Tym
razem kalendarzowej Wiosny szukałem na Podlasiu. Zapowiadający się pierwszy, w
miarę pogodny weekend nie dał mi dużo czasu na zastanawianie się i już na kilka
dni przed nim zarezerwowałem nocleg w Dobarzu. Jak się później okazało był to
dobry, przewidujący ruch, bo pensjonat pękał w szwach i zbyt długie namyślanie
się, mogłoby spowodować, iż wylądowalibyśmy gdzieś indziej.
Na
ten wyjazd wybraliśmy się wraz z Żoną i Synkiem. Już jakiś czas temu
zastanawiałem się, na ile dla sześciolatka interesującym może być takie
weekendowe, nieco objazdowe spotkanie z Biebrzą i tym, co na przedwiośniu ona oferuje.
Dla mnie oczywistym była runda w około basenu dolnego w poszukiwaniu gęsi,
próba przejścia Białym Grądem, popołudniowe poszukiwanie łosi na Carskiej, a
także poranny świt na Barwiku. Taki schemat z reguły przybierały moje
wcześniejsze wizyty o tej porze roku, jednakże teraz wiedziałem, że być może będę
musiał nieco zmodyfikować swoje plany.
Pogoda
dopisała. Piękne słońce od samego rana i około 4 st na plusie były zwiastunem
przyjemnego weekendu. Z Warszawy wyruszaliśmy tuż przed 8.00 rano, by po około
1,5 godzinie móc już podziwiać rozlewiska Narwi w okolicy Grądów Woniecko. Co
od razu przykuło moją uwagę to fakt, iż wiele z nich było jeszcze pod lodem.
Niewątpliwie był to efekt prawie 2 tygodniowych mrozów, które w połowie marca
dawały się we znaki w wielu miejscach w Polsce.
Pierwszym
obiektem mojego zainteresowania przyrodniczego był grupka bielików, które na
niewielkim wzniesieniu wśród rozlewisk, żerowały na bliżej nieokreślonej
zdobyczy. Ptaki nie uszły uwadze Jankowi, który przyglądał się im przez
lornetkę z samochodu. Ja postanowiłem troszkę się do nich zbliżyć. Przeszedłem
po lodowym jęzorze wśród wysokich zeszłorocznych traw i zza kępy krzewów
wykonałem kilka dokumentacyjnych zdjęć. Efektem tegoż spaceru był pierwszy
tegoroczny kleszcz na nogawkach spodni.
Przed
10.00 zajadaliśmy się już pyszną jajecznicą w „Barze u Dany” nad Narwią. Od
samego początku widać było, że osób zainteresowanych przyrodą spotkamy tego dnia
sporo, ale jakie było moje zdziwienie, kiedy w okolicach Rusi, spotkaliśmy
ciocię z wujkiem, którzy także zachęceni moimi wcześniejszymi opowieściami znad
Biebrzy i ładną pogodą, wybrali się na zwiedzanie. Przyrodniczy ruch widać było
wszędzie. Przystające samochody, ludzie z lornetkami i aparatami na punktach
widokowych, rowery, kajaki – tak, to był standard podczas tych dwóch dni.
Gęsi,
których się spodziewałem, troszkę było, ale nie były to tak spektakularnie
liczne stada jak w poprzednich latach. Być może kulminacja przelotów jeszcze
nie nadeszła?
Janek
dzielnie posługiwał się lornetką i aparatem. Czyżby i Jego zachwycił krajobraz
otwartych bagien oglądany ze skarpy w Burzynie czy Strąkowej Góry?
Biały
Grąd odpuściliśmy. Co prawda dało się dojechać autem aż do „brodu”, jakim
nazywam przerwaną groblę w okolicach bocianiego gniazda i dalsza droga byłaby
miłym spacerkiem, to jednak informacje od powracających turystów wskazywały
jasno, że dotarcie do wieży widokowej bez woderów jest niewykonalne. Do tego
Janek przysnął w samochodzie i chcieliśmy dać mu troszkę odpoczynku za to, że
tak dzielnie zebrał się rano.
Pora
obiadowa zastała nas w Goniądzu. Nie omieszkaliśmy w związku z tym udać się do
Bartlowizny i posilić się podlaskimi kartaczami z dziczyzną oraz duszonymi
żeberkami podawanymi na kapuście. Mniam, mniam. Przez okno restauracji
obserwowaliśmy przeloty gęsi, których tutaj było jakby więcej. Zaliczyliśmy punkt
widokowy, z którego widać było pierwsze stada czajek, a także spore stadko
batalionów.
Po południu
skierowaliśmy się na Carską, gdzie Janek miał okazję namacalnie sprawdzić czy
bagna „wciągają”, poobserwować żurawia, a także pierwsze swoje łosie, o których
tyle mu odpowiadałem. Wypatrywał ich wśród drzew i traw i to naprawdę z całkiem
dobrym skutkiem.
Wisienką
na torcie było przydrożne spotkanie w okolicach Długiej Luki, gdzie przechodząca
przez drogę klempa, stała się atrakcją dla wielu przejeżdżających akurat
turystów. Janek próbował fotografii przyrodniczej i kto wie – może połknął
bakcyla?
Spotkanie
to z pewnością zapadnie małemu przyrodnikowi w pamięci jak i ta wieczorna
cisza, którą dało się „słyszeć” przez zaśnięciem.
A
rano?
A
rano i ja miałem swoje „pięć minut”. Wstałem o świcie, a nawet jeszcze
wcześniej z racji przestawianego w ten weekend czasu. Było mroźno (-6st),
jednak dzień budził się słonkiem równie pięknym, co w sobotę. Na wieży
widokowej niewiele się działo, za to na skraju otwartych łąk i lasu spotkałem
wylegującą się klempę.
Łosie
najwyraźniej przemieszczają się już z lasu na bagna i tylko patrzeć, jak zaczną
zajadać się tym, co niesie wiosenna łąka.
Tak,
tak – wszem i wobec mogę uroczyście ogłosić – ku mojej uciesze znaleźliśmy
Wiosnę. To była naprawdę udana, rodzinna, przedwiosenna Biebrzańska wizyta.
Z
poważaniem
Wozik77
Kłosowski doczekał się dobrego zdjęcia przy pracy.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń