Czarny
asfalt znikał pod kołami samochodu. Z głośników wydobywał się lekko
zachrypnięty głos Bogusława Meca. Lubił tę nostalgiczną płytę, która wprawiała
go w wyśmienity nastrój, wypełniony harmonią i spokojem. Światła przenikały mgłę,
która z każdym kilometrem zdawała się gęstnieć. Czasem auto niczym w pustą
dziurę wjeżdżało w przestrzeń wolną od jej oparów, by po chwili znów
gęstniejąca powłoka oblepiała je na nowo.
Jechał
wolno, prawie przepisowo. Droga była pusta, jak to w sobotnią noc przystało. Rozmyślał.
Była to kolejna, siódma tej jesieni wyprawa na rykowisko, które wyraźnie
ostatnio wezbrało na sile. Zdawać by się mogło, iż wchodziło w fazę apogeum. Ostatnie
dwa weekendy dały mu namiastkę tego, po co tu przyjeżdżał, jednak cierpliwie
czekał na coś spektakularnego. Zastanawiał się jak podejść do dzisiejszego
polowania. Poprzednie dwie poranne wyprawy i wczorajszą przed wieczorną spędził
w zamaskowanej kryjówce. Przyniosły one co prawda pewien efekt, jednak najmocniejsze
porykiwania nadal były gdzieś dalej, kilkaset metrów w prawo lub w lewo. Dziś
miał dylemat zasiadka czy podchody?
Z
tymi myślami skręcił w prawo. Jeszcze kilkaset metrów i zaparkował na skraju
lasu.
Przez
chwilę siedział w ciszy. Miał już tak w zwyczaju, by wsłuchać się w dźwięki lasu
zanim ruszy przed siebie. Nie musiał długo czekać. Dwa donośne ryknięcia gdzieś
z lewej dały mu odpowiedź, gdzie dziś się uda. A więc „z podchodu” – zdecydował.
Do
mostku doszedł szybko. Tuż pod nim bobrza rodzinka zebrała się na śniadanie i obgryzała
świeże gałązki olch. Przyglądał im się przez chwilę, po czym ruszył dalej.
Skręcił w lewo, gdzie skrajem wzniesienia przesuwał się w kierunku zasłyszanych
wcześniej odgłosów. W pewnej chwili usłyszał wyraźny, suchy stukot. Tuż za
kanałkiem, w gęstych oparach mgły rywalizowały ze sobą dwa młode byki.
Konkurentów jak się okazało było znacznie więcej. 100 metrów przed nim z
wysokich traw wyszły dwie łanie. Adorowały im dwa samce. Na szczęście było
bezwietrznie, więc szybki uskok za piaszczysty pagórek dał mu szansę na
podglądanie tego, co się działo. Jelenie przeganiały się wzajemnie, od czasu do
czasu spinając się porożem. Zajęte sobą nie przejmowały się zbytnio tym, co się
wokoło nich działo. Widowisku temu towarzyszyły donośne, basowe porykiwania
przenikające poranną puszczańską ciszę.
Choć
miał nieodpartą ochotę rozpocząć fotografowanie, tym razem utrzymał „lejce na
wodzy”. Wciąż dość mocna poranna mgła ułatwiła mu decyzję. To jeszcze nie było
to światło, to jeszcze nie był właściwy moment, a zbyt duża niecierpliwość
mogłaby pokrzyżować misterne przygotowania.
Na
ten dzień miał przecież swój plan, który rzec by móc obmyślał od zeszłego roku.
Jego podstawą było właściwe miejsce, a te rozpoznawał przez dwa poprzednie sezony.
Wybór padł na lekko podmokłą olszynkę za kanałkiem, na skraju rozległych
kampinoskich łąk. Ostatnie dni potwierdziły trafność wyboru, a to co już teraz
miał przed oczami jeszcze bardziej go w tym utwierdziło.
Po
kilku minutach podpatrywania wyczołgał się do tyłu, by przedostać się na
północną krawędź wzniesienia. Tam, pod osłoną drzew i krzewów podszedł około
kilometra na zachód. Dotarł do miejsca, w którym suchą nogą mógł przejść przez
kanał. Była to pozostałość po starej bobrowej tamie. Niewielkie rozlewisko tuż
przed nią było także areną zwierzęcych spotkań. Świadczyły o tym liczne tropy,
odciśnięte w błotnistej mazi. Tych największych rozmiarem także nie brakowało,
co niezmiernie go ucieszyło.
Nagle
z tych chwilowych rozmyślań wyrwał go jasno brązowy kształt, który przemierzał
łąki. Padł na ziemię i od razu wycelował aparat. Kolejny jeleń zmierzał w
kierunku polanki, z której cały czas dochodziły odgłosy walki i porykiwań.
Przeszedł
przez kanał i wdrapał się na kolejny piaszczysty pagórek porośnięty mozaiką
dębów i olch. Przykucnął za jedną z nich. Przez jakiś czas zastanawiał się co
dalej. Było całkiem widno, więc niedostrzeżone wejście na arenę zmagań nie
wchodziło już w grę. Pozostawało zamaskowanie się w jednej z kęp krzewów i
wyczekiwanie na wciąż przemieszczające się po okolicy zwierzęta.
Z tą
myślą już miał ruszyć na rozciągniętą tuż przed nim polankę, kiedy potężny ryk
wydobył się z krzaków po lewej. Na ten dźwięk nie mógł pozostać obojętny tym
bardziej, że ton głosu świadczył dobitnie o wyjątkowości jego właściciela.
Ostrożnie
krok po kroku przemieszczał się w zasłyszanym kierunku. Jeleń odezwał się
kolejne dwa/trzy razy i wydawało się, że stoi w miejscu.
Wytężał
wzrok, by odpowiednio wcześniej zauważyć zwierzę i nagle zobaczył wystające ponad
porosłe łąkę trawy ciemne poroże. Zwierze leżało z głową skierowaną w odwrotnym
kierunku. Wykorzystał to skrzętnie i podczołgał się kilkanaście metrów, kryjąc
się za pochyłym dębem.
Jeleń
lekko zaniepokojony szelestem liści wstał i zaczął spoglądać w jego kierunku.
Nie mógł już teraz się poruszyć, bo to zaprzepaściłoby ostatecznie pozycję,
jaką sobie wypracował. Nie była ona zbyt optymalna. Pół stojąc, pół leżąc miał
jeszcze ograniczenie w postaci gęstych gałęzi, ale ostatecznie nie mógł
narzekać, gdyż był stosunkowo blisko.
Nie
robił żadnych zbędnych ruchów, co po dłuższej chwili zaowocowało tym, że jeleń
się ponownie odwrócił. Dopiero teraz mógł wycelować obiektyw, wyszukując przy
tym jakiegoś dla niego podparcia. Jak to zwykło bywać w takich sytuacjach nie
wszystkie elementy grały w stu procentach. Tym razem mnogość dębowych liści,
przez które musiał się przebić z kadrem, powodowała, że aparat głupiał z
ostrością. W zasadzie była tylko jedna malutka przestrzeń, w której jako tako
dało się coś pstryknąć.
Mimo
to był zadowolony. Jeleń był przedniej urody. Ciemny byk, z szeroką
masywną głową i mocno zwisającym kołnierzem u szyi. Ten król lasu stał
kilkadziesiąt metrów przed nim, dysząc ze zmęczenia po niedawnym starciu z
konkurentem. Wpatrywał się czujnie w pochyły dąb, jednak nie był w stanie
wypatrzyć fotografującego. Ten natomiast w ekwilibrystycznym wygięciu starał
się zrobić kolejne ujęcia.
Po
około 10 minutach zwierzę zniknęło w gęstwinie krzewów.
Było
nadal dość wcześnie. Mgła powoli unosiła się, a zza drzew wychodziło wrześniowe
słońce. Szansa na kolejne fajne zdjęcia tego poranka była wciąż duża, tym
bardziej, że widowisko ciągle trwało w najlepsze. Postanowił zaryzykować i
zbliżyć się nieco do areny tych zmagań. Ostrożnie wszedł między trawy i
przeskakując pomiędzy krzakami wiklin dotarł do dość obiecującego miejsca.
Przed nim była ściana sitowia, zza której dobiegały odgłosy walk. Wydeptane
podłoże wyraźnie świadczyło, że to tylko kwestia czasu, kiedy i tu coś się
pojawi. W mgnieniu oka rozwinął maskującą siatkę. Tym
samym ulepszył sobie swoje stanowisko i z niecierpliwością czekał na to, co się
wydarzy. Mijały minuty i choć jelenie ochoczo porykiwały niedaleko przed nim, to
żaden nie myślał, by zbliżyć się przed jego kryjówkę.
To był
właściwy moment by sięgnąć po broń specjalną, jaką przygotował na tę okazję.
Wyjął
z plecaka zakupiony kilka dni wcześniej wabik. Była to nieduża teleskopowa
rurka, której dźwięk świetnie imitował ryczącego byka. Co prawda – jak to rzekł
sprzedawca w sklepie myśliwskim - sposób posługiwania się tym wabikiem wymagał
pewnej wprawy, to jednak osobie znającej już nieco odgłosy rykowiska i
posiadającej jako taki słuch i doświadczenie muzyczne, nie powinien sprawić
większych trudności.
Na
to liczył. Nie zdążył zaznajomić się z wachlarzem jelenich odgłosów oraz z tym,
co poszczególne z nich oznaczają, jednak generalnie miał wizję tego, jaki głos
chciał z tej tuby uzyskać.
Odczekał
kilka chwil od poprzedniego ryknięcia, po czym przytknął tubę do ust i zadął.
Wyszło mu całkiem nieźle i miał poczucie, że odgłos niewiele różni się od
oryginału. Jeszcze nie zdążył nacieszyć się efektem, kiedy zza trzcin usłyszał
mocny basowy odzew.
Odczekał
minutę i powtórzył sekwencję, wzbogacając ją tym razem potrójnym końcowym
stęknięciem. Znów nie zdążył porządnie zebrać myśli, kiedy realny konkurent
odpowiedział tym samym. A więc to działa !!!!
Był
z siebie ogromnie dumny. Można by rzec, że rozmawiał z tym bykiem! Wyraźne
zainteresowanie z jego strony było tego dobitnym dowodem, a to co stało się
chwilę potem przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Kolejne dwa ryknięcia były
już znacznie bliżej, by po chwili z zarośli wyłonił się On
Stanął
naprzeciw niego nie dalej jak 30 metrów. Słonko zza pleców pięknie dodawało
nastroju. Tak bliska odległość naładowanego testosteronem byka spowodowała, że
troszkę struchlał. Lekko otępiały jeleń wyraźnie szukał nozdrzami konkurenta.
Widać było, że przybył na konfrontacje. Nie było na co czekać. Jedna, druga
seria zdjęć i chwila przerwy.
Jeleń
stał rozglądając się po łączce. Był piękny. Nie jakiś tam chłystek, tylko
najprawdziwszy byk stadny. W pewnej chwili jeleń naprężył kark i unosząc lekko
do góry głowę zaryczał.
Przyjął
ten dźwięk całym sobą. Jego moc dotarła do najdalszych zakątków jego ciała. To
była prawdziwa magia rykowiska. Tak bliskiego spotkania nie mógł sobie lepiej
wymarzyć. Dalsze wabienie mogłoby być już troszkę niebezpieczne, więc celując
swoim obiektywem pstrykał kolejne ujęcia. W końcu jeleń nie znalazłszy
przeciwnika majestatycznie odmaszerował w kierunku, z którego przyszedł.
Drżącymi
wciąż rękami przejrzał na prędce zrobione fotki. Od razu wiedział, że na takie
zdjęcia czekał 3 lata, odkąd postanowił zmierzyć się z kampinoskimi jeleniami.
Cieszył się sam do siebie jeszcze przez dobre pół godziny. Spotkanie to było dla
niego olbrzymią dawką pozytywnej przyrodniczej energii. W końcu poranne odgłosy
ustały i mógł wracać. Był szczęśliwy.
Kolejne
kilka wyjazdów do puszczy także zaowocowało spotkaniami z jeleniami, jednak
zwierzęta stawały się na powrót coraz bardziej czujne. I choć robił kolejne
ciekawe ujęcia to jednak tak blisko jak tamtego wrześniowego poranka nie udało
mu się już podejść. Miał poczucie, że tegoroczne rykowisko uchyliło przed nim
rąbka tajemnicy. Doskonale wiedział, że tak bliskie spotkania z tymi pięknymi
zwierzętami wymagają poświęcenia czasu i pewnej przyrodniczej wiedzy. Czuł się
w jakiś sposób wyróżniony i nagrodzony za zrywanie się w środku nocy i
spędzenie 12 wrześniowych świtów w kampinoskiej kniei. Czy był tym wszystkim
nasycony? Stanowczo nie, a jego myśli powoli wędrowały ku kolejne pięknej
przyrodniczo porze roku – zimie.
Wozik77
Piotrze przepiękne zdjęcia zrobiłeś naprawdę są fantastyczne mnie nigdy się nie udało tak blisko podejść jelenie. Super tak trzymaj uczę się od Ciebie fajnie pisesz miło się czyta trzyma trochę w napięciu i jest miło czytać takiego piewcę naszej przepięknej ojczyzny. Pozdrawiam Adam darz bór.
OdpowiedzUsuń