Połowa sierpnia. Od kilku dni zaczyna mnie „nosić”. Myśl o kolejnym zbliżającym się foto-sezonie działa nad wyraz pobudzająco. Tylko te upały. Rok temu już można było usłyszeć odgłosy stękających łosi, za to teraz ..... kompletna cisza.
Przede mną jeszcze tygodniowy urlop nad morzem. Wieczorami nadmorskie
dolinki snują się piękną mgłą. Wyobraźnia działa. Wracamy w piątek, a w sobotę
rano wyruszam na puszczański rekonesans.
Lekko pochmurny poranek. Tuż za miastem pierwsze krople deszczu. Po
półgodzinnej podróży zatrzymuję się pod ścianą rezerwatu. Opuszczam szyby i
nasłuchuję. Nic tylko cisza. Mija kwadrans i nagle... Kap, kap, stuk, stuk.
Grube krople deszczu uderzają o dach auta. Przejeżdżam kilometr dalej na
znajomą łąkę. Wysiadam. Odrazu obsiada mnie rój komarów. Będzie cięzko myślę,
lecz już chwilę później sytuacja rozwiązuje się sama. Znów deszcz. Tym razem
mocniejszy. Ruszam z nadzieją, że się przetrze. Nic tych rzeczy. Pada coraz mocniej,
a gdy docieram do dębowego zagajnika zaczyna już regularnie lać. Zamaskowany
chowam się w krzakach, by pod osłoną liści choć trochę ocalić mokrą już kurtkę.
Wokoło cicho i pusto. Żadnych zwierząt.
Wytrzymuję do ósmej. W końcu decyzja. Wracam. To nie ma sensu.
Nieco zły ruszam w drogę na północ. Spędzam dzień na działkowych
obowiązkach i choć wielce zmęczony, to jednak czuję leśny niedosyt dzisiejszego
poranka. Na szczęście wypogodziło się, dlatego pierwotna myśl o popołudniowym
powrocie do lasu znów zaczyna mieć sens.
Decyzja zapada. W drodze powrotnej znów udaję się w knieję. Ot tak, na dwie
godzinki. Może po tej stronie puszczy już coś się więcej dzieje? Auto zostawiam
pod lasem i ruszam ochoczo w sobie dobrze znanym kierunku. U wejścia na łąkę
spostrzegam nieznajomą postać. Maskujące kolory ubrania sugerują miłośnika
przyrody lub leśnika. Idzie w tym samym kierunku co ja i przystaje przy belach
z sianem. W sumie miałem iść dalej, do kanałku, ale w tym wypadku niepotrzebnie
mógłbym spłoszyć zwierzynę nam obu.
Zagaduję czy mogę przycupnąć tu gdzie on. Miłym uśmiechem i skinieniem
głowy otrzymuję aprobatę od nieznajomego. Kolejne półtorej godziny lustrujemy
okolicę lornetkami, w zasadzie nie odzywając się do siebie. Nieznajomy jest
także fotoprzyrodnikiem, więc z wycelowanymi obiektywami wspólnie czekamy na
to, co się wydarzy.
Dochodzi 19.15. Słonko pomału chowa się za zachodnią ścianę olch. Robi się
chłodniej. Wsłuchuję się uważnie w odgłosy lasu, próbując wychwycić to wyczekiwane
porykiwanie jeleni. Niestety cisza. Nagle nieznajomy skinieniem głowy wskazuje
kierunek lekko po lewej.
Wilk !!! Nie muszę nawet przykładać do oczu lornetki, by rozpoznać z kim
mam do czynienia. Wilk, najprawdziwszy wilk ! Wielka radość, bo to kolejne
tegoroczne spotkanie.
Zwierzę przechadza się niespiesznie po łące, kierując się w kępę krzaków
dokładnie naprzeciw nas. Tam przysiada
po czym znów staje , przeciąga się, powąchuje. Kręci się raz z lewej raz z
prawej strony drzew, dając nam wyśmienitą okazję do podglądania swoich
poczynań. W końcu po około 20 minutach wilk rusza wprost na nas. Znacząco
skraca dystans na zielonej łące. Schowanych za sianem nie widzi nas zupełnie.
Na kilka chwil znika w zagłębieniu, by znów wynurzyć się z niego jeszcze
bliżej. Serce bije mi jak oszalałe. Widać już wyraźnie wszystkie szczegóły jego
sylwetki. Wydaje się być około 2 letnim osobnikiem. Podłużyny i masywny pysk, a
także puchaty ogon nie pozostawiają watpliwości iż jest królem leśnych
drapieżców.
Nasze aparaty strzelają seriami. Choć obserwacja trwa juz około 30 minut to
nie ma czasu na zabawę z ustawieniami. To ogromny błąd, którego potem będę
żałował.
W końcu i do uszu wilka docierają dźwięki naszych migawek. Zwierzę skręca w
lewo, co i raz przystając i wpatrując się w naszą kryjówkę. Obchodzi ją łukiem
i niknie w trawach.
Radość, wielka radość. Przypomniałem sobie uczucie, które towarzyszyło mi w
maju, kiedy to dwukrotnie mogłem podziwiac te zwierzęta.
Robi się ciemno, więc wraz z nieznajomym schodzimy z łąki. Zamieniamy kilka
zdań o tym spotkaniu. Okazuje się, że kilka dni wcześniej w okolicy była cała
duża watacha. To dopiero byłaby gratka, gdyby spotkać tyle osobników naraz.
Ta myśl nie daje mi spokoju i już następnego dnia wraz z dwoma
fotograficznymi kompanami zmierzam w kierunku miejsca wczorajszego spotkania.
Już z daleka widzimy znajomą sylwetkę fotografa, spotkanego dzień wcześniej.
Spostrzega nas i daje wyraźne znaki. Są. Na palcach ręki wskazuje 4 osobniki.
Skrywamy się i przykładamy do oczu lornetki. Niestety pogoda tego dnia znacząco
się zmieniła. Jest bardzo pochmurno z dużym prawdopodobieństwem na deszcz.
Wilki leżą schowane za kępą krzaków i nie bardzo można je obserwować. Po niemal
godzinie, zaczynamy wątpić czy nie skryte wśród traw nie odeszły
niepostrzeżenie w las. A może zaległy? Nie zamierzamy tego sprawdzać nie chcąc
ich niepotrzebnie niepokoić.
Zaczyna grzmieć, a pierwsze grube krople deszczu zaczynają padać z nieba.
10 minut później idziemy już w kompletnej ulewie. Warto.
Kolejny weekend znów zaczynam o świecie. Maraton – sobota świt, sobota wieczór
i ponownie po nieprzespanej/imprezowej nocy
- niedziela świt. Wraz z Mariuszem odwiedzamy znajomy teren sprzed roku.
Jesteśmy grubo przed piatą, jeszcze w blasku czarnej nocy. Wysiadamy z auta i
nasłuchujemy. W końcu są !!! Pierwsze tegoroczne porykiwania. Wspaniale.
Wyraźnie odzywa się kilka byków i do tego całkiem niedaleko. Gdzieś z prawej
stęka łoś. Brniemy przez trawy i po 10 minutach mamy już mocno przemoczone
ubranie. Taki urok jesiennych, leśno-łąkowych wędrówek. We mgle spotykamy
leżącą klempę. Gdzieś po lewej krzaki tarmosi jeleń. No i porykiwania. Nie
cichną, choć mamy wrażenie, że systematycznie przesuwają się w stronę dziennych
olchowych ostoi. Podążamy za nimi, ale tym razem nie udaje się nic podejrzeć.
W końcu dostrzegam młodego badylarza. Piękna sceneria mgieł i wschodzącego
słońca. Niestety – łoś wyczuwa mnie i odchodzi w gęstwinę. Idziemy dalej. Pada
strzał. Całkiem niedaleko, bo wyraźne echo niesie się po wilgotnych łąkach dość
długo. Trzeba uważać. Przed ósmą docieramy do kanałku. W stosunku do zeszłego
roku, jest nawet trochę wody.
Nagle z przeciwka, wśród trzcin poruszenie. Mała grupka zwierząt zbliża się
do nas. Są łańki, szpicaki i jeden młody byczek. Idą wprost na nas. Niestety
jesteśmy odkryci i choć mamy zamaskowane twarze oraz dłonie, zwierzęta w końcu
nas dostrzegają. Nie są pewne co to za leśne stwory, ale profilaktycznie
obchodzą nas z prawej. Przechodzą przez kanał i nikną w gąszczu traw.
Przemieszczamy się dalej. Wkońcu zza krzaka przed nami wyraźne , głośne,
basowe ryknięcie. Jest blisko, bardzo blisko. Kilka sekund później ogromny
łomot łamanych gałęzi. Nabuzowany byk czochra porożem wszystko wokoło. Jest z
drugiej strony rozległych krzaków, prawie na wyciągnięcie ręki. Mariusz namawia
mnie by spórbować go zawabić, jednak pierwsze oznaki przeziębienia i niepokój w
gardle powodują, że porzucam tę myśl. Po kilku minutach namysłu postanawiamy
obejść wiklinę z dwóch stron. Stąpamy bardzo ostrożnie i cicho. Jakież jest
nasze zdziwienie, kiedy po drugiej stronie nie zastajemy nic. Jeleń musiał
spokojnie odejść w trzcinowisko, o czym daje znać już kilka chwil później.
Próbujemy jeszcze poobserwować go z oddali, ale efektem wpatrywania się w
lornetkę jest ponownie tylko młodziak, podążający turzycowskiem.
Jesteśmy zadowoleni. Pierwszy kontakt z tegorocznym rykowiskiem zaliczony,
choć niedosyt pozostaje. Mieliśmy koło siebie kilka byków naprawdę blisko,
jednak nie dało się za wiele podpatrzeć.
Z tą myślą popołudniem znów jedziemy w knieję. Tym razem druga strona
puszczy i nadzieja na emocjonujące godziny. Nie było nas tu już tydzień i z wielką
nadzieją czekamy, co tu dziś spotkamy.
Na początek koziołek, jednak prawdziwa i ogromna radość ogarnia nas, kiedy
zaraz po wejściu na łakę , daleko po prawej spostrzegam kilka jasnych,
ruchomych kształtów. Lornetka do oczu i ..... Są !!! Wilki !!! Tym razem 6
sztuk. Jest to moje najliczniejsze spotkanie.
Przyglądamy się im z daleka. Odrazu rzuca się w oczy hierarchia społeczna.
Wyraźnie starszy osobnik zalega w trawie bacznie spoglądając wokoło . Dwa –
jakby młodsze – przechadzają się po łące. Kolejny siedzi, inny znów niucha
wciąż w trawie. Niepostrzeżenie zakradamy się bliżej. W kępie krzaków mamy wyśmienitą
kryjówkę i możemy oddawać się przyjemności podglądania tych zwierząt przez
następne 1,5 godziny.
Emocje? Są, a jakże, ale chyba pomału przyzwyczajam się do tych spotkań.
Napewno jest to coś wyjątkowego, choć już szóste z kolei spotkanie w ciagu 8
miesięcy ( a trzecie w niecałe dwa tygodnie ) jest odbierane spokojniej,
rozważniej, bardziej na chłodno. Mam oczywiście świadomość, że widzę to, co nie
każdemu jest dane. Zapewne trafiliśmy na tegoroczne miejsce ich bytowania.
Pewnie gdzieś tu mają norę, tu wydały na świat potomstwo i teraz wyprowadzają
je na tę łączkę. Wiem, że to nie codzienność i że przez kolejne lata mogę już
ich nie widzieć. Dlatego czerpię z tych chwil ile tylko mogę, trzymając niemal
nieprzerwanie lornetkę przy oczach. W końcu po prawie 2 godzinach opuszczamy
stanowisko, pozostawiając zwierzęta w spokoju.
Na koniec jeszcze pojawia się sarenka oraz łoś badylarz, który wieńczy ten
wieczór.
Jestem szczęśliwy. Nowy foto-sezon 2020/2021 zacząłem z przytupem. Kilka
spotkań z wilkami w ciagu paru dni cieszy ogromnie, ale apetyt rośnie w miarę
jedzenia. Póki co, od początku września mam już na koncie 10 leśnych wypadów,
ale z ogromną niecierpliwoąścią snuję plany na kolejne wizyty w lesie. Cel?
Klasyka gatunku czyli piękny, dorodny jeleń, a zaczynające się dopiero co
rykowisko daje na to dużą nadzieję ...
Z pozdrowienim
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz