Bardzo mglista aura nie zachęcała do wypadu w knieję. Co prawda prognoza wyraźnie mówiła o bezchmurnym niebie, ale póki co drzewa przed oknami tonęły w „mleku”. No i temperatura. Tylko 3 st.
Ubieram się na cebulę i cicho
zamykam zasuwę w drzwiach. Już na osiedlowym parkingu przekonuję się, że nie
jest tak źle. Nie ma wiatru, a w myśl słów jednego z polskich kabareciarzy,
„najgorszy jest wiatr, bo jak jest wiatr to jest zimno…”. Ruszam.
Widoczność niemal zerowa. Mocno
ograniczona prędkość powoduje, że docieram lekko „spóźniony”. Jest już w miarę
jasno, kiedy skręcam z szosy w prawo i toczę się przez śpiącą jeszcze wieś. Już
tylko 2 km i będę pod ścianą lasu, ale najpierw…
Zauważam go po lewej. W
towarzystwie 3 saren stoi na skraju pola, obsianego oziminą. W tej mgle wygląda
niczym zjawa. Staję na poboczu, gaszę silnik i opuszczam szybę. Cisza poranka
kłuje w uszy. W tej ciszy on. Piękny, dostojny, jeden z najokazalszych, jakie
miałem okazję tu spotkać. Widać, że jest w sile wieku. Śmiem twierdzić, że to
ten, który rok temu przez kilka tygodni biwakował na przydrożnym polu. Tym
razem jeszcze w koronie.
Przesuwając się w stronę drogi
podskubuje liście. Jest spokojny. Warunki fotograficzno-świetlne są bardzo
słabe, więc postanawiam wysiąść z auta. Robię kilka dokumentacyjnych fotek, ot
tak na pamiątkę. Byk zbliża się w moim kierunku, przystaje, spogląda, po czym
opuszcza konfrontacyjnie łeb i zupełnie niespodziewanie przepuszcza na mnie szarżę!!!
Podbiega kilkanaście metrów, ale robi to na tyle „groźnie”, że postanawiam
wskoczyć do auta. To bodaj pierwszy raz, kiedy na własnej skórze doświadczyłem
takiego zachowania łosia. Chyba chodzi mu o to, że stoję na jego szlaku. Zwierz
spokojnie przechodzi na drugą stronę drogi i między zabudowaniami niknie w
przepięknej żółtej brzezinie.
Przez moment mam ochotę podążyć
za nim, ale jego postawa skutecznie mnie do tego zniechęca. Nie chcę go
niepokoić, tym bardziej, że w krzakach mógłbym już nie mieć gdzie się skryć. Do
tego wciąż utrzymująca się mgła nie daje nadziei na wymarzony kadr.
Ruszam dalej. Po 3 minutach
jestem pod lasem. Cel niezmienny – bagienny grądzik pośród rozległych łąk. Tam
chcę sobie przysiąść i w spokoju porozmyślać.
Nie odchodzę od auta więcej jak
30 metrów, gdy nagle spostrzegam szary kształt z wyraźnie ciemnym ogonem, przebiegający
przez leśny dukt na wprost mnie. Wiem, co to może być, ale wciąż oznaka
niedowierzania powoduje, że błyskawicznie przykładam do oczu lornetkę. Jest!!!
Dorodny basior.!!! Drugi, trzeci, czwarty!!! Wilki. W tej mgle wyglądają
cudownie, tajemniczo, lekko mrocznie. Zupełnie inaczej, niż te obserwowane
miesiąc temu na pobliskiej łące. Ten ostatni z grupy przystaje na środku drogi.
Spostrzega mnie. Podbiega kilka kroków. Zawraca. Spogląda. Nie do końca
rozpoznaje cel i widać, że nie wie co ma zrobić. Zawrócić czy podążać za watahą.
Daje mi dosłownie kilka sekund na obserwację. Zdjęcia? Bez szans. W tym świetle
to bez sensu. Za ciemno, za mgliście, choć dość blisko. Wilk w końcu czmycha w
przydrożny gąszcz, gdzie razem z rodzinką nikną mi z oczu. Podchodzę w miejsce,
gdzie przechodziły. Podziwiam wyraźne, duże ślady łap. Na wilgotnej ziemi trop
z dużą trójkątną poduszką oraz ślady pazurów. Piękne spotkanie. Już bodaj
siódme w tym roku. Ale wciąż bardzo emocjonalne.
Duża radość towarzyszy mi dalszej
wędrówce. Gdzieś przed mostkiem, w błotnistej brei kolejne wilcze ślady. Duże
wyraźnie. A więc wciąż się tu kręcą. A już myślałem, że po letnich obserwacjach,
jakich dokonywałem na przełomie sierpnia i września gdzieś się przeniosły. Widać,
że nie.
Idę przez łąki. W oddali na tle
olszyny duży kształt z wyraźnie białym ogonem i łbem. Bielik. Widać, że stary.
Tak wyraźnej bieli piór ogona i szyi chyba u rodzimych ptaków nie widziałem
nigdy. Ani nad Biebrzą, ani w Kampinosie ani na Mazurach. Ptak przysiada na
zmurszałej olszy i siedzi tam dobre 40 minut.
Ja kontempluję widoki. W końcu
ruszam przed siebie. Na skróty przez chaszcze. Wychodzę na kolejną łączkę…
niemal prosto pod lufę myśliwemu. Zdziwiony on, zdziwiony ja. No w takim
gąszczu bym się go nie spodziewał nigdy. Jest młody i pewnie dlatego chce mu
się jeszcze łazić troszkę dalej, nim w sile wieku przysiądzie na ambonie. Zamieniamy
kilka słów. Nastawił się na dziki i sarny, ale nic nie spotkał. Muszą podgonić
plan odstrzału. Dla bezpieczeństwa nas obu ustalamy kierunki wędrówek. On w
prawo, ja w lewo. Po skosie w kierunku auta.
Brnę przez wysokie trawy i
turzycowiska. W końcu wychodzę na lekkie podwyższenie, gdzie pośród młodych
sosem spostrzegam łańkę. Ona też mnie widzi i lekkim truchtem odbiega w gąszcz
krzaków. Za nią niespiesznie podąża druga, a za nimi … Kroczy on.
Jest ładny. Widać, że w dobrej
kondycji. Przystaje i patrzy w moją stronę. Nie jest pewny, z czym ma do czynienia,
dlatego te jego niezdecydowanie daje mi kilka chwil na zrobienie fotki.
Wychodzi słonko i po porannej
mgle nie ma już śladu. Wychodzę w końcu na drogę, którą przez odludny teren
zmierzam do auta.
Nagle po lewej wyraźny szelest.
Nieruchomieję i czekam na to co się wydarzy, a raczej kto wyłoni się z
gęstwiny. Wpatruję się w pobliskie łozinowe krzewy i między nimi dostrzegam
poroże. Wiem, że zwierzę wyjdzie wprost na mnie, więc zastygam z palcem na spuście
migawki. Chwilę później mogę naciskać.
Młody byczek stoi kilka metrów
ode mnie. Trwa to dosłownie kilka chwil i chyba tylko dlatego, że mam zamaskowaną
twarz. Jeleń z impetem daje dwa duże susły i pozostawię po sobie jedynie
intensywny, koński zapach.
Jestem zadowolony. W nogach mam już
ponad 10 kilometrów, jednak absolutnie nie czuję zmęczenia. To owocuje decyzją
odwiedzenia jeszcze jednej śródleśnej łąki. I to jest strzał w dziesiątkę.
Dochodząc do jej skraju zauważam jeszcze jednego osobnika bezszelestnie
poruszającego się wśród obumierających łodyg mimozy.
Jestem spełniony. Poranne
zwierzęta niczym leśne zjawy dostarczyły mi olbrzymiej dawki przyrodniczych
doznań, których wierzę, że wystarczy mi do następnego razu…
Z przyrodniczym pozdrowieniem
Wozik77
Aż nie chce się wierzyć że to u nas możliwe. Zdjęcia i opowieść wspaniała.
OdpowiedzUsuń