Była już druga połowa października. Wciąż piękna, jesienna aura zachęcała
do polowań z obiektywem. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej knieja rozbrzmiewała
odgłosami rykowiska, a teraz wszystko już ucichło.
Wieczorna kontrola pogodynki wypadła pomyślnie, w związku z tym ochoczo
szykowałem plecak. Głowa do poduszki i zanim dobiegł koniec rozmyślań o
odwiecznych marzeniach, spałem jak suseł.
Poranne przygotowanie również przebiegło bez zakłuceń i jeszcze czernią
nocy mknąłem w kierunku puszczy. Gdy
opuściłem granice miasta, pierwsze zaskoczenie. Piękna poświata nadchodzącego
od wschodu brzasku, mieniącego się kolorami żółci, pomarańczy czy czerwieni,
powoli niknęła. Drogę zasnuła gęsta mgła, a widoczność zmnieszyła się na tyle,
że musiałem znacząco zwolnić.
Zanim jak zwykle dotarłem do granicznego punktu, przed którym musiałem
podjąć dezycję gdzie jechać, w głowie odbywała się „przepychanka”. Może na
otwarte torfowiska, może szlakiem przez sosnowy bór, może na nowo odkrytą
obiecującą łąkę, a może..... ? Ech. Nie mogłem się zdecydować. Ostatecznie
wybrałem Kampinoską-Carską, a decyzję co do pieszej wędrówki postanowiłem
podjąć na miejscu.
Gdy skręcałem z asfaltu w lewo, powoli robiło się szaro. Mgła jednak nie
pozwalała na żadne poboczne obserwacje, dlatego też toczyłem się powolutku
przed siebie. Dotarłem w końcu do kawałka pobocza, na którym nie raz już
zdarzało mi się zostawić auto. Zgasiłem silnik. Wnętrze samochodu wypełniło się
kłującą w uszy ciszą. Spojrzałem na termometr i szok. 1 st !!!!. Opuszczając
miasto było +12st jednak wilgoć okalających łąk najwyraźniej zrobiła swoje.
Wysiadłem. Wsłuchując się w ciszę zaciągnąłem na nogi kalosze. Lornetka na
szyję, aparat w rękę. Już miałem ruszać przed siebie, kiedy z olszyny po lewej
dobiegł mnie znajomy dźwięk. Niby ten sam, a jednak troszkę dziwny. Ryk, jeleni
ryk. Troszkę różnił się od tego z pełni rykowiska, gdyż nie był tym głębokim,
basowym, a raczej bardziej rwanym i podchrypniętym. Chwilę potem usłyszałem raz
i drugi wyraźny chlupot. Nie było
wątpliwości. Albo przez kanał przechodziła cała chmara zwierząt, albo samiec
oddawał się kąpieli. Stawiałem na to drugie.
Od tego momentu moja głowa zwariowała. Odrazu chciałem brnąć przez
krzaczory, ale logika podpowiadała mi, aby obejść miejsce szerokim łukiem i z
drugiej strony spróbować podchodu. Mgła była wciąż tak gęsta, że nie było mowy
o zrobieniu choćby poglądowej fotografi. Brnąłem przez mokre trawy pokryte
poranną rosą. Te, jak to mają w zwyczaju o tej porze roku, zdążyły już nieco
położyć się , jednakże spodnie dość szybko stały się mokre. Nic to. Po
kwadransie dotarłem do skraju młodnika i lornetką lustrowałem brzeg kanału.
Wiedziałem, że jeleń gdzieś tu był. Sięgnąłem po aparat. Wcisnąłem przycisk
„ON” i ................. Fuck!!! Na wyświetlaczu pojawił się symbol migającego
akumulatorka!!! No tak. Wczoraj nie srawdziłem poziomu naładowania baterii i
dziś przykra niespodzianka. Szybko dotarło do mnie, że zdjęć to sobie dziś nie
porobię.
Zły na siebie, bezszelestnie przesuwałem się do przodu. Dotarłem do
zwierzęcej „autostrady”, czyli do miejsca, gdzie zwierzęta przeprawiały się
przez kanał. Oczywiście jelenia już nie było, a mi pozostało tylko westchnienie
na myśl o tym, co mógłbym zobaczyć i ....czego mógłbym nie dać rady utrwalić na
zdjęciu.
Mgła podnosiła się dość szybko i koło ósmej znów okolica zajaśniała
porannym słonkiem. Nowo odkryta łąka po drugiej stronie lśniła blaskiem.
Postanowiłem zajrzeć jeszcze na łosiowy przesmyk. Przysiadłem na złamanej
brzozie i ochoczo pałaszowałem kanapki. Gdzieś po lewej usłyszałem ludzkie
głosy. Byli to grzybiarze, którzy w ostatnich dniach tłumnie nawiedzali
okoliczne lasy. Wtem, 300m przed nimi, na łące wśród traw zobaczyłem klempę.
Stała w zacienionym jeszcze miejscu i spoglądała w stronę ludzi. Odległość
między nami była znaczna, jednakże wstałem z miejsca i stanąłem za sosną.
Obserwowałem zwierzę przez lornetkę. Wydawało się być lekko zaniepokojone.
Widać, że obierać będzie jedyny możliwy azymut, to jest kurs na śródpolny
zagajnik. Przewidując to, co może się za chwilę zdarzyć postanowiłem przeciąć
drogę jej ucieczki. Wycofałem się chyłkiem i półtruchtem, przez trawy i turzyce
podążyłem w kierunku zagajnika. Miałem podbiec jeszcze z 50 metrów, ale
ostatecznie postanowiłem zaczaić się właśnie tu. To był strzał w przysłowiową
„10”. Kilka chwil póżniej klempa wybiegła z zarośli i stanęła naprzeciw mnie, w
odległości ok 30 metrów. Była jednak zwrócona w kierunku wciąż słyszalnych
rozmów. Wychyliłem się ze statywem i oczekiwałem już tylko na moment, kiedy
spojrzy w moim kierunku. Migający symbol
akumulatorka dawał jasno do zrozumienia, że mam szansę na jedno, góra dwa
ujęcia. W gotowości z wycelowanym obiektywem czekałem na upragniony moment.
Słońce, które miałem idealnie za sobą pięknie oświetlało pożółkłą ścianę jesiennych
drzew i krzaków. Opary mgły też zniknęły, więc nie było mowy o rozmydlonym
kadrze. Nic tylko czekać. Pół minuty później klempa spojrzała w moją stronę.
Spust migawki dopełnił dzieła. Dwa seryjne zdjęcia i .... cisza. Aparat przez
brak prądu odmówił posłuszeństwa. Łoś po chwili ruszył truchtem w stronę
kanału, pozostawiając mnie szcześliwego z tak bliskiego spotkania, jednocześnie
w obawie czy utrwaliłem w kadrze wszystko tak, jakbym chciał.
W domu, tuż po powrocie podłączyłem kartę pod komputer. Oczom moim ukazały
się dwa zdjęcia, na które do dziś patrzę wielce usatysfakcjonowany. Wiem, jak
nie wiele brakowało, abym ich nie wykonał, dlatego nauczka sprawdzania sprzętu
przed wyprawą na długo pozostanie mi w pamięci...
Z pozdrowieniem
Wozik77
Wiedziałem że lubisz i dbasz o przyrodę, ale żeby nie ładować akumulatora by nie podnosić emisji co2 to już chyba lekka przesada.
OdpowiedzUsuń