Łosie przestały stękać już z
dobrą godzinę temu. Ranek mienił się pełnym słońcem, które odbijało swój blask
od powoli żółknących już liści. Siedziałem na borsukowym grądziku. Przede mną
rozpościerała się perspektywa otwartych turzycowisk. Oczy wędrowały po
horyzoncie, a spokój w głowie i cisza poranka skłaniały do rozmyślań.
Zastanawiałem się jak ten krajobraz i świat puszczańskiej przyrody wyglądał 30,
50 czy 70 lat temu. Siłą rzeczy myśli dotknęły wojennych lat. Wyraz twarzy
spoważniał, tym bardziej, gdy uświadomiłem sobie gdzie jestem i że to właśnie dziś
jest 24 września...
Pacyfikacja wsi Zaborówek .....świat, który zniknął w
płomieniach.
Wracając wspomnieniami do tamtych
dramatycznych chwil, nie sposób pominąć tło historyczne, w jakim osadzona była
ta niewielka, mazowiecka osada. Otoczona mozaiką chłopskich pól, tuliła się do
skraju Kampinoskiej Puszczy. Wchodziła w skład majątku Zaborówek, którego
właścicielami mieszkającymi w nieodległym pałacu, byli państwo Wodzińscy.
Mieszkańcy wsi wiedli normalne jak na ówczesne czasy życie. W większości żyli z
pracy własnych rąk i wylanego na roli potu. Co poniektórzy służyli we dworze w
charakterze stajennego, lokaja czy pokojówki, a także wspomagali wszelakie
prace około dworskie.
Wojenna zawierucha po raz
pierwszy dotknęła tutejszych mieszkańców już z początkiem września 1939r, kiedy
to cofające się znad Bzury oddziały dwóch polskich Armii (Poznań i Pomorze),
przedzierały się do bram upragnionej stolicy. Okolice całej puszczy
kampinoskiej były wówczas areną większych i mniejszych potyczek z najeźdźcą.
Przeważające siły wroga nie dawały zbyt wielu szans w tej nierównej walce,
jednakże wrześniowi obrońcy, żołnierski obowiązek pojmowali w myśl maksymy Bóg,
Honor, Ojczyzna i jako walkę do ostatniej kropli krwi. Świadectwem tego niech
będą słowa wiersza, napisanego przez jednego z nich:
„…Gdy bój nad Bzurą wrzał, a wróg
tysiącem dział otaczał nas i bił, nie straszna czołgów stal, lecz straszny w
sercu żal, że nam zabrakło ….. sił…”
Po dziś dzień, mogiły nieznanych bohaterów
możemy spotkać na puszczańskich szlakach, jednakże po Żołnierzach znad Bzury
pozostało jeszcze coś ogromnie istotnego, coś co wprost wymierne łączyło się z
1944 rokiem. Był to bojowy duch, przekuty w zalążek konspiracyjnej organizacji Armii
Krajowej - grupy „Kampinos”, a także broń, którą wrześniowi żołnierze z
namaszczeniem pozostawili w leśnych ostępach.
Grupa Kampinos.
Swoje konspiracyjne korzenie
zapuściła we wczesnych latach okupacji, jednakże dopiero latem 1944r jej
partyzanckie działania wzmogły na sile, dając się mocno we znaki niemieckim
okupantom. Wzmocniona w przeddzień wybuchu powstania warszawskiego, niemal
tysięcznym, partyzanckim oddziałem Armii Krajowej Zgrupowania Stołpecko - Nalibockiego,
Grupa Kampinos przygotowywała atak na lotnisko bielańskie, którym to wraz z
godziną W, partyzanci mieli związać w boju część sił wroga. Tym samym,
zamierzali dać pole do działania powstańcom Warszawy na terenie Żoliborza i
Bielan. W ataku śmierć poniosło wielu żołnierzy, a jeszcze więcej zostało
rannych. Wśród nich był także ówczesny dowódca, major Józef Krzyczkowski ps.
”Szymon”. Nadzór nad wojskiem przekazał majorowi Adolfowi Pilchowi ps.
„Góra-Dolina”, pod którego wodzą działalność partyzanckiej formacji rozszerzyła
się na znaczną część puszczy, dając zamieszkałym w jej głębi ludziom pełne
wytchnienie od niemieckiego nacisku. Od okupacji zostały wyzwolone wsie: Ławy, Łubiec,
Roztoka, Kiścienne, Krogulec, Wędziszew, Brzozówka, Truskawka, Janówek,
Pociecha, Zaborów Leśny i Wiersze. Wolny obszar przyjął nazwę Niepodległej
Rzeczpospolitej Kampinoskiej. Lasy i łąki puszczańskie, jak choćby te w okolicy
Kępiastego, były miejscem zrzutów broni
dla walczącej Warszawy, przeprowadzanych przez lotnictwo alianckie. Należy tez
wspomnieć, że Grupa Kampinos wystawiła największy i najlepiej uzbrojony oddział
bojowy, który w połowie sierpnia 1944r wymaszerował z pomocą walczącej stolicy.
Żołnierze ci walczyli w bitwie o Dworzec Gdański, ponosząc tam ogromne straty.
Działalność tak dużej formacji
wojskowej, znów z dumą noszącej orzełka na czapce, nie mogła przejść bez echa i
w Zaborówku. Szczególnie magnetycznie działała na młodych, którzy
niejednokrotnie ochoczo patrzyli w kierunku lasu. Jednymi z nich byli: 24 letni
wówczas Wacław Białowąs ps. „Chaber” służący w szwadronie ciężkich karabinów maszynowych,
Marian Kazimierski ps. „ Nowy” oraz Hieronim Karlicki ps. „Sokół”. Swoją znajomością
okolic wymiernie przyczynili się do powodzenia kilku akcji dywersyjnych, takich
jak np. atak na niemiecki kontyngent bydła w majątku Pilaszków.
Sierpień i początek września 1944
roku to wzmożony okres działań partyzantów, ale to także zwykła codzienność. Ta
wojskowa nie mogła się obyć bez pomocy okolicznych mieszkańców. Tych z
Zaborówka również. Pod groźbą poważnych konsekwencji – w tym kary śmierci,
nieśli oni swą pomocną dłoń. Wysunięte placówki partyzanckie były miejscem ich
spotkań. Jednym z takich miejsc było śródleśne wzgórze, tuż za kanałem na
nieodległych łąkach. Mieszkańcy zaopatrywali wojsko w żywność, cerowali odzież,
przekazywali cenne informacje. Dzięki nim, Grupa Kampinos dokonała wielu akcji
zaczepnych, z których najbardziej udanymi były te na Truskaw, Marianów czy
tartak w Piaskach Królewskich.
Po kolejnych zuchwałych atakach na
zmotoryzowaną grupę rozpoznawczą Widder poruszającą się szosą Babice-Leszno, dowództwo
niemieckie postanowiło rozprawić się z bandytami – tak powszechnie nazywano
partyzantów. Akcji nadano kryptonim „Spadająca Gwiazda”. Wyznaczono środki i
siły do jej przeprowadzenia, a w ich ramach zdecydowano się użyć ukraińskiego
legionu samoobrony, działającego w służbie niemieckiej – tzw. ULS. Oddział ten
swoją wędrówkę znaczył bestialskimi mordami ludności cywilnej, gwałtami i
grabieniem mienia. W Warszawie podczas Powstania, dokonał kilku egzekucji, a
także spacyfikował jeden ze szpitali zabijając w nim pacjentów i personel. 23 Września
walczył jeszcze na Czerniakowie by dzień później………
Była Niedziela. Pogodny dzień, nie zwiastując niczego złego, wstawał
nieco ospale. Gdzieś zapiał kogut, zagęgała gęś, a poczciwa krasula ryczeniem
dopominała się o dojenie. W zagrodach Zaborówka krzątali się gospodarze. Gospodynie
szykowały śniadanie, by zaraz po nim ruszyć w drogę do kościoła.
Nagle, od zachodniej części wsi zdało się słyszeć wzmożony ruch –
warkot motocykli, szczęk gąsienic pancernego wozu z czarnym krzyżem na boku
oraz donośne okrzyki z wyraźnie brzmiącym niemieckim „Raus, Raus”. Coraz
głośniejsze odgłosy i płacz dzieci zdawały się potęgować z każdą chwilą.
Spokojna niedziela zmieniała się w koszmar, jakiego rano nikt jeszcze nie mógł
się spodziewać. Część mieszkańców wyszła na piaszczystą drogę, starając się
pojąć, co tak naprawdę się dzieje.
Nie trzeba było słów. Ogromna łuna ognia i czarnego dymu przeskakiwała
z zagrody na zagrodę, pochłaniając w mgnieniu oka drewniane zabudowania
przykryte strzechą. Drogą, w niemieckich mundurach poruszali się ukraińscy
oprawcy, którym przewodził Petro Diaczenko. Dowódca tegoż oddziału, już przed
wojną wykazywał wybitnie antypolskie nastawienie. Teraz, w służbie nazistów, w bestialski
sposób realizował swą nienawiść. Ukraińcy wpadali do poszczególnych gospodarstw, nie dając ani chwili do
namysłu domownikom. Opornych wyciągali siłą, nie szczędząc przy tym uderzeń w
twarz rękami czy kolbami. Wypędzali ludność na drogę, gdzie druga grupa
trzymała ich pod lufami karabinów. Benzyną z kanistrów polewali zabudowania,
wzniecając ogień. Śmiali się przy tym prosto w twarz ludziom, którzy na swoich
oczach tracili dorobek całego życia.
– Uciekajcie, uciekajcie !!! – wtem
zdało się słyszeć płaczliwy krzyk, wydobywający się z młodej piersi
filigranowego chłopca. – Palą wieś, uciekajcie !!!
Biegł drogą, ostrzegając tych, którzy wciąż jeszcze stali w bezruchu,
zamroczeniu lub dziwnym letargu, wynikającym z nierealności całej sytuacji.
Nagle, chłopca dostrzegli żołnierze. Jeden z nich wycelował i wypuścił w jego stronę
krótką serię. Chłopiec zorientował się co sie dzieje i zbiegł w kartoflisko.
Nie uszło to uwadze ukraińca, który ponownie oddał strzały do oddalającej się
postaci. Chłopiec na moment znieruchomiał, po czym runął między redliny.
Żołnierze zaczęli przeszukiwać pole, jednak przeszli tuż obok rannego dziecka. Chłopiec
ciężko dysząc nieopacznie wychyli głowę i został zauważony. Oprawcy zaciągnęli z
powrotem w stronę palących się zabudowań, płaczące i wołające o pomoc dziecko.
- Mamuniu, mamuniu, ratuj …..!!! – przejmujący krzyk poniósł się po
okolicy.
Chwilę potem ustał. Żołnierze
wrzucili chłopca do płonącego domu, puszczając jednocześnie kolejną serię
śmiercionośnych kul. Chłopcem tym był 14-to letni Józio Matuszewski.
Ci, którzy do tej pory stali wciąż jeszcze zahipnotyzowani, zaczęli
rozbiegać się po zabudowaniach. Ukraińcy przesuwali się dalej w głąb wsi, paląc
kolejne obejścia. Ogromny lamet niósł się coraz głośniej. Nawoływania, krzyki,
płacz. We wschodniej części wsi, grupa mężczyzn zdecydowała się na ucieczkę.
Chyłkiem, kilka pochylonych postaci zbiegło do lasu. To przyspieszyło działania
żołnierzy i chwilę później cały Zaborówek stał już w ogniu. Ocalały jedynie: -
jak na ironię - dom państwa Matuszewskich, w którym chwilowo zainstalowało się
dowództwo oddziału, stodoła u Dużyńskich oraz zagroda Łukasiewiczów oddalona
nieco w stronę szosy i do dziś będąca niemym świadkiem tamtych chwil.
Żołnierze spędzili ludność w zachodnią część dogorywającej w
płomieniach osady. Po krótkiej chwili decyzją Diaczenki, pod strażą popędzono
wszystkich na południe, w kierunku leśnego zagajnika. Tam nakazano mężczyznom
rozpocząć kopanie podłużnego dołu. Całość otoczył kordon rozweselonych
żołnierzy, którzy z granatami w dłoniach czekali na ostateczny rozkaz.
Niektórzy z nich rozochoceni sytuacją, rozpoczęli palenie drugiej części
Zaborówka - kolonii, zlokalizowanej wzdłuż głównej lesznoskiej drogi. W ogniu
stanęły 3 zabudowania.
Płonącej wsi, nie dało się nie zauważyć we dworze. Właściciel majątku,
dziedzic Józef Wodziński, dosiadł konia i kłusem ruszył zobaczyć, co się
dzieje. Sylwetką swoją musiał budzić swojego rodzaju respekt, skoro nie
niepokojony przez żołnierzy, dowiedział się od nich, że wieś została spalona w
odwecie za pomoc partyzantom, a jej mieszkańcy zostaną rozstrzelani. Niewiele
myśląc, czym prędzej ruszył w stronę Leszna. Dotarł do placówki niemieckiej,
nadzorującej okolice. Swą stanowczością i własnym poręczeniem (prawdopodobnie
także łapówką) wyegzekwował to, że natychmiast na miejsce udał się wyższy rangą
dowódca niemiecki. Ten nakazał zaprzestania dalszych działań oddziałowi
ukraińskiemu. Polecił bezzwłocznie uwolnić kobiety i dzieci, a mężczyzn
poprowadzić do dworu. Tam mieli oczekiwać na ciężarówki, którymi zostaną wywiezieni
na roboty do Niemiec. Zanim do tego doszło, kilku z mężczyzn skorzystało z niemieckiej nieuwagi i
niepostrzeżenie wymknęło się z ogrodu. Skierowali się do lasu, gdzie dotarli do
partyzantów. Zastali tam pozostałą częśc mieszkańców Zaborówka, tych którzy
szukali schronienia pod skrzydłem leśnych żołnierzy. Po zrelacjonowaniu całego
zajścia, żołnierze - szczególnie ci wywodzący się z tych okolic - domagali się
akcji odwetowej, jednakże dowództwo grupy Kampinos ostatecznie tego zaniechało.
Kilka dni później, akcja
likwidacji kampinoskiej partyzantki przy współudziale niemieckiego lotnictwa i
artylerii wzmogła na sile, co ostatecznie doprowadziło do konieczności
opuszczenia tych okolic przez żołnierzy Armii Krajowej. W bojowym szyku w dniu
27 września, około 2,5 tysięczny oddział wymaszerował z puszczy w kierunku
południowo - zachodnim. W okolicach Wiejcy przeciął szosę Leszno – Kampinos, kierując
się w stronę Jaktorowa. Tam 29 września pod wsią Budy Zosine, Grupa Kampinos
stoczyła swój największy bój, próbując przebić się w stronę lasów
Radziejowskich. Formacja straciła ok 200 zabitych, a wielu z partyzantów
dostało się do niewoli. Tylko nielicznym przy udziale opatrzności Bożej udało wydostać
się z okrążenia.
A Zaborówek?
Ludność niemająca już żołnierskiej
ochrony, postanowiła wracać na wieś. Przez kolejne tygodnie trwała pospieszna
odbudowa prowizorycznych chat, a mieszkańcy Zaborówka koczowali w piwnicach i
ziemiankach. Nie bez znaczenia był tu fakt, iż dziedzic Wodziński kazał
przekazać ludziom, że zezwala na wycinkę drzew w lesie na okoliczność szybkiej odbudowy
domostw tak, aby mieli schronienie na nadchodzącą jesień i zimę. Wielce wymownym faktem była także tuż
powojenna eksmisja rodzinny Wodzińskich z pałacu, przeprowadzona przez ówczesne
władze PRL-u. Te jednak były zupełnie nieczułe na świadectwo mieszkańców Zaborówka,
co do ludzkiej postawy tutejszego dziedzica.
Z kolejną wiosną przyszła
upragniona wolność i choć w późniejszym czasie okazała się nieco „pozorną”,
pozwoliła jednak na to, aby Zaborówek z każdym rokiem odbudowywał się w
spokoju, pozostając jednocześnie w duchu pamięci tamtych dni i znamiennych słów
– NIGDY WIĘCEJ WOJNY …..
... te ostatnie słowa donośne
wybrzmiały w mojej głowie, kiedy kolejny raz wodziłem oczami po spokojnym
horyzoncie kampinoskich łąk.
Z pozdrowieniem
Wozik77
Powyższa narracja
powstała głównie w oparciu o naoczne wspomnienia Marianny Przyborskiej (z domu
Białowąs), wzbogacone faktami historycznymi i szczątkowymi relacjami
nielicznych już świadków tamtych
wydarzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz