Zdawać
by się mogło, że dopiero co wtulił głowę w poduszkę, a już bezlitosny dźwięk
budzika wdzierał się do jego głowy. Pod zamkniętymi jeszcze powiekami
przewijały się ostatnie obrazy snu. Otworzył oczy. Czerń nocy i chłód
wdzierający się przez uchylone okno, nie zachęcały do wstania z łóżka. Chwilę
rozmyślał i choć kołdra wciąż kusiła swoim ciepłem nie zamierzał dziś się poddać.
Spakowany
dzień wcześniej plecak stał na środku pokoju. Dołożył do niego jeszcze
dodatkowy akumulatorek do aparatu i cicho wyślizgnął się z domu.
Noc
była pogodna, a księżyc zadziwiał swoim idealnym, okrągłym kształtem. Listki na
drzewach stały nieruchomo, więc taka aura w drugiej połowie września była
nadzieją na udaną wyprawę. Temperatura, też była jego sprzymierzeńcem – coś ok.
8 st.
Tuż
za Warszawą pojawiły się pierwsze mgły.
Na
miejscu był kwadrans po piątej. Zaparkował auto na skraju lasu. Nieduża,
mazowiecka wieś spała jeszcze w najlepsze, jedynie znajomy burek szczeknął dwa
razy, po czym wtulił pysk pod włochaty ogon.
Założył
kalosze i choć suche lato nie zwiastowało problemów w poruszaniu się po olsach,
to jednak poranna rosa skutecznie uprzykrzyłaby mu życie.
Wiedział,
gdzie ma iść. Otwarte tereny podmokłych nieco łąk miały być gwarantem na
spotkanie ze zwierzyną. Bodaj pierwszy raz odważył się wejść do lasu jeszcze po
ciemku. Nie można powiedzieć, że się bał, jednak mrok lasu wyolbrzymiał
wszystkie dziwne dźwięki. Czuł się nieswojo, ale szedł dość dziarsko. Co i raz
przystawał, by usłyszeć dobiegające jego uszu pierwsze porykiwania. Uśmiechał
się tylko pod nosem na tę myśl z zadowoleniem, bowiem dość szczególnie
traktował rykowisko, jako niewątpliwe misterium przyrody. Zachodził w głowę,
jak to możliwe, że przez te wszystkie lata, jakie spędzał u wujostwa na wsi
nigdy nie słyszał tych dźwięków. Przecież bywał nie raz w lesie o poranku
podczas grzybobrania. Czy chodził innymi ścieżkami czy też nie wiedział, w co
się wsłuchiwać? A może kiedyś nie było tyle jeleni co teraz?
W
pewnej chwili spacer zakłócił wyraźny szelest w gęstwinie. Przystanął.
Wytężając wzrok wpatrywał się w młodnik. Napięcie rosło, ale gdy w ciemności
zamajaczyły dwa nieduże kształty był pewien, z kim ma do czynienia.
Dziki.
Tak, to były one. Nic sobie nie robiąc przeszukiwały leśną ściółkę. Chrząknął
stanowczo. Zwierzęta spłoszone puściły się w gąszcz, a on ruszył dalej przed
siebie. Kilkadziesiąt metrów dalej to jego wystraszyło wielkie, brązowe coś.
Leżało tuż przy ścieżce i gdy usłyszało zbliżające się kroki, poderwało się i
pobiegło w las. Łoś?
Serce
waliło mu jak młot. Ucieszył się, że zaczęło szarzeć. W końcu nieruchome, nocne
kształty, nad którymi zastanawiała się jego wyobraźnia, zaczęły przybierać
znane mu rysy. Krzaki były krzakami, konary konarami, powalone drzewa
powalonymi drzewami. Mógł skupić się już tylko na spokojnym pokonaniu dystansu.
W
końcu dotarł pod swoją brzozę. Łąki skąpane były w porannej mgle, tak więc póki
co niewiele widział. Cisza. Wspaniała, poranna cisza. Ktoś, kto jej nie zaznał
nigdy tego nie zrozumie.
W
pewnej chwili przerwały ją mocne basowe ryknięcia. Blisko, dość blisko. To z
tej polanki tuż za ścianą wysokich olch. Porykiwania były przerywane wyraźnym
odgłosem uderzającego o siebie poroża. Miód dla uszu, miód dla duszy. Uśmiech
sam cisnął mu się na buzię.
Szybka
decyzja i ruszył na azymut. Do ściany olsu miał dobrych 300m po otwartej łące i
wysokiej trawie, ale już chwilę potem był u celu. Dopiero w tej chwili uświadomił
sobie, że pod lasem jest kanałek. Co prawda wody w nim niewiele, raczej
błotnista maź, jednak to było stanowczo za dużo dla jego kaloszy. Przysiadł na
zwalonym przez bobry drzewie. Odgłosy jakby ustały, za to z oddali pojawił się
szelest traw.
Przytknął
do oczu lornetkę. Wytężył wzrok. Gdzieś w prześwicie między smukłymi pniami
ciemnych drzew zamajaczył brązowy kształt. Jeszcze nie był pewien, ale już
czuł, że za moment zobaczy króla kniei.
Tak
też się stało. Przez ols kroczył On. Wyszedł ze ściany lasu i podążał przez
wysokie trawy. Był to naprawdę mocny byk, z pięknym rozłożystym porożem i ciemnym
karkiem. Kroczył dostojnie, co i raz unosząc głowę do góry i łapiąc w nozdrza
zapach.
Szansa
na zdjęcia była niewielka. Byk oddalał się na zachód, ale...? Aby dojść
kolejnej ściany lasu musiał odbić nieco w lewo.
To
była jego szansa. Niewiele myśląc wyszedł z gęstwiny i osłonięty ścianą sitowia
dotarł do mostku nad kanałkiem. Jeleń musiał tędy przechodzić.
Ostrożnie
wychylił się zza trzcin spoglądając w prawo. Z tej właśnie strony spodziewał
się przybysza, który musiał iść równolegle do niego tuż za trzcinami.
Jakież
było jednak jego zdziwienie, kiedy kątem oka zobaczył jelenia, ale z prawej
strony.
Widać
zwierzę musiało iść znacznie szybciej i wcześniej przeszło domniemany punkt
spotkania. Szczęście jednak było po jego stronie. Był pod wiatr i w dodatku
miał słońce za plecami. Zupełnie niezauważony zdołał uwiecznić te piękne chwile
na zdjęciach. Nasycił się widokiem, a jeleń nie niepokojony zniknął na horyzoncie.
Było
dość wcześnie, jelenie nadal porykiwały tu i tam. Postanowił więc przejść przez
mostek i skierować się lekko na zachód. Tam w środku zwartego lasu odkrył
niedawno śródleśną sporą polanę. Wydawało mu się to idealne miejsce na
rykowisko. Niewiele myśląc ruszył przed siebie. Nadzieja na kolejne piękne
spotkanie wzmocniła się już chwilkę później, kiedy to właśnie z tych okolic
usłyszał kolejnego mocnego byka.
Dość
szybko przemierzył sosnowy bór i garbem parabolicznej wydmy skierował się na
polankę. Zbliżając się do niej zwolnił krok. Uważał na każde stąpnięcie nogą,
by nieostrożnym pęknięciem jakiegoś patyka nie zdradzić swojego położenia.
W
końcu dotarł do polanki. Wychylił się zza krzaka i zobaczył jak przez polanę
kroczy kolejny dostojny Król lasu. Wyglądało na to, że jeleń idzie dokładnie w
jego kierunku i że będzie musiał przejść dość blisko niego.
Niewiele
myśląc padł na brzuch. Tak się szczęśliwie złożyło, że był w dołku niewielkiego
piaszczystego wzniesienia, otoczonego kępkami traw. Położył przed sobą plecak,
a na nim aparat. Dość dobrze zamaskowany, w pełnej gotowości czekał na rozwój
wydarzeń.
Jeleń
najwyraźniej wiedziony instynktem i sobie tylko znanymi zapachami, nie zwracał
uwagi na nic, tylko ślepo kroczył na wprost niego. Oko już dawno wlepione w
wizjer aparatu analizowało kadr. Spoczywający na spuście migawki palec czekał
tylko na odpowiedni sygnał. Przez chwilę walczył ze sobą czy to już teraz, czy może
podpuścić zwierzę jeszcze bliżej. Nie raz w takich sytuacjach, będąc zbyt
niecierpliwym zbyt wcześnie „strzelał”, a zaniepokojona zwierzyna przystawała
bądź zawracała.
Tym
razem wytrzymał do końca i gdy jeleń był 30-40m od niego zrobił pierwsze
ujęcia. Jeleń na chwilę przystanął i z uwagą przyglądał się temu co jest na
jego drodze. Był to kolejny dobry moment na ciekawe ujęcie.
Jeleń
może był mniej dorodny niż jego poprzednik, nie mniej jednak spotkanie to było
jeszcze bliższym niż to poranne.
Był
z siebie zadowolony. Były to jego pierwsze tak bliskie spotkania z jeleniami.
Do tego dnia rykowisko było dla niego jedynie pięknym wrażeniem akustycznym,
natomiast od tego wrześniowego poranka stało się dodatkowo przepięknym obrazem,
jaki na długo zapamiętał. Trofea z tego dnia ozdabiały ścianę w jego przedpokoju.
Spoglądając na te zdjęcia wracał myślami do tamtego spotkania. Z ogromną
niecierpliwością też, czekał na kolejną jesień, co do której miał już kolejne
plany i pomysły. Liczył, że zaowocują jeszcze większą przygodą z kampinoskimi
jeleniami.
Darz
Bór !!!
Wozik77
Przeczytał jednym tchem. Był pod dużym wrażeniem lekkości i trafności sformułowań. Nieomal jakby tam był, jakby widział spowity mrokiem las, słyszał delikatny chrzęst gałązek pod butami, czuł chłód poranka. Postanowił bezzwłocznie przeczytać również pozostałe wpisy...
OdpowiedzUsuń