31 października 2016

Rozmowa ze Stadnym.....

Czarny asfalt znikał pod kołami samochodu. Z głośników wydobywał się lekko zachrypnięty głos Bogusława Meca. Lubił tę nostalgiczną płytę, która wprawiała go w wyśmienity nastrój, wypełniony harmonią i spokojem. Światła przenikały mgłę, która z każdym kilometrem zdawała się gęstnieć. Czasem auto niczym w pustą dziurę wjeżdżało w przestrzeń wolną od jej oparów, by po chwili znów gęstniejąca powłoka oblepiała je na nowo.


Jechał wolno, prawie przepisowo. Droga była pusta, jak to w sobotnią noc przystało. Rozmyślał. Była to kolejna, siódma tej jesieni wyprawa na rykowisko, które wyraźnie ostatnio wezbrało na sile. Zdawać by się mogło, iż wchodziło w fazę apogeum. Ostatnie dwa weekendy dały mu namiastkę tego, po co tu przyjeżdżał, jednak cierpliwie czekał na coś spektakularnego. Zastanawiał się jak podejść do dzisiejszego polowania. Poprzednie dwie poranne wyprawy i wczorajszą przed wieczorną spędził w zamaskowanej kryjówce. Przyniosły one co prawda pewien efekt, jednak najmocniejsze porykiwania nadal były gdzieś dalej, kilkaset metrów w prawo lub w lewo. Dziś miał dylemat zasiadka czy podchody?



Z tymi myślami skręcił w prawo. Jeszcze kilkaset metrów i zaparkował na skraju lasu.
Przez chwilę siedział w ciszy. Miał już tak w zwyczaju, by wsłuchać się w dźwięki lasu zanim ruszy przed siebie. Nie musiał długo czekać. Dwa donośne ryknięcia gdzieś z lewej dały mu odpowiedź, gdzie dziś się uda. A więc „z podchodu” – zdecydował.

Do mostku doszedł szybko. Tuż pod nim bobrza rodzinka zebrała się na śniadanie i obgryzała świeże gałązki olch. Przyglądał im się przez chwilę, po czym ruszył dalej. Skręcił w lewo, gdzie skrajem wzniesienia przesuwał się w kierunku zasłyszanych wcześniej odgłosów. W pewnej chwili usłyszał wyraźny, suchy stukot. Tuż za kanałkiem, w gęstych oparach mgły rywalizowały ze sobą dwa młode byki. Konkurentów jak się okazało było znacznie więcej. 100 metrów przed nim z wysokich traw wyszły dwie łanie. Adorowały im dwa samce. Na szczęście było bezwietrznie, więc szybki uskok za piaszczysty pagórek dał mu szansę na podglądanie tego, co się działo. Jelenie przeganiały się wzajemnie, od czasu do czasu spinając się porożem. Zajęte sobą nie przejmowały się zbytnio tym, co się wokoło nich działo. Widowisku temu towarzyszyły donośne, basowe porykiwania przenikające poranną puszczańską ciszę.




Choć miał nieodpartą ochotę rozpocząć fotografowanie, tym razem utrzymał „lejce na wodzy”. Wciąż dość mocna poranna mgła ułatwiła mu decyzję. To jeszcze nie było to światło, to jeszcze nie był właściwy moment, a zbyt duża niecierpliwość mogłaby pokrzyżować misterne przygotowania.




Na ten dzień miał przecież swój plan, który rzec by móc obmyślał od zeszłego roku. Jego podstawą było właściwe miejsce, a te rozpoznawał przez dwa poprzednie sezony. Wybór padł na lekko podmokłą olszynkę za kanałkiem, na skraju rozległych kampinoskich łąk. Ostatnie dni potwierdziły trafność wyboru, a to co już teraz miał przed oczami jeszcze bardziej go w tym utwierdziło.

Po kilku minutach podpatrywania wyczołgał się do tyłu, by przedostać się na północną krawędź wzniesienia. Tam, pod osłoną drzew i krzewów podszedł około kilometra na zachód. Dotarł do miejsca, w którym suchą nogą mógł przejść przez kanał. Była to pozostałość po starej bobrowej tamie. Niewielkie rozlewisko tuż przed nią było także areną zwierzęcych spotkań. Świadczyły o tym liczne tropy, odciśnięte w błotnistej mazi. Tych największych rozmiarem także nie brakowało, co niezmiernie go ucieszyło.

Nagle z tych chwilowych rozmyślań wyrwał go jasno brązowy kształt, który przemierzał łąki. Padł na ziemię i od razu wycelował aparat. Kolejny jeleń zmierzał w kierunku polanki, z której cały czas dochodziły odgłosy walki i porykiwań.



Przeszedł przez kanał i wdrapał się na kolejny piaszczysty pagórek porośnięty mozaiką dębów i olch. Przykucnął za jedną z nich. Przez jakiś czas zastanawiał się co dalej. Było całkiem widno, więc niedostrzeżone wejście na arenę zmagań nie wchodziło już w grę. Pozostawało zamaskowanie się w jednej z kęp krzewów i wyczekiwanie na wciąż przemieszczające się po okolicy zwierzęta.

Z tą myślą już miał ruszyć na rozciągniętą tuż przed nim polankę, kiedy potężny ryk wydobył się z krzaków po lewej. Na ten dźwięk nie mógł pozostać obojętny tym bardziej, że ton głosu świadczył dobitnie o wyjątkowości jego właściciela.
Ostrożnie krok po kroku przemieszczał się w zasłyszanym kierunku. Jeleń odezwał się kolejne dwa/trzy razy i wydawało się, że stoi w miejscu.
Wytężał wzrok, by odpowiednio wcześniej zauważyć zwierzę i nagle zobaczył wystające ponad porosłe łąkę trawy ciemne poroże. Zwierze leżało z głową skierowaną w odwrotnym kierunku. Wykorzystał to skrzętnie i podczołgał się kilkanaście metrów, kryjąc się za pochyłym dębem.




Jeleń lekko zaniepokojony szelestem liści wstał i zaczął spoglądać w jego kierunku. Nie mógł już teraz się poruszyć, bo to zaprzepaściłoby ostatecznie pozycję, jaką sobie wypracował. Nie była ona zbyt optymalna. Pół stojąc, pół leżąc miał jeszcze ograniczenie w postaci gęstych gałęzi, ale ostatecznie nie mógł narzekać, gdyż był stosunkowo blisko.
Nie robił żadnych zbędnych ruchów, co po dłuższej chwili zaowocowało tym, że jeleń się ponownie odwrócił. Dopiero teraz mógł wycelować obiektyw, wyszukując przy tym jakiegoś dla niego podparcia. Jak to zwykło bywać w takich sytuacjach nie wszystkie elementy grały w stu procentach. Tym razem mnogość dębowych liści, przez które musiał się przebić z kadrem, powodowała, że aparat głupiał z ostrością. W zasadzie była tylko jedna malutka przestrzeń, w której jako tako dało się coś pstryknąć.

Mimo to był zadowolony. Jeleń był przedniej urody. Ciemny byk, z szeroką masywną głową i mocno zwisającym kołnierzem u szyi. Ten król lasu stał kilkadziesiąt metrów przed nim, dysząc ze zmęczenia po niedawnym starciu z konkurentem. Wpatrywał się czujnie w pochyły dąb, jednak nie był w stanie wypatrzyć fotografującego. Ten natomiast w ekwilibrystycznym wygięciu starał się zrobić kolejne ujęcia.




Po około 10 minutach zwierzę zniknęło w gęstwinie krzewów.

Było nadal dość wcześnie. Mgła powoli unosiła się, a zza drzew wychodziło wrześniowe słońce. Szansa na kolejne fajne zdjęcia tego poranka była wciąż duża, tym bardziej, że widowisko ciągle trwało w najlepsze. Postanowił zaryzykować i zbliżyć się nieco do areny tych zmagań. Ostrożnie wszedł między trawy i przeskakując pomiędzy krzakami wiklin dotarł do dość obiecującego miejsca. Przed nim była ściana sitowia, zza której dobiegały odgłosy walk. Wydeptane podłoże wyraźnie świadczyło, że to tylko kwestia czasu, kiedy i tu coś się pojawi. W mgnieniu oka rozwinął maskującą siatkę. Tym samym ulepszył sobie swoje stanowisko i z niecierpliwością czekał na to, co się wydarzy. Mijały minuty i choć jelenie ochoczo porykiwały niedaleko przed nim, to żaden nie myślał, by zbliżyć się przed jego kryjówkę.
To był właściwy moment by sięgnąć po broń specjalną, jaką przygotował na tę okazję.
Wyjął z plecaka zakupiony kilka dni wcześniej wabik. Była to nieduża teleskopowa rurka, której dźwięk świetnie imitował ryczącego byka. Co prawda – jak to rzekł sprzedawca w sklepie myśliwskim - sposób posługiwania się tym wabikiem wymagał pewnej wprawy, to jednak osobie znającej już nieco odgłosy rykowiska i posiadającej jako taki słuch i doświadczenie muzyczne, nie powinien sprawić większych trudności.
Na to liczył. Nie zdążył zaznajomić się z wachlarzem jelenich odgłosów oraz z tym, co poszczególne z nich oznaczają, jednak generalnie miał wizję tego, jaki głos chciał z tej tuby uzyskać.
Odczekał kilka chwil od poprzedniego ryknięcia, po czym przytknął tubę do ust i zadął. Wyszło mu całkiem nieźle i miał poczucie, że odgłos niewiele różni się od oryginału. Jeszcze nie zdążył nacieszyć się efektem, kiedy zza trzcin usłyszał mocny basowy odzew.
Odczekał minutę i powtórzył sekwencję, wzbogacając ją tym razem potrójnym końcowym stęknięciem. Znów nie zdążył porządnie zebrać myśli, kiedy realny konkurent odpowiedział tym samym. A więc to działa !!!!
Był z siebie ogromnie dumny. Można by rzec, że rozmawiał z tym bykiem! Wyraźne zainteresowanie z jego strony było tego dobitnym dowodem, a to co stało się chwilę potem przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Kolejne dwa ryknięcia były już znacznie bliżej, by po chwili z zarośli wyłonił się On





Stanął naprzeciw niego nie dalej jak 30 metrów. Słonko zza pleców pięknie dodawało nastroju. Tak bliska odległość naładowanego testosteronem byka spowodowała, że troszkę struchlał. Lekko otępiały jeleń wyraźnie szukał nozdrzami konkurenta. Widać było, że przybył na konfrontacje. Nie było na co czekać. Jedna, druga seria zdjęć i chwila przerwy.
Jeleń stał rozglądając się po łączce. Był piękny. Nie jakiś tam chłystek, tylko najprawdziwszy byk stadny. W pewnej chwili jeleń naprężył kark i unosząc lekko do góry głowę zaryczał.




Przyjął ten dźwięk całym sobą. Jego moc dotarła do najdalszych zakątków jego ciała. To była prawdziwa magia rykowiska. Tak bliskiego spotkania nie mógł sobie lepiej wymarzyć. Dalsze wabienie mogłoby być już troszkę niebezpieczne, więc celując swoim obiektywem pstrykał kolejne ujęcia. W końcu jeleń nie znalazłszy przeciwnika majestatycznie odmaszerował w kierunku, z którego przyszedł.



Drżącymi wciąż rękami przejrzał na prędce zrobione fotki. Od razu wiedział, że na takie zdjęcia czekał 3 lata, odkąd postanowił zmierzyć się z kampinoskimi jeleniami. Cieszył się sam do siebie jeszcze przez dobre pół godziny. Spotkanie to było dla niego olbrzymią dawką pozytywnej przyrodniczej energii. W końcu poranne odgłosy ustały i mógł wracać. Był szczęśliwy.

Kolejne kilka wyjazdów do puszczy także zaowocowało spotkaniami z jeleniami, jednak zwierzęta stawały się na powrót coraz bardziej czujne. I choć robił kolejne ciekawe ujęcia to jednak tak blisko jak tamtego wrześniowego poranka nie udało mu się już podejść. Miał poczucie, że tegoroczne rykowisko uchyliło przed nim rąbka tajemnicy. Doskonale wiedział, że tak bliskie spotkania z tymi pięknymi zwierzętami wymagają poświęcenia czasu i pewnej przyrodniczej wiedzy. Czuł się w jakiś sposób wyróżniony i nagrodzony za zrywanie się w środku nocy i spędzenie 12 wrześniowych świtów w kampinoskiej kniei. Czy był tym wszystkim nasycony? Stanowczo nie, a jego myśli powoli wędrowały ku kolejne pięknej przyrodniczo porze roku – zimie.

Wozik77

1 komentarz:

  1. Anonimowy30 listopada

    Piotrze przepiękne zdjęcia zrobiłeś naprawdę są fantastyczne mnie nigdy się nie udało tak blisko podejść jelenie. Super tak trzymaj uczę się od Ciebie fajnie pisesz miło się czyta trzyma trochę w napięciu i jest miło czytać takiego piewcę naszej przepięknej ojczyzny. Pozdrawiam Adam darz bór.

    OdpowiedzUsuń