojego stanowiska
pod krzaczkiem, usłyszałem potężne ryknięcie. Wiedziałem, że to On. Wiedziałem
też, że albo już jest na niewielkiej polance wśród drzew, albo właśnie na nią
wchodzi. Zrobiłem kilkanaście kroków w tamtym kierunku, ale rozsądek kazał mi
wracać. Była już nikła szansa na niedostrzeżone podejście, więc postanowiłem zostać
i przyglądać się dalej bykowi zza trzcin. Ten, słysząc rywala zrobił się
bardziej pobudzony. Zaczął mu wtórować, przekopując jednocześnie racicami
piaszczysty, rujny dołek. Choć słońce powoli wychylało się znad ściany lasu,
tam gdzie stał, nadal były spore opary mgły.
- Co robić, co robić? – nie
mogłem się zdecydować.
Mój byk z prawej ryczał w
kierunku konkurenta zza trzciny.
Słyszałem, że musiała go ta interakcja wyhamować, bo dźwięk dochodził
już z jednego miejsca, dość blisko. W końcu postanowiłem go przynajmniej
podejrzeć. Ostrożnie krok po kroku, stawiając powolnie stopy na piasku pomiędzy
uschniętymi dębowymi liśćmi, przesuwałem się w stronę polanki. Gdy już dotarłem
na jej skraj, z pomiędzy wiklinowych gałęzi dostrzegłem ciemne poroże.
Widok powinien mnie ucieszyć, jednak
scenariusz był możliwie najgorszym. Oto bowiem na środku łączki stał On.
Porykiwał w kierunku trzcin, ale
w żadnym razie nie dawał mi nadziei, na lepszą pozycję umożliwiającą wykonanie
zdjęcia. Dodatkowo, co chwilę spoglądał w moim kierunku, zamrażając mnie tym
samym na długie minuty w dość niewygodnej pozycji. Tkwiłem w niej licząc nie
wiadomo na co, ale tym razem los niespodziewanie mi sprzyjał. Oto ku mojemu zaskoczeniu
byk położył się w wysokiej trawie około 30 metrów przede mną!
Powolutku, niwelując każdy
najdrobniejszy szelest wysunąłem się przed krzak. Maskujący strój zapewne
„rozmywał” moją sylwetkę na jego tle, dlatego teraz mogłem jedynie uzbroić się w
cierpliwość i czekać, co będzie dalej. Polankę zdążyło rozświetlić już poranne
słonko, dlatego mimo wszystko byłem zdziwiony, że byk nie odszedł jeszcze w
ostoję. W poprzednich tygodniach o tej godzinie zalegał już w olchowej gęstwinie
naprzeciwko. Tym razem jednak była pewna różnica. Były nią łanie, a w zasadzie ich brak. Być
może samiec dopełnił już obowiązku przekazania genów, odłączył się od stada i
już samotnie poruszał się po rewirze.
Czekałem cierpliwie. Minęło już
dobre pół godziny, odkąd jeleń zaległ w trawach. Podnosił czasem wysoko łeb od
czasu do czasu porykując. Świadomy krótkiej odległości, nie robiłem zbyt wielu
zdjęć w tym czasie. Bałem się, że może usłyszy dźwięk migawki i mój cały
misterny plan spali na panewce.
W pewnej chwili zza trzcin
odezwał się konkurent. To najwyraźniej zainteresowało mojego jelenia, który w
końcu wstał i dał się zobaczyć w całej swojej okazałości.
Zaparło mi dech w piersiach. To
chwila, dla której zarywasz poranki, nie dosypiasz, dzielnie znosisz ukąszenia
komarów i uciążliwość pchających się pod maskałat strzyżaków. 30 metrów przede
mną, pięknie oświetlony blaskiem wschodu stał On.
I patrzył, i ryczał. I ryczał i spoglądał. Niefortunnie
zrobił parę kroków w prawo, chowając się na chwilę za wierzbowy krzak. Myślałem,
że już po wszystkim. On jednak zawrócił i wyszedł na leciutkie wzniesienie na
samym środku polanki. Nie mogłem chcieć już nic więcej. Pstrykałem, długo
pstrykałem. Byk pozował jak na zawołanie, a nasze bliskie spotkanie trwało już
dobrą godzinę.
Po pewnym czasie zwierz odszedł
spokojnie w kierunku olch i zniknął.
Wracałem szczęśliwy. Nie o
zdjęcia nawet chodziło. Miałem poczucie, że dziś obcowałem z pięknem w czystej
postaci i do tego przez tak długi czas !!! Puszcza, pozwoliła podejrzeć mi tego
ranka troszkę więcej, troszkę dłużej, troszkę bliżej i za to Jej dziękuję. A
z Nim, kto wie? Może spotkamy się za rok…..
Z przyrodniczym pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz