Powoli
zima zbliża się ku końcowi. Zerkam na swoje zapiski i staram się odtworzyć w
pamięci to, jaka była. Pierwsze, co ciśnie mi się na usta to słowo – ciepła.
Rzekłbym nawet prawie bez mroźna. Co prawda raz udało mi się odnotować temperaturę
na poziomie -12st, ale to było daleko na wschód Polski i to zaledwie przez
jeden dzień.
Tu
jednak, na Mazowszu, do którego w tym roku w większości ograniczyłem swoje
zimowe wypady przyrodnicze, o mrozie raczej mówić się nie dało. Lepiej natomiast
było ze śniegiem. Co prawda gruba jego warstwa, tego świeżego, puszystego nie
utrzymywała się zbyt długo, to jednak dni, w których ściółka było mocno przyprószona
było jednak całkiem sporo. To dobrze. Lubię taką aurę, która przekłada się na
ciekawe, białe zdjęcia, jakich w ostatnich latach za wiele nie mam.
Przechodząc
ze świata krajobrazów do świata zwierząt, zastanawiam się, co było
najciekawszym moim spotkaniem podczas tej zimy? I tym razem nie mam z
odpowiedzią żadnego problemu !!! Bez wątpienia bieliki. Cóż takiego dziwnego? –
spytacie. Ano może w normalnych okolicznościach, dziś nie jest to już nic
nadzwyczajnego, ale spotkanie 10 sztuk na raz w jednym miejscu i to w dodatku,
gdy tym miejscem jest kampinoska podmokła łąka (południowa część puszczy),
położona dobrze ponad 20km od brzegów Wisły, to już musi robić to wrażenie.
Z
tym spotkaniem to było tak. Kończyłem już pomału tego dnia swoją leśną pętlę i
na jej końcu przysiadłem nad kanałkiem, by oddać się podziwianiu błogiego
krajobrazu, jaki przede mną się rozpościerał.
Była
to duża śródleśna łąka kampinoska, na której nie raz już miałem ciekawe
spotkania przyrodnicze. I z tą nadzieją także tym razem przyłożyłem lornetkę do
oczu. Od razu moją uwagę przykuł potężny drapieżnik, który w asyście kilku
kruków poderwał się z ziemi, gdzieś na środku obserwowanej przestrzeni.
Oddalał
się w stronę lasu. Odległość na dalsze fotografowanie była już zbyt duża. Śledziłem
jego lot lornetką i jakież było moje zdziwienie, gdy przysiadł na suchym
drzewie, na którym siedziały już dwa inne osobniki. Ten moment nie był jeszcze
niczym nadzwyczajnym, gdyż w tym miejscu nie raz obserwowałem już trzy bieliki
na raz. Z resztą ostatnią taką obserwację poczyniłem nawet tydzień wcześniej.
Świadczyło to tylko o tym, że „rodzinka” w tym rejonie, jaką obserwuję już
prawie od dekady ma się nadal bardzo dobrze. Skupiłem się na miejscu, skąd ptak
się poderwał. Kręciły się tam nadal kruki, co ewidentnie świadczyło o jakimś żerowisku.
Przez moment przeszło mi przez myśl, aby dokonać oględzin tego miejsca, ale
długa, około 2 kilometrowa wędrówka, jaką musiałbym poczynić oraz ryzyko, że
podmokła łąka będzie zbyt poważnym wyzwaniem dla moich kaloszy spowodowały, że
porzuciłem ten zamysł.
Powróciłem
więc do obserwacji drzewa, na którym siedziały ptaki, ale tym razem bielików
było już pięć !!!. Do tego dwa kolejne krążyły tuż obok !!!. Nie mogłem
uwierzyć, a moje zdziwienie chwilę potem przerodziło się w przyrodniczy szok.
Na drzewie obok siedziały kolejne trzy ptaki !!! Zacząłem mieć problem ze
zliczeniem ich wszystkich, ale długa, bo ponad półgodzinna obserwacja
ostatecznie zatrzymała się właśnie na 10-ciu sztukach. To wręcz niewiarygodne,
by tak daleko od lokalizacji dużych zbiorników wodnych będących bazą pokarmową
tych zwierząt, można było zaobserwować takie zgromadzenie. I to w puszczy
kampinoskiej, w której do niedawna gniazdowało zaledwie kilka osobników. Szkoda
tylko, że pochmurna aura tego dnia i znaczna odległość obserwacji nie pozwoliły
na zrobienie zdjęć. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie sprawdził tydzień
później, co było powodem skupiska tych ptaków w tym miejscu. Przymrozek w ciągu
tygodnia ułatwił mi sprawę i w kolejny weekend szedłem po łąkach, niczym po
lodowisku. Kierunek obrałem nieco na czuja, ale już po chwili podrywające się z
ziemi kruki upewniły mnie w tym, że idę dobrze. Co prawda w końcowej fazie
podejścia drogę zagrodził mi niewielki kanałek, lecz dodając sobie kolejne
kilkaset metrów marszu po skrzypiącym nieco turzycowisku, udało mi się dojść do
niewielkiego mostku i przedostać się po nim na drugą stronę. Widok, jaki
zastałem nie pozostawiał wątpliwości.
Dzik.
Padły, postrzelony? No właśnie. To kolejny element tej zimy. Padłe dziki. Tylko
w ciągu miesiąca znalazłem 4 sztuki. Niemal na każdej wyprawie. Afrykański
pomór świń (ASF), o którym słyszałem, iż dotarł do puszczy kampinoskiej,
najwyraźniej zbierał swoje żniwo. No cóż. Tego typu zjawiska, choć zdecydowanie
mało fotogeniczne, są też bez wątpienia elementem świata przyrody i jak
pokazała tamta sobota, mogą być przyczynkiem do ciekawych sytuacji.
Ciekawą
moją obserwacją ostatnich zim stało się podpatrywanie wydr czy bobrów. Te
pierwsze udało mi się podglądać jedynie lornetką z dużej odległości, kiedy to
we trzy wspólnie baraszkowały nad rzeką. Pan bóbr natomiast postanowił wyjść z
na wpół zamarzniętego kanałku i wspiąć się na pobliski pagórek w poszukiwaniu
żeru. Na młode pędy było jeszcze za wcześnie, ale dał się za to sfotografować.
Także
puszczyki tej zimy miały się dobrze. Dwa osobniki zasiedlały oba kominy starej
leśniczówki
Zima.
Każda. I ta Kampinoska i ta Biebrzańska nie może obejść się bez łosi. W tym
okresie są one łatwe do zlokalizowania, a czasem wręcz same ”pchają” się przed
obiektyw. Tak było na przykład z tym młodym byczkiem, który niczym zjawa
pojawił mi się nagle przed maską samochodu.
Raz
miałem ciekawą sytuację, kiedy spotkałem klempę z podrośniętym łoszakiem. Jej
zaniepokojenie owym spotkaniem „wariata z aparatem” wyrażała poprzez odgłos,
który bodaj pierwszy raz słyszałem w lesie. Było to swojego rodzaju mocno
gardłowe chrząknięcie, słyszane jeszcze z dobrych 300 metrów.
Tak,
tak – łosi tej zimy spotkałem kilka, choć w większości przypadków warunki
świetlne mglistych i pochmurnych poranków nie pozwalały amatorskim sprzętem
zwojować zbyt wiele
Najciekawszym
łosiowym spotkaniem było chyba to lutowe. Cztery dorodne byki, choć już bez
swojego oręża to jednak wciąż prezentujące się bardzo dostojnie. Poranny szron
przyodziewał im grzbiety niczym bawełniany koc.
Łosie
stały na polu tuż za wiejskimi zabudowaniami. Zauważyłem je kątem oka i szybko
zatrzymałem auto. Wyskoczyłem, niemal w biegu włączając aparat. Podmokła łąka
nie była przeszkodą, choć przemoczone buty przepłaciłem późniejszym katarem.
Zza szczytu starej stodoły wychyliłem obiektyw i strzeliłem kilka fotek. Łoś
żerował na ściętych gałęziach. W początkowej fazie mnie nie widział, jednak
jego późniejsze zaniepokojenie objawiło się wyraźnym znakiem.
Powoli
oddalił się do kompanii, z którą przemierzali okoliczne przydomowe sady.
Tę
zimę, jeden szczególny aspekt wyróżniał od wszystkich innych. Przez cały czas
jej trwania dało się słyszeć w puszczy i na bagnach iście wiosenne odgłosy tj;
żurawi klangor i gęsie gęganie. Tak. Część tych ptaków w ogóle nie odleciała na
południe i przesiadywała w olsach tudzież na polach.
Czyżby
instynkt i wyczucie lekkiej zimy? Ta ewidentnie to potwierdziła. Od połowy lutego,
wychodząc rano z domu słyszę już ten radosny śpiew ptaszków, który ewidentnie
daje nadzieję na rychłą wiosnę. Na Nią czekam już ze zdwojoną siłą, nowymi
pomysłami i planami fotograficznymi….
Z
przyrodniczym pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz