Tegoroczna
zima tym różni się od kilku poprzednich, że (o dziwo) utrzymująca się przez
prawie miesiąc minusowa temperatura stwarza warunki, aby pokrywa śnieżna nie
zniknęła z dnia na dzień i daje możliwość wypadu w iście zimowy teren.
To niby
norma o tej porze roku, jednakże przeglądając zdjęcia z ostatnich 3 lat nie
znajduję takich ze śniegiem.
Taką
aurę oczywiście zamierzałem wykorzystać. Z uwagą, w grudniowo – styczniowe
piątkowe popołudnia śledziłem prognozy pogody na sobotni świt. Te, o ile były
zapowiedzią pochmurnego dnia z reguły nie wzbudzały we mnie chęci zarwania
kolejnego poranka, natomiast, jeśli zwiastowano pełne słońce, bez cienia
zastanowienia już o brzasku wyruszałem w teren.
Cel?
Rraczej nieokreślony. Każde zwierzę w zimowej scenerii jest pewnego rodzaju
spełnieniem. Chodzi bowiem o fakt, że podchody przy bezwietrznym dniu w
akompaniamencie skrzypiącego przemarzniętego śniegu są niezwykle trudne i z
reguły skazane na porażkę. Dźwięki, jakie wówczas wydobywają się spod butów
skutecznie wprawiają w zaniepokojenie wszystko, co żywe w promieniu 300 metrów.
Z tą
pokrywą śnieżną było różnie. Na przełomie roku były dni, kiedy mocno sypnęło
śniegiem i ten śnieg w zasadzie zalegał przez cały styczeń. Owszem 3 czy 4 razy
dosypało troszkę świeżego białego puchu, ale nie było tego za dużo. Po jakimś
czasie główne szlaki były już wyślizgane przez turystów – czy to butami czy
biegówkami. Trzeba było naprawdę uważać by się nie poślizgnąć.
Było
natomiast mroźno. Bodaj dwa razy przez kilka dni utrzymywały się
kilkunastostopniowe mrozy. Najniższa temperatura, jaką zanotował samochodowy
termometr wynosiła minus 19st. Na takie warunki trzeba było naprawdę
odpowiednio się przygotować, aby móc w pełni czerpać przyjemność z takiego
wypadu.
Oczywiście
doświadczenie podpowiadało mi, gdzie kierować się w poszukiwaniu zwierząt.
Sarny, dziki, lisy spotykałem wszędzie. Z jeleniami
było troszkę gorzej, choć udało mi się poobserwować przez lornetkę 2-3 chmary.
Najłatwiejsza sytuacja była z łosiami. Te o tej porze roku chętnie przebywają w
sośninach, gdzie korzystają z dobrodziejstw iglastych gałązek.
Ich
obecność widoczna była w wielu miejscach. Duże tropy tych zwierząt nie mogą być
pomylone z żadnymi innymi. Do tego ślady na gałązkach – pozgryzane, okorowane
wyraźnie świadczyły o tym, gdzie łosie żerują w tym czasie. Krótko mówiąc to
był łosiowy czas. Podczas jednego tylko styczniowego weekendu miałem takich
spotkań ponad dwadzieścia. Z reguły były to pojedyncze osobniki lub 2-3 osobowe grupki.
Przed
nami luty i jeśli zimowa aura się utrzyma, liczę jeszcze na kilka ciekawych
ujęć. Trzeba korzystać z oblicza zimy, bo niedługo już będziemy myśleć o
wiośnie.
Z
pozdrowieniem
Wozik77
Bardzo sympatyczny blog, ciekawe spostrzeżenia,spokojna narracja i piękne ujęcia. Z radością tu zaglądam, chłonę wieści, co nowego w moich ulubionych stronach, w których można godzinami kluczyć lub stać i podziwiać fantastyczną przyrodę i ten jedyny w swoim rodzaju bezkres. Jedynym jak dla mnie dopełnieniem mogłyby być choć krótkie wzmianki, dotyczące okolicy, w której było robione zdjęcie, zwłaszcza te znad Biebrzy. Mieszkam ponad 400 km. od Biebrzy, nie mam za wiele okazji do odwiedzin tych stron, maksymalnie 3 razy w roku, a czasami tylko raz lub w ogóle, takie info pomogłoby mi tam się przenosić. Dziękuję za bloga, Dobra robota. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń