23 maja 2020

Szczęśliwy "13 ty", czyli emocji ciąg dalszy .....


Nie minął jeszcze tydzień od spotkania z wilkiem, kiedy to zew natury znów zaczął przybierać na sile i kusić mnie, by wybrać się do lasu. Był 13 maja, środek dnia.


Koło piętnastej przeszła mi przez głowę myśl – a możeby tak znów wybrać się na znajomą łąkę? Szybkie spojrzenie na odległy, północny horyzont skutecznie mnie jednak zniechęciło. Zbierało się na deszcz i burzę. Było granatowo, prawie czarno. Odpuściłem.
Przed 17.00 jednak dziwnym trafem wszystko się gdzieś rozeszło i znów na niebie zajaśniało słonko. A może jechać?

- My też, my też – odezwała się rodzinka, co uznałem za wspaniały pomysł. Przedwieczorny spacer po lesie wszystkim z pewnością mógł wyjść tylko na dobre.

Po bezproblemowej i krótkiej podróży, tuż przed 18.00 staliśmy pod ścianą lasu. Aparat na szyję, plecak na plecy i lornetki w dłoń. Ruszyliśmy.




Mimo zupełnie luźnego założenia co do tej wycieczki, zadbałem o to, by nasze ubiory były stonowane. Po kwadransie weszliśmy na łąki. Wiaterek ustawał, słonko skrywało się za chmury. Nastawał piękny, majowy wieczór. Obserwowaliśmy pustułkę, wpatrywaliśmy się w bekasy i wsłuchiwaliśmy się w żurawie odgłosy. W oddali szczekał zaniepokojony koziołek. Starałem się wypatrzyć coś większego, by urozmaicić synowi wycieczkę. Po cichu liczyłem na łosia, który jak na zawołanie wyłonił się zza trzcin.




Było już chwilkę po 19.30 , kiedy to w oddali po lewej zobaczyłem znajomy kształt.

- Wilk !!! – rzuciłem do rodzinki, po czym sam zamarłem w konsternacji czy ja przypadkiem nie zwariowałem.

Drugie spotkanie w ciągu tygodnia? To nie mogło dziać się naprawdę !!!



Wszyscy przyglądaliśmy się przez lornetki. Wilk wszedł na polną drogę, przechadzał się w tę i z powrotem, ciągle niuchając w podłożu. Dzieliła nas spora odległość, a to tego szarzało. Naszły mnie wątpliwości. Wilk był ciut mniejszy, niż ten tydzień temu. Do tego jego ogon chwilami prostował się. Na dodatek wykonał podobny do lisa skok, choć nie tak strzelisty, jak to tylko przechery potrafią. Czyżbym się mylił?

Dyskutowaliśmy z żoną o tych wątpliwościach. Jeśli to lis, to za duży, a i maść iście beżowo-szara. Może w zimowej wciąż szacie? Kolejne minuty mijały, a ja wciąż nie byłem pewny na 1000%. Kolejne argumenty na plus to pysk – wyraźnie większy niż lisi. Ale pytanie, czy to możliwe, żebym znów miał tyle cholernego szczęścia?

Drapieżnik skierował się w stronę kanałku. Ten choć nie głęboki i porośnięty trzciną, był jednak dla niego przeszkodą. Chwilę się zastanawiał po czym chycnął skokiem i już był po drugiej stronie. Zniknął nam z oczu, kryjąc się za trzcinami.

Byliśmy rozemocjonowani. Nawet Janek, choć najmłodszy czuł chyba wyjątkowość tej chwili. Ponownie przyłożyłem lornetkę do oczu szukając zwierza na horyzoncie. Powinien już wyłonić się zza trzcin.  I faktycznie był po prawej. Szybko przemknął jak widać. Położył się w trawie, rzekłbym w oczekiwaniu.

Nagle z lewej...... Nie wierzę. Mój obserwowany wilk dopiero wychodzi zza trzcin !!! A więc ten z prawej to drugi osobnik !!!
Ogromne emocje, bo wciąż nie mogę pojąć, jak wielką dozą szczęścia obdarzyła nas dziś knieja. Dwa wilki !!!

Zwierzęta podbiegły do siebie i zaczęły baraszkować. Przypominało to nieco zabawę dwóch psów. W końcu po jakimś czasie jeden powędrował w prawo w kierunku olszyny, a drugi postanowił wracać na lewo.

Szybka analiza sytuacji i już wywęszyłem swoją szansę. Po pierwsze wilk musiał przejść przez kanałek, ale aby tam dotrzeć znów częśc drogi musiał przebyć schowany za trzcinowiskiem.

Zostawiłem rodzinkę zamaksowaną w kępie krzaków i truchtem ruszyłem odkrytą łąką na północ. Wiedziałem, że mam kilkanaście (może kilkadziesiąt) sekund zanim znów wilk będzie miał wgląd na okolicę. Teren niestety mi nie pomógł. Po deszczu sprzed dwóch dni łąka nasiąknęła wodą, szczególnie między kępkami turzyc. Nie mając kaloszy (miał to być przecież niewinny spacer z rodzinką) nie byłem na to przygotowany. Nie zraziło mnie to wcale i brnąc po kostki w wodzie przemierzyłem większość zakładanego dystansu. Do pełni sukcesu zabrakło mi około 50 metrów. Wówczas byłbym schowany za trzcinami, a tak w momencie kiedy ponownie pojawił się zwierz, zostałem na odkrytej przestrzeni. Jedyne co mogłem zrobić to kucnąć.



Wilk skokiem pokonał kanał i na chwilę przystanął. Niuchał nozdrzami powietrze, ale na szczęście dla mnie patrzył się przed siebie, nie spoglądając wogóle w moją stronę. Pokonał kolejną wolną przestrzeń i wszedł na drogę. Nią zaczął kierować się na południe. Już myślałem, że to ostatnie chwile obserwacji, kiedy to zwierz zmienił zamiar. Zaczął iść centralnie na wprost mnie. Klęcząc w wodzie próbowałem stać się niewidoczny.



W końcu jednak wilk spostrzegł dziwne, zgarbione coś (mnie) w otwartej przestrzeni i zatrzymał się. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie nawzajem. Teraz jak na dłoni miałem jego charakterystyczne cechy. Niepowtarzalny kształ pyska, piękną barwę, sylwetkę i piękny zagięty ogon. Był to raczej zdecydowanie młodszy osobnik niż ten tydzień wcześniej.



W końcu po kilkunastu sekundach wilk lekko zaniepokojony zaczął truchtem obiegać mnie od południa. Skierował się ..... wprost na kępę krzaków, w której niewidocznymi byli żona i syn. Biegł, wciąż spoglądając w moją stronę, lecz tym samym nie mając pojęcia, że przebiega tuż koło nich. W końcu odddalił się na wschód, a ja mogłem wstać z mokrego podłoża. Byłem przeszczęśliwy. Z resztą nie tylko ja. Z daleka widziałem też uśmiech na żony twarzy, a Janek wprost wybiegł rozradowany z gąszczu. Myślę, że mimo wrażeń nie byli do końca świadomi, jak wielkimi szczęściarzami mogą się określić. W najśmielszych snach nie mogłem spodziewać się, że kiedyś będzie dane mi podprowadzić ich na wilki.



A ja? No cóż. Chyba muszę zagrać w totolotka. Od ostatniego wyjazdu nad Biebrzę jestem w „uderzeniu”. Muszę z tego korzystać, skoro tak dobrze idzie i dlatego już jutro rano ruszam na „wilczą łączkę”...

Z przyrodniczym pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz