Szedł
dziarsko po lekko oszronionym polu. Niewielki plecak, w którym dźwigał
kilkanaście marchewek rytmicznie obijał się mu o plecy. Ostatnie lata przyzwyczaiły
go już do tego, że wigilijny dzień niekoniecznie musiał kojarzyć się ze
śniegiem i choć w tym roku pierwsze opady miał już za sobą to jednak dziś w ten
wyjątkowy dzień białego puchu zabrakło. Na szczęście temperatura o poranku była
minimalnie poniżej zera. Noc przy gruncie musiała być nawet chłodniejsza, bo
twarda zmarznięta ziemia chrupała pod butami.
Świt
tym razem przywitał go wschodzącym słonkiem, co w ostatnich dniach nie było
normą. Lekki powiew wiaterku posmyrał czerwonawe poliki przypominając
jednoznacznie, że to jednak już 24 grudzień.
Pokonał
kolejną miedzę oddzielającą pola. Zszedł ze wzniesienia, na którym w oddali
widać było pozostawiony samochód. Po prowizorycznej kładce przekroczył
niewielki kanałek i wśród śródpolnych zadrzewień kierował się w stronę lasu. Na
dziś opracował dość trudną trasę i nie był wcale pewien, czy zakreśloną na
mapie pętlę uda mu się pokonać w całości.
- A
więc Wigilia. Jak ten rok szybko zleciał – rozmyślał w duchu.
Cieszył
się, że wszystkie przedświąteczne obowiązki udało ułożyć się w sposób
umożliwiający mu dzisiejszą wizytę w puszczy. Dzisiejszy magiczny dzień, choć
przez chwilę chciał spędzić w otoczeniu lasu. Cisza i spokój oraz przyodziane
mrozem gałązki świerków, jeszcze bardziej wprawiały go w świąteczny nastrój.
Miał wrażenie, że wszystko to sprawiało, że niepojęta moc świąt Bożego
Narodzenia otula go swoją magią.
I
gdy tak zbliżał się do znajomej olszyny, coś przykuło jego wzrok. Oto na starej
akacji, niewysoko wśród grubych konarów wisiała stara drewniana kapliczka. Były
to w zasadzie jej pozostałości, mocno nadszarpnięte zębem czasu. Troszkę
zdziwiło go, że w takiej gęstwinie, z dala od ludzkich osad ktoś kiedyś musiał
ja tu powiesić. Chwilkę przyglądał się znalezisku, po czym uzmysłowił sobie, ze
stoi przecież na zarośniętej, dawnej drodze prowadzącej do jednej z nieistniejących
już puszczańskich osad. Postanowił, że zdejmie ją i podda renowacji, a
następnie przywróci ją temu miejscu, tak by przez kolejne lata mogła być dalej
świadkiem przetaczającej się tu rzeczywistości. Jak pomyślał, tak zrobił.
Ostrożnie zsunął zabytek z wbitego w drzewo gwoździa po czym pieczołowicie
ułożył je w plecaku. Ruszył dalej.
Rozmyślając
o tym jak odrestauruje kapliczkę, z dziwnym uczuciem iż robi coś słusznego wszedł
w leśny gąszcz. Co prawda pozbawiony liści las był znacznie bardziej przejrzysty
niż jesienią, to jednak czuł się troszkę nieswojo. Maszerował wydeptaną przez
zwierzynę ścieżką i rozglądał się wokoło.
Nagle
przystanął. Do jego uszu dobiegły dziwne odgłosy. Niby rozmowy jednak strasznie
niewyraźne. Przez moment zachodził w głowę, kto prócz niego w niedzielny
wigilijny poranek może przemierzać puszczański szlak. Chwilę nasłuchiwał.
Zrobił kilkadziesiąt kroków w przód. Rozmowy stawały się coraz bardziej
słyszalne. Wyraźnie dochodziły z niewielkiej dolinki położonej u podnóża
wydmowego wzniesienia, po którym się poruszał. Schylił się i przycupnął za
krzakiem jałowca, który skutecznie go osłonił. Popatrzył przed siebie i ku jego
zdumieniu zamiast grupki ludzi zobaczył kilka dzików buszujących w leśnym
poszyciu.
- Co
jest grane – zachodził w głowę. Przecież przed chwilą wyraźnie słyszał ludzkie
głosy, dochodzące dokładnie z tego miejsca. Tymczasem zwierzęta wyglądały,
jakby stały tu niepłoszone od dłuższej chwili.
Wtem
zdębiał.
-
Tato, tato. Znalazłem żołędzie – chrumkliwie zakrzyknął niewielki warchlaczek.
-
Dobrze synku, tak właśnie trzeba. Rozgarniaj ściółkę i przeszukuj podłoże –
odpowiedział mu garbaty odyniec.
Nie
mógł uwierzyć w to wszystko. To, co widziały oczy dobitnie kłóciło się z tym, co
słyszały jego uszy. Uszczypnął się lekko w policzek, jednak odgłosy rozmów nie
milkły.
-
Wiecie co ? – rzekła mama Locha. – Tu już nic nie ma. Chyba musimy
przenieść się do tej starej dębiny nad kanałkiem. Tam zawsze znajdą się jakieś
przysmaki.
-
Tam to nie macie co dziś iść – odezwał basowy głos z prawej. – Byłam tam
wczoraj i wszystko zostało rzetelnie wyjedzone przez stadko sarenek.
Rozchylił
jałowiec by lepiej widzieć prawą flankę. Zbaraniał. Oto klempa przeżuwając korę
młodej olchy relacjonowała dzikom wizytę w dębinie.
-
Już prędzej sugeruję wycieczkę do tego młodnika koło bagienka. Jest tam paśnik
i leśniczy zawsze wysypuje jakieś przysmaki – dodała. – Ach, chętnie
skosztowałabym jakąś marcheweczkę.
Nie
mógł pojąć, co się dzieje. Czyżby zwariował? Jednak słyszeć głosy, a widzieć na
własne oczy jak rozmawiają zwierzęta to coś innego. Tu nie tylko słuch, ale i
jego wzrok musiałby szwankować, a ten miał ostatnio badany i nie stwierdzono
najmniejszych uchybień.
-
Hola, hola – cienki świst odezwał się z góry – w młodniku buszuje chmara
jeleni. Paśnik puściutki.
Nad
głową szybował bielik, który dołączył do dyskusji zataczając koła nad całym
leśnym towarzystwem.
Cichutko
wycofał się. Serce biło mu szybciej. Fakt będąc dzieckiem słyszał legendy o
tym, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale żeby wierzyć w te rzeczy
będąc dorosłym facetem ??? To nie mieściło mu się w głowie !!! Nie mógł zebrać
myśli. To nie mogło dziać się naprawdę, a jednak się działo. Zwierzęta
wymieniły między sobą jeszcze kilka uwag, po czym niespiesznie oddaliły się w
leśny gąszcz. Pozostawiły go w swoim rozmyślaniu na temat tego, co przed chwilą
widział. Nagle przypomniał sobie o marchewkach w plecaku. Wyjął je i ułożył pod jałowcem, a gdy chciał zamknąć suwak, jego wzrok przykuła znaleziona wcześniej kapliczka. Wyjął
omszałą deskę, do której przymocowane były metalowe figurki pana Jezusa i
Maryi. Długo na nie patrzył. Dziś w tym wyjątkowym dniu w roku z nową siłą rozmyślał
o ludzkim przemijaniu i cudzie narodzin, o rzeczach ważnych - dla ciała i o
tych być może ważniejszych – dla ducha. Uśmiechał się na myśl o swoich pasjach,
które dają mu ten upragniony kontakt z przyrodą. Z przyrodą, która za każdym
razem zaskakuje go swoim pięknem i swoimi tajemnicami.
Schował
kapliczkę do plecaka i wracał do samochodu. Wiedział jednak, że niebawem
powróci na puszczański szlak, by na nowo odkrywać to, co kryje w sobie
podwarszawska knieja.
Z
pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz