23 grudnia 2017

Wigilijna opowieść …..

Szedł dziarsko po lekko oszronionym polu. Niewielki plecak, w którym dźwigał kilkanaście marchewek rytmicznie obijał się mu o plecy. Ostatnie lata przyzwyczaiły go już do tego, że wigilijny dzień niekoniecznie musiał kojarzyć się ze śniegiem i choć w tym roku pierwsze opady miał już za sobą to jednak dziś w ten wyjątkowy dzień białego puchu zabrakło. Na szczęście temperatura o poranku była minimalnie poniżej zera. Noc przy gruncie musiała być nawet chłodniejsza, bo twarda zmarznięta ziemia chrupała pod butami. 


Świt tym razem przywitał go wschodzącym słonkiem, co w ostatnich dniach nie było normą. Lekki powiew wiaterku posmyrał czerwonawe poliki przypominając jednoznacznie, że to jednak już 24 grudzień.
Pokonał kolejną miedzę oddzielającą pola. Zszedł ze wzniesienia, na którym w oddali widać było pozostawiony samochód. Po prowizorycznej kładce przekroczył niewielki kanałek i wśród śródpolnych zadrzewień kierował się w stronę lasu. Na dziś opracował dość trudną trasę i nie był wcale pewien, czy zakreśloną na mapie pętlę uda mu się pokonać w całości.

- A więc Wigilia. Jak ten rok szybko zleciał – rozmyślał w duchu.

Cieszył się, że wszystkie przedświąteczne obowiązki udało ułożyć się w sposób umożliwiający mu dzisiejszą wizytę w puszczy. Dzisiejszy magiczny dzień, choć przez chwilę chciał spędzić w otoczeniu lasu. Cisza i spokój oraz przyodziane mrozem gałązki świerków, jeszcze bardziej wprawiały go w świąteczny nastrój. Miał wrażenie, że wszystko to sprawiało, że niepojęta moc świąt Bożego Narodzenia otula go swoją magią.

I gdy tak zbliżał się do znajomej olszyny, coś przykuło jego wzrok. Oto na starej akacji, niewysoko wśród grubych konarów wisiała stara drewniana kapliczka. Były to w zasadzie jej pozostałości, mocno nadszarpnięte zębem czasu. Troszkę zdziwiło go, że w takiej gęstwinie, z dala od ludzkich osad ktoś kiedyś musiał ja tu powiesić. Chwilkę przyglądał się znalezisku, po czym uzmysłowił sobie, ze stoi przecież na zarośniętej, dawnej drodze prowadzącej do jednej z nieistniejących już puszczańskich osad. Postanowił, że zdejmie ją i podda renowacji, a następnie przywróci ją temu miejscu, tak by przez kolejne lata mogła być dalej świadkiem przetaczającej się tu rzeczywistości. Jak pomyślał, tak zrobił. Ostrożnie zsunął zabytek z wbitego w drzewo gwoździa po czym pieczołowicie ułożył je w plecaku. Ruszył dalej.




Rozmyślając o tym jak odrestauruje kapliczkę, z dziwnym uczuciem iż robi coś słusznego wszedł w leśny gąszcz. Co prawda pozbawiony liści las był znacznie bardziej przejrzysty niż jesienią, to jednak czuł się troszkę nieswojo. Maszerował wydeptaną przez zwierzynę ścieżką i rozglądał się wokoło.
Nagle przystanął. Do jego uszu dobiegły dziwne odgłosy. Niby rozmowy jednak strasznie niewyraźne. Przez moment zachodził w głowę, kto prócz niego w niedzielny wigilijny poranek może przemierzać puszczański szlak. Chwilę nasłuchiwał. Zrobił kilkadziesiąt kroków w przód. Rozmowy stawały się coraz bardziej słyszalne. Wyraźnie dochodziły z niewielkiej dolinki położonej u podnóża wydmowego wzniesienia, po którym się poruszał. Schylił się i przycupnął za krzakiem jałowca, który skutecznie go osłonił. Popatrzył przed siebie i ku jego zdumieniu zamiast grupki ludzi zobaczył kilka dzików buszujących w leśnym poszyciu.



- Co jest grane – zachodził w głowę. Przecież przed chwilą wyraźnie słyszał ludzkie głosy, dochodzące dokładnie z tego miejsca. Tymczasem zwierzęta wyglądały, jakby stały tu niepłoszone od dłuższej chwili.
Wtem zdębiał.

- Tato, tato. Znalazłem żołędzie – chrumkliwie zakrzyknął niewielki warchlaczek.
- Dobrze synku, tak właśnie trzeba. Rozgarniaj ściółkę i przeszukuj podłoże – odpowiedział mu garbaty odyniec.

Nie mógł uwierzyć w to wszystko. To, co widziały oczy dobitnie kłóciło się z tym, co słyszały jego uszy. Uszczypnął się lekko w policzek, jednak odgłosy rozmów nie milkły. 

- Wiecie co ? – rzekła mama Locha.  – Tu już nic nie ma. Chyba musimy przenieść się do tej starej dębiny nad kanałkiem. Tam zawsze znajdą się jakieś przysmaki.

- Tam to nie macie co dziś iść – odezwał basowy głos z prawej. – Byłam tam wczoraj i wszystko zostało rzetelnie wyjedzone przez stadko sarenek.



Rozchylił jałowiec by lepiej widzieć prawą flankę. Zbaraniał. Oto klempa przeżuwając korę młodej olchy relacjonowała dzikom wizytę w dębinie.

- Już prędzej sugeruję wycieczkę do tego młodnika koło bagienka. Jest tam paśnik i leśniczy zawsze wysypuje jakieś przysmaki – dodała. – Ach, chętnie skosztowałabym jakąś marcheweczkę.

Nie mógł pojąć, co się dzieje. Czyżby zwariował? Jednak słyszeć głosy, a widzieć na własne oczy jak rozmawiają zwierzęta to coś innego. Tu nie tylko słuch, ale i jego wzrok musiałby szwankować, a ten miał ostatnio badany i nie stwierdzono najmniejszych uchybień.

- Hola, hola – cienki świst odezwał się z góry – w młodniku buszuje chmara jeleni. Paśnik puściutki.




Nad głową szybował bielik, który dołączył do dyskusji zataczając koła nad całym leśnym towarzystwem.

Cichutko wycofał się. Serce biło mu szybciej. Fakt będąc dzieckiem słyszał legendy o tym, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale żeby wierzyć w te rzeczy będąc dorosłym facetem ??? To nie mieściło mu się w głowie !!! Nie mógł zebrać myśli. To nie mogło dziać się naprawdę, a jednak się działo. Zwierzęta wymieniły między sobą jeszcze kilka uwag, po czym niespiesznie oddaliły się w leśny gąszcz. Pozostawiły go w swoim rozmyślaniu na temat tego, co przed chwilą widział. Nagle przypomniał sobie o marchewkach w plecaku. Wyjął je i ułożył pod jałowcem, a gdy chciał zamknąć suwak, jego wzrok przykuła znaleziona wcześniej kapliczka. Wyjął omszałą deskę, do której przymocowane były metalowe figurki pana Jezusa i Maryi. Długo na nie patrzył. Dziś w tym wyjątkowym dniu w roku z nową siłą rozmyślał o ludzkim przemijaniu i cudzie narodzin, o rzeczach ważnych - dla ciała i o tych być może ważniejszych – dla ducha. Uśmiechał się na myśl o swoich pasjach, które dają mu ten upragniony kontakt z przyrodą. Z przyrodą, która za każdym razem zaskakuje go swoim pięknem i swoimi tajemnicami.
Schował kapliczkę do plecaka i wracał do samochodu. Wiedział jednak, że niebawem powróci na puszczański szlak, by na nowo odkrywać to, co kryje w sobie podwarszawska knieja.

Z pozdrowieniem
Wozik77


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz