15 lutego 2018

Zimowym szlakiem .....

Powoli zima zbliża się ku końcowi. Zerkam na swoje zapiski i staram się odtworzyć w pamięci to, jaka była. Pierwsze, co ciśnie mi się na usta to słowo – ciepła. Rzekłbym nawet prawie bez mroźna. Co prawda raz udało mi się odnotować temperaturę na poziomie -12st, ale to było daleko na wschód Polski i to zaledwie przez jeden dzień.


Tu jednak, na Mazowszu, do którego w tym roku w większości ograniczyłem swoje zimowe wypady przyrodnicze, o mrozie raczej mówić się nie dało. Lepiej natomiast było ze śniegiem. Co prawda gruba jego warstwa, tego świeżego, puszystego nie utrzymywała się zbyt długo, to jednak dni, w których ściółka było mocno przyprószona było jednak całkiem sporo. To dobrze. Lubię taką aurę, która przekłada się na ciekawe, białe zdjęcia, jakich w ostatnich latach za wiele nie mam.






Przechodząc ze świata krajobrazów do świata zwierząt, zastanawiam się, co było najciekawszym moim spotkaniem podczas tej zimy? I tym razem nie mam z odpowiedzią żadnego problemu !!! Bez wątpienia bieliki. Cóż takiego dziwnego? – spytacie. Ano może w normalnych okolicznościach, dziś nie jest to już nic nadzwyczajnego, ale spotkanie 10 sztuk na raz w jednym miejscu i to w dodatku, gdy tym miejscem jest kampinoska podmokła łąka (południowa część puszczy), położona dobrze ponad 20km od brzegów Wisły, to już musi robić to wrażenie.

Z tym spotkaniem to było tak. Kończyłem już pomału tego dnia swoją leśną pętlę i na jej końcu przysiadłem nad kanałkiem, by oddać się podziwianiu błogiego krajobrazu, jaki przede mną się rozpościerał.



Była to duża śródleśna łąka kampinoska, na której nie raz już miałem ciekawe spotkania przyrodnicze. I z tą nadzieją także tym razem przyłożyłem lornetkę do oczu. Od razu moją uwagę przykuł potężny drapieżnik, który w asyście kilku kruków poderwał się z ziemi, gdzieś na środku obserwowanej przestrzeni.




Oddalał się w stronę lasu. Odległość na dalsze fotografowanie była już zbyt duża. Śledziłem jego lot lornetką i jakież było moje zdziwienie, gdy przysiadł na suchym drzewie, na którym siedziały już dwa inne osobniki. Ten moment nie był jeszcze niczym nadzwyczajnym, gdyż w tym miejscu nie raz obserwowałem już trzy bieliki na raz. Z resztą ostatnią taką obserwację poczyniłem nawet tydzień wcześniej. Świadczyło to tylko o tym, że „rodzinka” w tym rejonie, jaką obserwuję już prawie od dekady ma się nadal bardzo dobrze. Skupiłem się na miejscu, skąd ptak się poderwał. Kręciły się tam nadal kruki, co ewidentnie świadczyło o jakimś żerowisku. Przez moment przeszło mi przez myśl, aby dokonać oględzin tego miejsca, ale długa, około 2 kilometrowa wędrówka, jaką musiałbym poczynić oraz ryzyko, że podmokła łąka będzie zbyt poważnym wyzwaniem dla moich kaloszy spowodowały, że porzuciłem ten zamysł.
Powróciłem więc do obserwacji drzewa, na którym siedziały ptaki, ale tym razem bielików było już pięć !!!. Do tego dwa kolejne krążyły tuż obok !!!. Nie mogłem uwierzyć, a moje zdziwienie chwilę potem przerodziło się w przyrodniczy szok. Na drzewie obok siedziały kolejne trzy ptaki !!! Zacząłem mieć problem ze zliczeniem ich wszystkich, ale długa, bo ponad półgodzinna obserwacja ostatecznie zatrzymała się właśnie na 10-ciu sztukach. To wręcz niewiarygodne, by tak daleko od lokalizacji dużych zbiorników wodnych będących bazą pokarmową tych zwierząt, można było zaobserwować takie zgromadzenie. I to w puszczy kampinoskiej, w której do niedawna gniazdowało zaledwie kilka osobników. Szkoda tylko, że pochmurna aura tego dnia i znaczna odległość obserwacji nie pozwoliły na zrobienie zdjęć. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie sprawdził tydzień później, co było powodem skupiska tych ptaków w tym miejscu. Przymrozek w ciągu tygodnia ułatwił mi sprawę i w kolejny weekend szedłem po łąkach, niczym po lodowisku. Kierunek obrałem nieco na czuja, ale już po chwili podrywające się z ziemi kruki upewniły mnie w tym, że idę dobrze. Co prawda w końcowej fazie podejścia drogę zagrodził mi niewielki kanałek, lecz dodając sobie kolejne kilkaset metrów marszu po skrzypiącym nieco turzycowisku, udało mi się dojść do niewielkiego mostku i przedostać się po nim na drugą stronę. Widok, jaki zastałem nie pozostawiał wątpliwości.



Dzik. Padły, postrzelony? No właśnie. To kolejny element tej zimy. Padłe dziki. Tylko w ciągu miesiąca znalazłem 4 sztuki. Niemal na każdej wyprawie. Afrykański pomór świń (ASF), o którym słyszałem, iż dotarł do puszczy kampinoskiej, najwyraźniej zbierał swoje żniwo. No cóż. Tego typu zjawiska, choć zdecydowanie mało fotogeniczne, są też bez wątpienia elementem świata przyrody i jak pokazała tamta sobota, mogą być przyczynkiem do ciekawych sytuacji.

Ciekawą moją obserwacją ostatnich zim stało się podpatrywanie wydr czy bobrów. Te pierwsze udało mi się podglądać jedynie lornetką z dużej odległości, kiedy to we trzy wspólnie baraszkowały nad rzeką. Pan bóbr natomiast postanowił wyjść z na wpół zamarzniętego kanałku i wspiąć się na pobliski pagórek w poszukiwaniu żeru. Na młode pędy było jeszcze za wcześnie, ale dał się za to sfotografować.





Także puszczyki tej zimy miały się dobrze. Dwa osobniki zasiedlały oba kominy starej leśniczówki



Zima. Każda. I ta Kampinoska i ta Biebrzańska nie może obejść się bez łosi. W tym okresie są one łatwe do zlokalizowania, a czasem wręcz same ”pchają” się przed obiektyw. Tak było na przykład z tym młodym byczkiem, który niczym zjawa pojawił mi się nagle przed maską samochodu.



Raz miałem ciekawą sytuację, kiedy spotkałem klempę z podrośniętym łoszakiem. Jej zaniepokojenie owym spotkaniem „wariata z aparatem” wyrażała poprzez odgłos, który bodaj pierwszy raz słyszałem w lesie. Było to swojego rodzaju mocno gardłowe chrząknięcie, słyszane jeszcze z dobrych 300 metrów.
Tak, tak – łosi tej zimy spotkałem kilka, choć w większości przypadków warunki świetlne mglistych i pochmurnych poranków nie pozwalały amatorskim sprzętem zwojować zbyt wiele





Najciekawszym łosiowym spotkaniem było chyba to lutowe. Cztery dorodne byki, choć już bez swojego oręża to jednak wciąż prezentujące się bardzo dostojnie. Poranny szron przyodziewał im grzbiety niczym bawełniany koc.




Łosie stały na polu tuż za wiejskimi zabudowaniami. Zauważyłem je kątem oka i szybko zatrzymałem auto. Wyskoczyłem, niemal w biegu włączając aparat. Podmokła łąka nie była przeszkodą, choć przemoczone buty przepłaciłem późniejszym katarem. Zza szczytu starej stodoły wychyliłem obiektyw i strzeliłem kilka fotek. Łoś żerował na ściętych gałęziach. W początkowej fazie mnie nie widział, jednak jego późniejsze zaniepokojenie objawiło się wyraźnym znakiem.



Powoli oddalił się do kompanii, z którą przemierzali okoliczne przydomowe sady.






Tę zimę, jeden szczególny aspekt wyróżniał od wszystkich innych. Przez cały czas jej trwania dało się słyszeć w puszczy i na bagnach iście wiosenne odgłosy tj; żurawi klangor i gęsie gęganie. Tak. Część tych ptaków w ogóle nie odleciała na południe i przesiadywała w olsach tudzież na polach.



Czyżby instynkt i wyczucie lekkiej zimy? Ta ewidentnie to potwierdziła. Od połowy lutego, wychodząc rano z domu słyszę już ten radosny śpiew ptaszków, który ewidentnie daje nadzieję na rychłą wiosnę. Na Nią czekam już ze zdwojoną siłą, nowymi pomysłami i planami fotograficznymi….

Z przyrodniczym pozdrowieniem

Wozik77

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz