14 listopada 2023

On .....

 


Znałem Go od trzech lat. Miał swój rewir stosunkowo blisko wiejskich zabudowań, w niewielkim zagajniku będącym nasadzeniem niegdysiejszej łąki. Zjawiał się tu co roku w czasie rykowiska, by okolicy tej oznajmić, kto jest królem tej części lasu.

Tak było i w tym roku. Roku dziwnym, bo na czas rykowiska skąpanym w duchocie poranka, gdzie wrześniowe temperatury już od pierwszych chwil brzasku nie przypominały tych sprzed lat. Nie smyrał policzków poranny chłód, nie przyodziewał traw srebrzysty szron, a kalosze nie wymagały nawet dodatkowej wkładki, chroniącej od spodu stopy przed przemarznięciem.

Już pierwsze dwa wypady potwierdziły moje przypuszczenia. „On” miał się dobrze i tak samo jak w latach poprzednich rządził tym skrawkiem kniei. Dał się nawet poobserwować, jednak były to spotkania dalekie od możliwości wykonania satysfakcjonującego zdjęcia.

Tego dnia miało być inaczej.

Rykowisko było już w trzeciej fazie, czyli powolnego wygaszania. Byłem o czasie. Znów ciepło, ale wyraźnie jaśniejąca poświata od wschodu, dawała nadzieję na słoneczny świt. Wiedziałem jednocześnie, co to niestety może oznaczać. Byk wraz ze swoją chmarą, szybko zniknie w cieniu olszyny, dlatego jak najprędzej chciałem zająć swoje stanowisko. W dojściu do niego próbował przeszkodzić mi borsuk, który zarzucając zadkiem, śmiesznie czmychnął do swojej nory. Doszedłem do charakterystycznego dębu i usłyszałem basowy ryk. Zaraz za trzcinowym językiem, w oparach porannej mgły zobaczyłem jelenia.



Ledwo widoczny, stał na niewielkim wzgórku, co i raz podskubując, coraz bardziej kładącą się do ziemi trawę.  Odległość na zdjęcia była dobra, tylko ta mgła i dodatkowy podcień zwisających gałęzi powodował, że nie bardzo wiedziałem, co mam robić – zostać czy ruszyć dalej na stanowisko, gdzie spodziewałem się spotkać Jego.



Byk nie ułatwiał mi decyzji. Widać, że nie miał zamiaru się stąd ruszać, tym bardziej komplikując mi ostateczny werdykt. Nagle, gdzieś lekko po prawej, z kierunku mojego stanowiska pod krzaczkiem, usłyszałem potężne ryknięcie. Wiedziałem, że to On. Wiedziałem też, że albo już jest na niewielkiej polance wśród drzew, albo właśnie na nią wchodzi. Zrobiłem kilkanaście kroków w tamtym kierunku, ale rozsądek kazał mi wracać. Była już nikła szansa na niedostrzeżone podejście, więc postanowiłem zostać i przyglądać się dalej bykowi zza trzcin. Ten, słysząc rywala zrobił się bardziej pobudzony. Zaczął mu wtórować, przekopując jednocześnie racicami piaszczysty, rujny dołek. Choć słońce powoli wychylało się znad ściany lasu, tam gdzie stał, nadal były spore opary mgły.

- Co robić, co robić? – nie mogłem się zdecydować.

Mój byk z prawej ryczał w kierunku konkurenta zza trzciny.  Słyszałem, że musiała go ta interakcja wyhamować, bo dźwięk dochodził już z jednego miejsca, dość blisko. W końcu postanowiłem go przynajmniej podejrzeć. Ostrożnie krok po kroku, stawiając powolnie stopy na piasku pomiędzy uschniętymi dębowymi liśćmi, przesuwałem się w stronę polanki. Gdy już dotarłem na jej skraj, z pomiędzy wiklinowych gałęzi dostrzegłem ciemne poroże.



Widok powinien mnie ucieszyć, jednak scenariusz był możliwie najgorszym. Oto bowiem na środku łączki stał On.




Porykiwał w kierunku trzcin, ale w żadnym razie nie dawał mi nadziei, na lepszą pozycję umożliwiającą wykonanie zdjęcia. Dodatkowo, co chwilę spoglądał w moim kierunku, zamrażając mnie tym samym na długie minuty w dość niewygodnej pozycji. Tkwiłem w niej licząc nie wiadomo na co, ale tym razem los niespodziewanie mi sprzyjał. Oto ku mojemu zaskoczeniu byk położył się w wysokiej trawie około 30 metrów przede mną!



Powolutku, niwelując każdy najdrobniejszy szelest wysunąłem się przed krzak. Maskujący strój zapewne „rozmywał” moją sylwetkę na jego tle, dlatego teraz mogłem jedynie uzbroić się w cierpliwość i czekać, co będzie dalej. Polankę zdążyło rozświetlić już poranne słonko, dlatego mimo wszystko byłem zdziwiony, że byk nie odszedł jeszcze w ostoję. W poprzednich tygodniach o tej godzinie zalegał już w olchowej gęstwinie naprzeciwko. Tym razem jednak była pewna różnica.  Były nią łanie, a w zasadzie ich brak. Być może samiec dopełnił już obowiązku przekazania genów, odłączył się od stada i już samotnie poruszał się po rewirze.

Czekałem cierpliwie. Minęło już dobre pół godziny, odkąd jeleń zaległ w trawach. Podnosił czasem wysoko łeb od czasu do czasu porykując. Świadomy krótkiej odległości, nie robiłem zbyt wielu zdjęć w tym czasie. Bałem się, że może usłyszy dźwięk migawki i mój cały misterny plan spali na panewce.

W pewnej chwili zza trzcin odezwał się konkurent. To najwyraźniej zainteresowało mojego jelenia, który w końcu wstał i dał się zobaczyć w całej swojej okazałości.




Zaparło mi dech w piersiach. To chwila, dla której zarywasz poranki, nie dosypiasz, dzielnie znosisz ukąszenia komarów i uciążliwość pchających się pod maskałat strzyżaków. 30 metrów przede mną, pięknie oświetlony blaskiem wschodu stał On.




I patrzył,  i ryczał. I ryczał i spoglądał. Niefortunnie zrobił parę kroków w prawo, chowając się na chwilę za wierzbowy krzak. Myślałem, że już po wszystkim. On jednak zawrócił i wyszedł na leciutkie wzniesienie na samym środku polanki. Nie mogłem chcieć już nic więcej. Pstrykałem, długo pstrykałem. Byk pozował jak na zawołanie, a nasze bliskie spotkanie trwało już dobrą godzinę.




Po pewnym czasie zwierz odszedł spokojnie w kierunku olch i zniknął.

Wracałem szczęśliwy. Nie o zdjęcia nawet chodziło. Miałem poczucie, że dziś obcowałem z pięknem w czystej postaci i do tego przez tak długi czas !!! Puszcza, pozwoliła podejrzeć mi tego ranka troszkę  więcej, troszkę  dłużej, troszkę bliżej i za to Jej dziękuję. A z Nim, kto wie? Może spotkamy się za rok…..

Z przyrodniczym pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz