20 września 2016

Rykowisko .....

Zdawać by się mogło, że dopiero co wtulił głowę w poduszkę, a już bezlitosny dźwięk budzika wdzierał się do jego głowy. Pod zamkniętymi jeszcze powiekami przewijały się ostatnie obrazy snu. Otworzył oczy. Czerń nocy i chłód wdzierający się przez uchylone okno, nie zachęcały do wstania z łóżka. Chwilę rozmyślał i choć kołdra wciąż kusiła swoim ciepłem nie zamierzał dziś się poddać.


Spakowany dzień wcześniej plecak stał na środku pokoju. Dołożył do niego jeszcze dodatkowy akumulatorek do aparatu i cicho wyślizgnął się z domu.

Noc była pogodna, a księżyc zadziwiał swoim idealnym, okrągłym kształtem. Listki na drzewach stały nieruchomo, więc taka aura w drugiej połowie września była nadzieją na udaną wyprawę. Temperatura, też była jego sprzymierzeńcem – coś ok. 8 st.
Tuż za Warszawą pojawiły się pierwsze mgły.





Na miejscu był kwadrans po piątej. Zaparkował auto na skraju lasu. Nieduża, mazowiecka wieś spała jeszcze w najlepsze, jedynie znajomy burek szczeknął dwa razy, po czym wtulił pysk pod włochaty ogon.

Założył kalosze i choć suche lato nie zwiastowało problemów w poruszaniu się po olsach, to jednak poranna rosa skutecznie uprzykrzyłaby mu życie.

Wiedział, gdzie ma iść. Otwarte tereny podmokłych nieco łąk miały być gwarantem na spotkanie ze zwierzyną. Bodaj pierwszy raz odważył się wejść do lasu jeszcze po ciemku. Nie można powiedzieć, że się bał, jednak mrok lasu wyolbrzymiał wszystkie dziwne dźwięki. Czuł się nieswojo, ale szedł dość dziarsko. Co i raz przystawał, by usłyszeć dobiegające jego uszu pierwsze porykiwania. Uśmiechał się tylko pod nosem na tę myśl z zadowoleniem, bowiem dość szczególnie traktował rykowisko, jako niewątpliwe misterium przyrody. Zachodził w głowę, jak to możliwe, że przez te wszystkie lata, jakie spędzał u wujostwa na wsi nigdy nie słyszał tych dźwięków. Przecież bywał nie raz w lesie o poranku podczas grzybobrania. Czy chodził innymi ścieżkami czy też nie wiedział, w co się wsłuchiwać? A może kiedyś nie było tyle jeleni co teraz?

W pewnej chwili spacer zakłócił wyraźny szelest w gęstwinie. Przystanął. Wytężając wzrok wpatrywał się w młodnik. Napięcie rosło, ale gdy w ciemności zamajaczyły dwa nieduże kształty był pewien, z kim ma do czynienia.
Dziki. Tak, to były one. Nic sobie nie robiąc przeszukiwały leśną ściółkę. Chrząknął stanowczo. Zwierzęta spłoszone puściły się w gąszcz, a on ruszył dalej przed siebie. Kilkadziesiąt metrów dalej to jego wystraszyło wielkie, brązowe coś. Leżało tuż przy ścieżce i gdy usłyszało zbliżające się kroki, poderwało się i pobiegło w las. Łoś?



Serce waliło mu jak młot. Ucieszył się, że zaczęło szarzeć. W końcu nieruchome, nocne kształty, nad którymi zastanawiała się jego wyobraźnia, zaczęły przybierać znane mu rysy. Krzaki były krzakami, konary konarami, powalone drzewa powalonymi drzewami. Mógł skupić się już tylko na spokojnym pokonaniu dystansu.

W końcu dotarł pod swoją brzozę. Łąki skąpane były w porannej mgle, tak więc póki co niewiele widział. Cisza. Wspaniała, poranna cisza. Ktoś, kto jej nie zaznał nigdy tego nie zrozumie.

W pewnej chwili przerwały ją mocne basowe ryknięcia. Blisko, dość blisko. To z tej polanki tuż za ścianą wysokich olch. Porykiwania były przerywane wyraźnym odgłosem uderzającego o siebie poroża. Miód dla uszu, miód dla duszy. Uśmiech sam cisnął mu się na buzię.

Szybka decyzja i ruszył na azymut. Do ściany olsu miał dobrych 300m po otwartej łące i wysokiej trawie, ale już chwilę potem był u celu. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że pod lasem jest kanałek. Co prawda wody w nim niewiele, raczej błotnista maź, jednak to było stanowczo za dużo dla jego kaloszy. Przysiadł na zwalonym przez bobry drzewie. Odgłosy jakby ustały, za to z oddali pojawił się szelest traw.

Przytknął do oczu lornetkę. Wytężył wzrok. Gdzieś w prześwicie między smukłymi pniami ciemnych drzew zamajaczył brązowy kształt. Jeszcze nie był pewien, ale już czuł, że za moment zobaczy króla kniei.



Tak też się stało. Przez ols kroczył On. Wyszedł ze ściany lasu i podążał przez wysokie trawy. Był to naprawdę mocny byk, z pięknym rozłożystym porożem i ciemnym karkiem. Kroczył dostojnie, co i raz unosząc głowę do góry i łapiąc w nozdrza zapach.




Szansa na zdjęcia była niewielka. Byk oddalał się na zachód, ale...? Aby dojść kolejnej ściany lasu musiał odbić nieco w lewo.
To była jego szansa. Niewiele myśląc wyszedł z gęstwiny i osłonięty ścianą sitowia dotarł do mostku nad kanałkiem. Jeleń musiał tędy przechodzić.
Ostrożnie wychylił się zza trzcin spoglądając w prawo. Z tej właśnie strony spodziewał się przybysza, który musiał iść równolegle do niego tuż za trzcinami.
Jakież było jednak jego zdziwienie, kiedy kątem oka zobaczył jelenia, ale z prawej strony.



Widać zwierzę musiało iść znacznie szybciej i wcześniej przeszło domniemany punkt spotkania. Szczęście jednak było po jego stronie. Był pod wiatr i w dodatku miał słońce za plecami. Zupełnie niezauważony zdołał uwiecznić te piękne chwile na zdjęciach. Nasycił się widokiem, a jeleń nie niepokojony zniknął na horyzoncie.






Było dość wcześnie, jelenie nadal porykiwały tu i tam. Postanowił więc przejść przez mostek i skierować się lekko na zachód. Tam w środku zwartego lasu odkrył niedawno śródleśną sporą polanę. Wydawało mu się to idealne miejsce na rykowisko. Niewiele myśląc ruszył przed siebie. Nadzieja na kolejne piękne spotkanie wzmocniła się już chwilkę później, kiedy to właśnie z tych okolic usłyszał kolejnego mocnego byka.
Dość szybko przemierzył sosnowy bór i garbem parabolicznej wydmy skierował się na polankę. Zbliżając się do niej zwolnił krok. Uważał na każde stąpnięcie nogą, by nieostrożnym pęknięciem jakiegoś patyka nie zdradzić swojego położenia.
W końcu dotarł do polanki. Wychylił się zza krzaka i zobaczył jak przez polanę kroczy kolejny dostojny Król lasu. Wyglądało na to, że jeleń idzie dokładnie w jego kierunku i że będzie musiał przejść dość blisko niego.
Niewiele myśląc padł na brzuch. Tak się szczęśliwie złożyło, że był w dołku niewielkiego piaszczystego wzniesienia, otoczonego kępkami traw. Położył przed sobą plecak, a na nim aparat. Dość dobrze zamaskowany, w pełnej gotowości czekał na rozwój wydarzeń.



Jeleń najwyraźniej wiedziony instynktem i sobie tylko znanymi zapachami, nie zwracał uwagi na nic, tylko ślepo kroczył na wprost niego. Oko już dawno wlepione w wizjer aparatu analizowało kadr. Spoczywający na spuście migawki palec czekał tylko na odpowiedni sygnał. Przez chwilę walczył ze sobą czy to już teraz, czy może podpuścić zwierzę jeszcze bliżej. Nie raz w takich sytuacjach, będąc zbyt niecierpliwym zbyt wcześnie „strzelał”, a zaniepokojona zwierzyna przystawała bądź zawracała.
Tym razem wytrzymał do końca i gdy jeleń był 30-40m od niego zrobił pierwsze ujęcia. Jeleń na chwilę przystanął i z uwagą przyglądał się temu co jest na jego drodze. Był to kolejny dobry moment na ciekawe ujęcie.




Jeleń może był mniej dorodny niż jego poprzednik, nie mniej jednak spotkanie to było jeszcze bliższym niż to poranne.



Był z siebie zadowolony. Były to jego pierwsze tak bliskie spotkania z jeleniami. Do tego dnia rykowisko było dla niego jedynie pięknym wrażeniem akustycznym, natomiast od tego wrześniowego poranka stało się dodatkowo przepięknym obrazem, jaki na długo zapamiętał. Trofea z tego dnia ozdabiały ścianę w jego przedpokoju. Spoglądając na te zdjęcia wracał myślami do tamtego spotkania. Z ogromną niecierpliwością też, czekał na kolejną jesień, co do której miał już kolejne plany i pomysły. Liczył, że zaowocują jeszcze większą przygodą z kampinoskimi jeleniami.

Darz Bór !!!

Wozik77

1 komentarz:

  1. Anonimowy26 września

    Przeczytał jednym tchem. Był pod dużym wrażeniem lekkości i trafności sformułowań. Nieomal jakby tam był, jakby widział spowity mrokiem las, słyszał delikatny chrzęst gałązek pod butami, czuł chłód poranka. Postanowił bezzwłocznie przeczytać również pozostałe wpisy...

    OdpowiedzUsuń