31 marca 2018

Rodzinne przedwiośnie nad Biebrzą …..

Tym razem kalendarzowej Wiosny szukałem na Podlasiu. Zapowiadający się pierwszy, w miarę pogodny weekend nie dał mi dużo czasu na zastanawianie się i już na kilka dni przed nim zarezerwowałem nocleg w Dobarzu. Jak się później okazało był to dobry, przewidujący ruch, bo pensjonat pękał w szwach i zbyt długie namyślanie się, mogłoby spowodować, iż wylądowalibyśmy gdzieś indziej.

Na ten wyjazd wybraliśmy się wraz z Żoną i Synkiem. Już jakiś czas temu zastanawiałem się, na ile dla sześciolatka interesującym może być takie weekendowe, nieco objazdowe spotkanie z Biebrzą i tym, co na przedwiośniu ona oferuje. Dla mnie oczywistym była runda w około basenu dolnego w poszukiwaniu gęsi, próba przejścia Białym Grądem, popołudniowe poszukiwanie łosi na Carskiej, a także poranny świt na Barwiku. Taki schemat z reguły przybierały moje wcześniejsze wizyty o tej porze roku, jednakże teraz wiedziałem, że być może będę musiał nieco zmodyfikować swoje plany.

Pogoda dopisała. Piękne słońce od samego rana i około 4 st na plusie były zwiastunem przyjemnego weekendu. Z Warszawy wyruszaliśmy tuż przed 8.00 rano, by po około 1,5 godzinie móc już podziwiać rozlewiska Narwi w okolicy Grądów Woniecko. Co od razu przykuło moją uwagę to fakt, iż wiele z nich było jeszcze pod lodem. Niewątpliwie był to efekt prawie 2 tygodniowych mrozów, które w połowie marca dawały się we znaki w wielu miejscach w Polsce.





Pierwszym obiektem mojego zainteresowania przyrodniczego był grupka bielików, które na niewielkim wzniesieniu wśród rozlewisk, żerowały na bliżej nieokreślonej zdobyczy. Ptaki nie uszły uwadze Jankowi, który przyglądał się im przez lornetkę z samochodu. Ja postanowiłem troszkę się do nich zbliżyć. Przeszedłem po lodowym jęzorze wśród wysokich zeszłorocznych traw i zza kępy krzewów wykonałem kilka dokumentacyjnych zdjęć. Efektem tegoż spaceru był pierwszy tegoroczny kleszcz na nogawkach spodni.




Przed 10.00 zajadaliśmy się już pyszną jajecznicą w „Barze u Dany” nad Narwią. Od samego początku widać było, że osób zainteresowanych przyrodą spotkamy tego dnia sporo, ale jakie było moje zdziwienie, kiedy w okolicach Rusi, spotkaliśmy ciocię z wujkiem, którzy także zachęceni moimi wcześniejszymi opowieściami znad Biebrzy i ładną pogodą, wybrali się na zwiedzanie. Przyrodniczy ruch widać było wszędzie. Przystające samochody, ludzie z lornetkami i aparatami na punktach widokowych, rowery, kajaki – tak, to był standard podczas tych dwóch dni.

Gęsi, których się spodziewałem, troszkę było, ale nie były to tak spektakularnie liczne stada jak w poprzednich latach. Być może kulminacja przelotów jeszcze nie nadeszła?



Janek dzielnie posługiwał się lornetką i aparatem. Czyżby i Jego zachwycił krajobraz otwartych bagien oglądany ze skarpy w Burzynie czy Strąkowej Góry?








Biały Grąd odpuściliśmy. Co prawda dało się dojechać autem aż do „brodu”, jakim nazywam przerwaną groblę w okolicach bocianiego gniazda i dalsza droga byłaby miłym spacerkiem, to jednak informacje od powracających turystów wskazywały jasno, że dotarcie do wieży widokowej bez woderów jest niewykonalne. Do tego Janek przysnął w samochodzie i chcieliśmy dać mu troszkę odpoczynku za to, że tak dzielnie zebrał się rano.
Pora obiadowa zastała nas w Goniądzu. Nie omieszkaliśmy w związku z tym udać się do Bartlowizny i posilić się podlaskimi kartaczami z dziczyzną oraz duszonymi żeberkami podawanymi na kapuście. Mniam, mniam. Przez okno restauracji obserwowaliśmy przeloty gęsi, których tutaj było jakby więcej. Zaliczyliśmy punkt widokowy, z którego widać było pierwsze stada czajek, a także spore stadko batalionów.





Po południu skierowaliśmy się na Carską, gdzie Janek miał okazję namacalnie sprawdzić czy bagna „wciągają”, poobserwować żurawia, a także pierwsze swoje łosie, o których tyle mu odpowiadałem. Wypatrywał ich wśród drzew i traw i to naprawdę z całkiem dobrym skutkiem.




Wisienką na torcie było przydrożne spotkanie w okolicach Długiej Luki, gdzie przechodząca przez drogę klempa, stała się atrakcją dla wielu przejeżdżających akurat turystów. Janek próbował fotografii przyrodniczej i kto wie – może połknął bakcyla?







Spotkanie to z pewnością zapadnie małemu przyrodnikowi w pamięci jak i ta wieczorna cisza, którą dało się „słyszeć” przez zaśnięciem.




A rano?
A rano i ja miałem swoje „pięć minut”. Wstałem o świcie, a nawet jeszcze wcześniej z racji przestawianego w ten weekend czasu. Było mroźno (-6st), jednak dzień budził się słonkiem równie pięknym, co w sobotę. Na wieży widokowej niewiele się działo, za to na skraju otwartych łąk i lasu spotkałem wylegującą się klempę.






Łosie najwyraźniej przemieszczają się już z lasu na bagna i tylko patrzeć, jak zaczną zajadać się tym, co niesie wiosenna łąka.
Tak, tak – wszem i wobec mogę uroczyście ogłosić – ku mojej uciesze znaleźliśmy Wiosnę. To była naprawdę udana, rodzinna, przedwiosenna Biebrzańska wizyta.

Z poważaniem
Wozik77 

1 komentarz:

  1. Kłosowski doczekał się dobrego zdjęcia przy pracy.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń