Już wtedy pierwszego dnia mocnym popołudniem z zaciekawieniem
przyglądałem się nielicznym samochodom, wolniutko sunącym po dziurawej drodze.
Kierowcy i pasażerowie zamiast wyszukiwać kolejnej dziury, rozglądali się
uważnie na boki wpatrując się w przydrożne gęstwiny. Auta jechały kilkanaście
kilometrów w jedną stronę, po czym zawracały i ponownie jechały w odwrotnym
kierunku. Czego oni szukają? – zastanawiałem się wieczorem, gdzie popijając chłodną
„łomżę” z pianką, w tutejszym pensjonacie wystylizowanym na stary szlachecki
dworek, rozkoszowałem się pięknem okolicy.
Kilka
dni później wszystko się wyjaśniło. Kiedy zbliżałem się do wieży widokowej
stojącej tuż przy drodze, dziwny brązowy kształt, nieruchomo stojący pośród
soczystej majowej zieleni, przykuł moją uwagę.
Zatrzymałem
auto i cofnąłem kilka metrów. Przesympatyczna mordka przyglądała mi się
uważnie, po czym bez większego niepokoju zaczęła obgryzać młode wierzbowe
listki.
Za
kilkanaście minut w tym miejscu stały już 3 auta innych osób, które podobnie
jak ja byli pasjonatami Biebrzańskiej przyrody.
Od
tamtej pory wiedziałem już, że każdy stojący na tej drodze samochód z dużym
prawdopodobieństwem oznacza spotkanie z łosiem. Poranne czy wieczorne przejazdy
w te i z powrotem weszły na stałe w harmonogram moich pobytów nad Biebrzą.
Spotkań z łosiami miałem bez liku, o różnych porach roku i dnia.
Na
drodze tej i w jej najbliższej okolicy, oprócz spotkań z łosiami miałem
przyjemność widywania także innych zwierząt.
Każde
z tych spotkań wspominam z radością, choć nie wszystkie i nie zawsze udało mi
się udokumentować ciekawym zdjęciem, jak choćby wieczorne, niesamowite
spotkanie z borsukiem czy poranne z jenotem. Czasem był to tylko ułamek
sekundy, a czasem dłuższy postój (np. na jednym z kilku mostków) w wyczekiwaniu,
aż coś wyjdzie z chabazi i da się popodglądać. Nie raz, jesiennym świtem
zatrzymywałem się, by już po chwili usłyszeć odgłosy ryczących jeleni czy
postękiwania godowe łosi (bukowisko). W rozmowach z innymi miłośnikami przyrody
nie raz słyszałem o spotkaniu z wilkiem, co dodawało temu miejscu jeszcze
większej tajemniczości i ciekawości. Miejsce to ( tuż przy drodze i uroczysku
Bagno Ławki) stało się też areną corocznego festynu pt. „Biebrzanskie Sianokosy”,
jako imprezy promującej wykaszanie zarastających biebrzańskich bagien.
Tak
było, ale ….
Dwa
lata temu, w mediach lokalnych podlasia (ale i ogólnopolskich) można było usłyszeć
o „konflikcie” na linii ekolodzy/miłośnicy przyrody, a lokalna społeczność
powiatu Mońki. W dwóch słowach spór ten dotyczył właśnie remontu owej drogi
powiatowej – zwanej Carską Drogą.
Gdzie to właściwie
jest?
Sprawa
dotyczy Podlasia, rejonów za Łomżą, powiat Moniecki. Carska, nazwę swą
zawdzięcza historii, kiedy to na rozkaz cara Mikołaja została zbudowana wzdłuż
lewego brzegu Biebrzy jako militarnie ważny obiekt prowadzący do Twierdzy
Osowiec. Budowa – jak na tamte czasy była sporym przedsięwzięciem technicznym,
gdyż jej lokalizacja przebiegała przez tereny mocno podmokłe. W podłoże wbito
tysiące pali pomiędzy którymi układana była faszyna, na którą następnie nasypywano
gruz oraz podłoże zewnętrzne - kamienne.
Obecnie jest to ponad 30 kilometrowy odcinek asfaltowej drogi łączącej
Strękową Górę z miejscowością Osowiec. Droga przebiega niemal w całości przez
dolny-południowy basen doliny Biebrzy – przez tereny bagienne o unikatowych w
skali Europy walorach. Walory te jako szczególne, już dawno zostały uznane na
arenie międzynarodowej, dlatego tereny te zostały włączone w poczet obszarów
szczególnie chronionych - Natura 2000
(„Ostoja Biebrzańska” czy „Dolina Biebrzy”). Jest to także obszar
Biebrzańskiego Parku Narodowego – głównej ostoi najwięszkego naszego ssaka
kopytnego - łosia. Niemal cały przedmiotowy fragment Carskiej Drogi to teren w
pełni nie zamieszkały (nie zamieszkały zarówno przy samej bliskości drogi, jak
i kilka km po obu jej stronach). Poza 3-4 kilometrowym, południowym odcinkiem
od strony Narwi, cały południowy, środkowy i północny jej fragment to siedliska
leśne, od podmokłych olsów do suchych lasów iglastych. Na w/w odcinku znajduje
się tylko 5 niewielkich i mocno wyludnionych już miejscowości: Olszowa Droga,
Budy, Dobarz, Gugny, Stójka. Na stałe zamieszkuje te miejscowości około 50
osób, które korzystają z drogi jako szlaku komunikacyjnego. Do Gugien (kilka
małych gospodarstw – w tym agroturystycznych - i stacja badawcza PAN-u) i
Stójki (3 małe gospodarstwa) można dojechać od strony wschodniej także
asfaltową drogą, w taki sposób, który niemal nie każe nam poruszać się Carskim
Traktem. Jedynie miejscowości Dobarz, Olszowa Droga i Budy są skazane na carski
szlak. W Budach obecnie mieszka tylko jeden mieszkaniec, natomiast miejscowość
Dobarz posiada bodaj jedno niewielkie gospodarstwo rolne i duży pensjonat dość
prężnie egzystujący właśnie dzięki turystyce biebrzańskiej. Ostatnia osada o
nazwie Olszowa Droga to znów tylko 3-4 gospodarstwa ( w tym także
agroturystyczne) i to usytuowane najbliżej Osowca – w części drogi, gdzie
problem nie był aż tak poważny.
Taka
jest skala zaludnienia bliskiego sąsiedztwa Carskiej Drogi.
Do czego
zmierzam i o co chodziło?
Na
pierwszy rzut oka niby nic szczególnego, ale... Carska Droga jest ciągiem
komunikacyjnym unikatowym pod jednym pewnym względem. Mianowicie migracja zwierząt
(głównie wiosenna i jesienna migracja łosi), jaka występuje na tych terenach (w
poprzek drogi), jest bodaj największa w skali naszego kraju. Prowadzone w 2012
roku badania na „zaobrączkowanych” łosiach (rodzaj specjalnej obroży z
nadajnikiem) wykazały, że w ciągu tylko jednego roku zwierzęta te przekraczają
wspomnianą drogę kilkadziesiąt tysięcy razy !!!
Jest
to wynikiem jej położenia, a to dlatego, że patrząc w stronę północną lewa
strona drogi to tereny doliny biebrzańskiej – duże otwarte przestrzenie, mocno
podmokłe, będące od wiosny do jesieni żerowiskiem dla tych zwierząt, natomiast
prawa strona drogi to znów tereny lesiste – w głównej mierze lasy iglaste,
czyli obszar, gdzie łosie przebywają zimą, nie mogąc znaleźć wystarczającej
ilości pożywienia na terenach łąkowych. Jeśli ktoś zapytałby mnie gdzie „z
marszu” w Polsce może spotkać łosia poleciłbym mu właśnie, aby przejechał się
Carską Drogą. To niemal 100% pewność, że to piękne zwierze będzie mógł tam
zobaczyć. Dla wprawnych oczu wypatrzenie kilku osobników podczas jedengo tylko przejazdu
nie jest wcale czymś wyjątkowym.
Jak
zauważyliście powyżej, napisałem – 30 kilometrowy odcinek drogi asfaltowej... Muszę przyznać racje i jasno powiedzieć,
że jeszcze do niedawna, nawierzchnia ta nie miała wiele wspólnego z powszechnie
rozumianą nazwą droga. Ser szwajcarski z dziurami był przy Carskiej Drodze
gładki niczym lustro. Dziury i powyrywane płaty kamiennego asfaltu sięgały
głębokości pół metra. Nie były to jedynie sporadyczne przypadki. W kulminacyjnej
– środkowej części drogi, na każdym 100 metrowym odcinku, dziur takich było
kilkanaście/kilkadziesiąt. Do tego dochodziły ubytki na skraju pasa jezdni oraz
mniejsze i większe przełomy powodowane przez korzenie czy wysadzane do góry zimą
przez lód. Raz na jakiś czas podejmowane były próby wypełnienia dziur masą
asfaltową, lecz juz kilka tygodni po ustaniu zimy, topniejący śnieg odsłaniał
nowe pułapki.
Prędkości
uzyskiwane na tej drodze, z racji takiego, a nie innego stanu rzeczy były niewielkie,
a nie brakowało odcinków, na których jazda pow 10 km/h groziła poważnym
uszkodzeniem zawieszenia. Do tego dodatkowo należało nieźle nakręcić się
kierownicą, omijając to i owo, zmienijąc co i raz stronę jezdni z prawej na
lewą.
Wszystko
to zapewne powodowało, że ruch na Carskiej był znikomy. Choć skrót ten byłby
łakomym kąskiem dla ruchu tranzytowego jak i zwykłego osobowego w kierunku
północnym (jest to bowiem spore ułatwienie dla osób jadących w kierunku
Augustowa), auto spotykało się tu raz na godzinę czy pół. Kierowcy niechętnie z
tej drogi korzystali ( to zrozumiałe), co niewątpliwie miało pozytywny wpływ na
okoliczną przyrodę. Ten fakt jednak nie do końca pokrywał się z głosem lokalnej
społeczności (okoliczne zagęszczenie starałem się przedstawić nieco wyżej …..),
która domagała się od władz powiatu właściwego remontu, tak, aby w cywilizowany
sposób mogła z tej drogi korzystać.
I tu
powstał konflikt w postrzeganiu wszystkich tych aspektów.
Starostwo
powiatu monieckiego dotychczas ograniczało swoje poczynania do doraźnych,
niewielkich działań naprawczych. Efekty tego były słabe, ale z takiego stanu
rzeczy korzystała napewno przyroda. Głównymi użytkownikami drogi byli świadomi
stanu rzeczy turyści, którzy niemal godzili się i akceptowali takie warunki. Do
zdarzeń kolizyjnych z łosiami, jeleniami, sarnami czy zwierzyną drobniejszą w
zasadzie nie dochodziło, ale i jak miało dochodzić, skoro jeździło się tam
bardzo wolno i bardzo uważnie. Na porządku dziennym był tu postój samochodów i
podziwianie zwierzyny. Tu nikt nie pędził, nie wyprzedzał, nie trąbił.
Istotnym
faktem jest też to, że pieniądze na naprawę drogi wykładał powiat, który przy
ciągłym podnoszeniu sprawy na radach gminnych, postanowił w końcu upiec dwie
pieczenie przy jednym ogniu i raz na dłuższy czas sprawę załatwić. Wystąpił
bowiem z wnioskiem o dofinansowanie ze środków Unii Europejskiej kompleksowego
remontu drogi, tj wymiany nawierzchni na gładziutki jak stół asfalt,
podniesienia nośności, wygładzenia wzniesień, dodania pobocza itd., itp ...
słowem nie remontu, a w moim odczuciu kompletnej zmiany kwalifikacji drogi na
nieco wyższą. Tym jednym ruchem załatwił sobie lokalne poparcie społeczne
poprzez ewidentne rozwiązanie problemu nurtującego mieszkańców tego powiatu jak
i - mimo wyłożenia pewnej sumy pieniędzy jako wkład własny do środków unijnych,
- oszczędności, które persaldem zyskałby na tym, iż ograniczyłby coroczne
wydatki na naprawy płynące z własnego budżetu. Ruch jak najbardziej celny,
tylko....
Tylko
ja się pytam, gdzie w tym wszystkim zapodziało się dobro nietuzinkowej w skali
Europy przyrody, jaka występuje na tych terenach??? Dlaczego wraz ze złożonym
wnioskiem nie znalazły się w nim żadne rozwiązania techniczno-prawne
gwarantujące brak negatywnych skutków dla środowiska, płynących ze zmiany
statusu tej drogi?
Wiem.
Zaraz podniosłyby się głosy, że to kolejny bełkot pseudo-ekologów i że pod tym
płaszczykiem ukryta jest chęć uzyskania dóbr pieniężnych za ciche przyzwolenie
na tego typu działania (no bo taka panuje od jakiegoś czasu opinia o
środowiskach ekologicznych).
Moje
postrzeganie stanu rzeczy jest nieco inne. Otóż nie byłem przeciwny remontowi
tej drogi, co więcej w mojej ocenie w dłuższej perspektywie czasu być może
będzie to miało dalszy pozytywny wymiar w rozwoju turystyki w tej części
Biebrzańskiego Parku Narodowego (a pragnę tylko nadmienić, że spora część
mieszkańców tych okolic z tej turystyki się utrzymuje, nie mając zbyt wielu
innych możliwości zarobkowych, które „daje” uboższy gospodarczo region wschodni
naszego kraju). Mi jednak chodzi o coś innego.
Dlaczego,
władze powiatu poszły po najmniejszej lini oporu i nie przeprowadziły kompleskowej
oceny wpływu na środowisko? Przecież takie badania (choć zgodzę się, że nie
wymagane prawem dla przedmiotowej inwestycji) dałyby jasne odpowiedzi na to, w
jakim zakresie prace tego typu można przeprowadzić, tak aby i „wilk był syty i
owca cała”. Dla mnie równie jasnym jest to, że wzmożony ruch aut osobowych i
ciężarówek doprowadzi do wielu wypadków (tragicznych w skutkach zapewne nie
tylko dla zwięrząt, ale i dla ludzi) czy też zaburzy spokój i ciszę takich
szlaków biebrzańskich, jak Gugny czy Grobla Honczarowska, ale w pełni
zrozumiałym też jest potrzeba poruszania się przez miejscową ludność, bez
konieczności wizyty u mechanika po każdym przejeździe czy też szybkie dotarcie
karetki pogotowia lub straży pożarnej.
Przecież
wiadomym jest, że postawienie znaku zakazu wjazdu samochodów ciężarowych i
ograniczenia prędkości (bo o takich środkach „zaradczych” pomyślał powiat
moniecki) to tylko „pic na wodę i fotomontaż”. Dlaczego nie skonsultowano się w
tej materii z innymi podobnymi przypadkami w kraju tudzież za granicą, nie
przestudiowano ekspertyz, które dałyby podpowiedzi, w którą stronę pójść? Nie
jestem w tej materii ekspertem. Przecież można było wyremontować drogę, ale
jednocześnie założyć bramki ograniczające wysokość wjeżdzających na tę drogę
pojzadów, postawić w najbardziej newralgicznych punktach fotoradary,
zainstalować progi spowalniające… Jest masa rozwiązań, które napewno pogodziłyby
interesy obu stron, tylko ....... tylko trzeba było CHCIEĆ.
Jak
wspomniałem jest to obszar o olbrzymiej migracji łosi - unikatowy w skali
naszego kraju. Poprzez niezbyt zgłębione podejście do tematu puszczony został
tu ruch, jakiego nigdy tu nie było.
Do
zderzeń z tymi zwierzętami będzie dochodzić tu statystycznie kilkanaście razy
częściej niż w innych rejonach Polski. Czy naprawdę muszą zginąć tu ludzie,
żeby komuś w podobnych przypadkach CHCIAŁO się w końcu ruszyć tyłek,
zorganizować konsultacje społeczne, na których wypowiedzą się kompetentni
fachowcy!!!!!! Czy ludzie decydujący o istocie tego typu spraw biorą pod uwagę
np fakt, że łoś jest jedynym zwierzęciem, w zderzeniu z którym w 99% przypadków
nie odpalają się poduszki powietrzne??? Wiotkość długich nóg tego ssaka,
powoduje, że są one łamane niczym zapałki, a kilkusetkilogramowe ciało z całym
impetem wpada do środka przez szybę, miażdżąc przy tym kierowcę czy pasażera. Przecież
tu nie chodzi tylko o zwierzaki.
Irytuje
mnie fakt, że to takie typowo polskie ( a obecnie przykład takiego sposobu
działania idzie z samej góry tj ulicy Wiejskiej w Warszawie) – zrobić coś po łebkach, na szybko, bo przecież
jakoś to będzie, bo pod płaszczykiem szybkich i nieprzemyślanych decyzji ugra
się poparcie ludzi na kolejną kadencję… Na czym pytam ma polegać fachowość
ludzi zarządzających takimi projektami, podejmujących decyzje o takich
inwestycjach? Czy naprawdę tylko na tym, że jest to urzędnik pracujący w gminie
czy powiecie, często jak to w mniejszych społecznościach bywa trafiający tu
przez przypadek czy protekcję? Czy tak wygląda cała nasza polska rzeczywistość,
w której ekoświadomość jest tylko chwytnym hasłem, dzięki któremu można coś
wyrwać lub przy którym dobrze jest się pokazać, bo to modne?
Pisze
o tym, bo takie zachowania mają większy zakres – irytuje mnie takie podchodzenie
do sprawy i spłaszczanie tego do komentarza – czego ci ekolodzy właściwie chcą,
przecież dla kilku łosi nie będziemy wstrzymywać inwestycji, hamować rozwoju
regionalnego. Pewnie, że nie, ale zróbmy do JASNEJ CHOLERY rzetelną analizę
stanu faktycznego, podyskutujmy nie okopując się wokół własnych, jedynych
słusznych argumentów. Wypracujmy kompromis.
Z
końcem 2015 roku, remont Carskiej Drogi został zakończony.
Były
dwie czy trzy „pokazowe dyskusje” zainteresowanych stron (Powiat i jego mieszkańcy,
BPN, miłośnicy Carskiej i turyści), które miały chyba uspokoić sumienie władz
Powiatu i pokazać wszem i wobec, że nie jest to jednostronne działanie.
Dziś
po Carskiej sunie się niczym po autostradzie. Kilkukilometrowe proste zachęcają
do wciśnięcia gazu, a takich pędzących samochodów jest już coraz więcej.
Kierowcy Ci nie patrzą na nic, a wręcz irytują się na tych jadących przepisowo
50km/h. Taka bowiem prędkość została tu wyznaczona poprzez znaki drogowe na
całym tym odcinku.
Dodatkowo
w kilku miejscach zainstalowano progi spowalniające, choć mam wrażenie, że mają
one bardziej chronić turystów niż zwierzęta. Zamontowano je przy turystycznych
wiatach rowerowych, które to pojawiły się wzdłuż carskiego traktu (w moim
mniemaniu pięknie szpecąc okolicę). Swoją drogą progom spowalniającym też nie
wróżę zbyt długiego żywota, gdyż w niedługim czasie zostaną skutecznie
rozjeżdżone przez wszelkiego rodzaju ciężarówki, które już we wzmożonej ilości
(mimo zakazu wjazdu) korzystają z tej drogi. Biebrzański Park Narodowy zamiast
skuteczniej zareagować podczas ustaleń inwestycyjnych, postawił kilka tablic,
na których średniej wielkości drukiem informuje o możliwości „bliskiego
spotkania” ze zwierzyną ( przy prędkości powyżej 40km/h ciężko jest w ogóle
rozczytać, o czym tablice te mówią). No zapomniałbym jeszcze o teoretycznie
częstszych na tym kawałku wizytach drogówki z komendy powiatowej w Mońkach, o
jakich zapewniał wszystkich zainteresowanych sprawą Pan R.Skąpski- ówczesny
dyr. Biebrzańskiego Parku Narodowego, ale ….pominę to milczeniem.
Nie
piszę tego wszystkiego tylko dlatego, że żal mi ciszy na szlaku Barwik, której
mogę już niedługo nie zaznać, że żal mi rykowisk, bukowisk, zlotowisk żurawi
czy gęgania przelatujących gęsich stad, których mogę już nie móc usłyszeć zza
ściany odgłosu aut mknących w kierunku Osowca. Nie dlatego, że wznoszący i
opadający bekas nie przebije się do moich uszu, tak jak rechot tysięcy żab
moczarowych z dobarskich, podmokłych łąk. Nie dlatego o tym wspominam, bo żal mi
tych wszystkich zwierzaków, których przeznacznie spotka pod kołami aut. Piszę o
tym dlatego, że jestem coś tej krainie dłużny i to nie tylko za to, że daje mi
spokój, jakiego szukam w kontakcie z przyrodą, a który coraz ciężej jest mi
znaleźć, ale dlatego, że kraina ta dała mi jeszcze coś, co pozostanie moją
tajemnicą...
Czy zniknie Carskiej Drogi Czar?
On
chyba już powoli zanika, choć wciąż żywię nadzieję, że nie zniknie do końca.
Coraz rzadziej widzi się tu wstrzymany samoistnie przez podróżujących ruch, bo
przez drogę przechodzi łoś. Ci, którzy jak dawniej zatrzymają się by go
podziwiać, muszą uważać by samemu nie dostać się pod koła pędzących aut, nic
już nie robiących sobie z takich sytuacji. Rzadziej można tu znaleźć chwilę
ciszy. Nim jeden samochód zniknie na horyzoncie już pojawia się drugi. Ruch
zwiększył się znacznie, co potwierdzają w rozmowach turyści, nadal
przyjeżdżający w poszukiwaniu dawnej magii tego zakątka. Efektem motoryzacyjnej
presji są już pierwsze przypadki kolizji ze zwierzętami. O setkach rozjechanych
zaskrońcy już nie wspomnę, no bo tymi wygrzewającymi się na drodze, niewielu
się już jak dawniej przejmuje.
Wszystko
przemija, ale wciąż wierzę, że Carska Droga jak mnie przed laty zauroczy
jeszcze niejednego wędrowca, który wie po co w te okolice przybył.
Z pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz