Nie minął jeszcze tydzień od spotkania z wilkiem, kiedy to zew natury znów
zaczął przybierać na sile i kusić mnie, by wybrać się do lasu. Był 13 maja,
środek dnia.
Koło piętnastej przeszła mi przez głowę myśl – a możeby tak znów wybrać się
na znajomą łąkę? Szybkie spojrzenie na odległy, północny horyzont skutecznie mnie
jednak zniechęciło. Zbierało się na deszcz i burzę. Było granatowo, prawie
czarno. Odpuściłem.
Przed 17.00 jednak dziwnym trafem wszystko się gdzieś rozeszło i znów na
niebie zajaśniało słonko. A może jechać?
- My też, my też – odezwała się rodzinka, co uznałem za wspaniały pomysł.
Przedwieczorny spacer po lesie wszystkim z pewnością mógł wyjść tylko na dobre.
Po bezproblemowej i krótkiej podróży, tuż przed 18.00 staliśmy pod ścianą
lasu. Aparat na szyję, plecak na plecy i lornetki w dłoń. Ruszyliśmy.
Mimo zupełnie luźnego założenia co do tej wycieczki, zadbałem o to, by
nasze ubiory były stonowane. Po kwadransie weszliśmy na łąki. Wiaterek ustawał,
słonko skrywało się za chmury. Nastawał piękny, majowy wieczór. Obserwowaliśmy
pustułkę, wpatrywaliśmy się w bekasy i wsłuchiwaliśmy się w żurawie odgłosy. W
oddali szczekał zaniepokojony koziołek. Starałem się wypatrzyć coś większego,
by urozmaicić synowi wycieczkę. Po cichu liczyłem na łosia, który jak na
zawołanie wyłonił się zza trzcin.
Było już chwilkę po 19.30 , kiedy to w oddali po lewej zobaczyłem znajomy
kształt.
- Wilk !!! – rzuciłem do rodzinki, po czym sam zamarłem w konsternacji czy
ja przypadkiem nie zwariowałem.
Drugie spotkanie w ciągu tygodnia? To nie mogło dziać się naprawdę !!!
Wszyscy przyglądaliśmy się przez lornetki. Wilk wszedł na polną drogę,
przechadzał się w tę i z powrotem, ciągle niuchając w podłożu. Dzieliła nas
spora odległość, a to tego szarzało. Naszły mnie wątpliwości. Wilk był ciut
mniejszy, niż ten tydzień temu. Do tego jego ogon chwilami prostował się. Na
dodatek wykonał podobny do lisa skok, choć nie tak strzelisty, jak to tylko
przechery potrafią. Czyżbym się mylił?
Dyskutowaliśmy z żoną o tych wątpliwościach. Jeśli to lis, to za duży, a i
maść iście beżowo-szara. Może w zimowej wciąż szacie? Kolejne minuty mijały, a
ja wciąż nie byłem pewny na 1000%. Kolejne argumenty na plus to pysk – wyraźnie
większy niż lisi. Ale pytanie, czy to możliwe, żebym znów miał tyle cholernego
szczęścia?
Drapieżnik skierował się w stronę kanałku. Ten choć nie głęboki i porośnięty
trzciną, był jednak dla niego przeszkodą. Chwilę się zastanawiał po czym
chycnął skokiem i już był po drugiej stronie. Zniknął nam z oczu, kryjąc się za
trzcinami.
Byliśmy rozemocjonowani. Nawet Janek, choć najmłodszy czuł chyba wyjątkowość
tej chwili. Ponownie przyłożyłem lornetkę do oczu szukając zwierza na
horyzoncie. Powinien już wyłonić się zza trzcin. I faktycznie był po prawej. Szybko przemknął
jak widać. Położył się w trawie, rzekłbym w oczekiwaniu.
Nagle z lewej...... Nie wierzę. Mój obserwowany wilk dopiero wychodzi zza
trzcin !!! A więc ten z prawej to drugi osobnik !!!
Ogromne emocje, bo wciąż nie mogę pojąć, jak wielką dozą szczęścia
obdarzyła nas dziś knieja. Dwa wilki !!!
Zwierzęta podbiegły do siebie i zaczęły baraszkować. Przypominało to nieco
zabawę dwóch psów. W końcu po jakimś czasie jeden powędrował w prawo w kierunku
olszyny, a drugi postanowił wracać na lewo.
Szybka analiza sytuacji i już wywęszyłem swoją szansę. Po pierwsze wilk
musiał przejść przez kanałek, ale aby tam dotrzeć znów częśc drogi musiał
przebyć schowany za trzcinowiskiem.
Zostawiłem rodzinkę zamaksowaną w kępie krzaków i truchtem ruszyłem odkrytą
łąką na północ. Wiedziałem, że mam kilkanaście (może kilkadziesiąt) sekund
zanim znów wilk będzie miał wgląd na okolicę. Teren niestety mi nie pomógł. Po
deszczu sprzed dwóch dni łąka nasiąknęła wodą, szczególnie między kępkami
turzyc. Nie mając kaloszy (miał to być przecież niewinny spacer z rodzinką) nie
byłem na to przygotowany. Nie zraziło mnie to wcale i brnąc po kostki w wodzie
przemierzyłem większość zakładanego dystansu. Do pełni sukcesu zabrakło mi
około 50 metrów. Wówczas byłbym schowany za trzcinami, a tak w momencie kiedy
ponownie pojawił się zwierz, zostałem na odkrytej przestrzeni. Jedyne co mogłem
zrobić to kucnąć.
Wilk skokiem pokonał kanał i na chwilę przystanął. Niuchał nozdrzami
powietrze, ale na szczęście dla mnie patrzył się przed siebie, nie spoglądając wogóle
w moją stronę. Pokonał kolejną wolną przestrzeń i wszedł na drogę. Nią zaczął
kierować się na południe. Już myślałem, że to ostatnie chwile obserwacji, kiedy
to zwierz zmienił zamiar. Zaczął iść centralnie na wprost mnie. Klęcząc w
wodzie próbowałem stać się niewidoczny.
W końcu jednak wilk spostrzegł dziwne, zgarbione coś (mnie) w otwartej
przestrzeni i zatrzymał się. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie nawzajem.
Teraz jak na dłoni miałem jego charakterystyczne cechy. Niepowtarzalny kształ
pyska, piękną barwę, sylwetkę i piękny zagięty ogon. Był to raczej zdecydowanie
młodszy osobnik niż ten tydzień wcześniej.
W końcu po kilkunastu sekundach wilk lekko zaniepokojony zaczął truchtem
obiegać mnie od południa. Skierował się ..... wprost na kępę krzaków, w której
niewidocznymi byli żona i syn. Biegł, wciąż spoglądając w moją stronę, lecz tym
samym nie mając pojęcia, że przebiega tuż koło nich. W końcu odddalił się na
wschód, a ja mogłem wstać z mokrego podłoża. Byłem przeszczęśliwy. Z resztą nie
tylko ja. Z daleka widziałem też uśmiech na żony twarzy, a Janek wprost wybiegł
rozradowany z gąszczu. Myślę, że mimo wrażeń nie byli do końca świadomi, jak
wielkimi szczęściarzami mogą się określić. W najśmielszych snach nie mogłem
spodziewać się, że kiedyś będzie dane mi podprowadzić ich na wilki.
A ja? No cóż. Chyba muszę zagrać w totolotka. Od ostatniego wyjazdu nad
Biebrzę jestem w „uderzeniu”. Muszę z tego korzystać, skoro tak dobrze idzie i dlatego
już jutro rano ruszam na „wilczą łączkę”...
Z przyrodniczym pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz