To był już trzeci z
kolei weekend w puszczy. Rodzinkę tym razem wyprawiłem na działkę, by nic mnie
nie ograniczało i bym mógł spędzić w lesie tyle czasu, ile będę potrzebował. Zaplanowałem
wypad na sobotni świt i wieczór oraz powtórkę w niedzielę rano.
Od trzech tygodni
jeździłem już na rekonesans, więc w zasadzie terytorium miałem wstępnie
rozpoznane. W wyprawach tych towarzyszył mi kolega Mariusz, dla którego miał to
być pierwszy kontakt z tym misterium przyrody. Już pierwsza wyprawa na
przełomie sierpnia i września przyniosła upragnione odgłosy, jednak kolejne
dość ciepłe dni sprawiły, że jelenie były mniej skłonne do amorów. Porykiwania
były stosunkowo krótkie i mało intensywne. Raczej były to odgłosy zalotne do
łań, niż konfrontacyjne w stosunku do innych samców. Udało się jednak poobserwować
przez lornetkę pierwsze byki i zlokalizować miejsca, w których przebywały przez
kolejne kilkanaście dni.
Tym razem, sobotni
poranek był równie leniwy. Gdzieś z oddali dało się usłyszeć porykiwania,
Było całkiem ciepło - ok 15st, z resztą cała pierwsza część września była
bardziej letnia niż jesienna. Nie wróżyło to nadal nic dobrego, gdyż z
doświadczenia wiem, że pierwsze przymrozki działają na ten gatunek bardzo
pobudzająco. Ciekawostką dla mnie był fakt, że te same byki kręciły się niemal
w tych samych miejscach, co dwa tygodnie wstecz.
Widziałem już kilka
chmar łań z chłystkami oraz pojedyncze, bardziej okazałe samce, które im
towarzyszyły. Świt minął raczej na dalekich spotkaniach, poza jednym wyjątkiem.
Przez łąki kroczył piękny byk łoś. Słyszeliśmy go już dobrą chwilę wcześniej,
jak stękał do klempy. Bukowisko też
trwało i w ostatnich dniach kilka razy dawał się słyszeć ten charakterystyczny,
rozpoznawalny dźwięk. Stanęliśmy na niewielkiej wydmie, a łoś szedł przez łąki,
w naszym kierunku nie zważając w zupełności na nic. Szybka analiza sytuacji i wiedziałem
już, że nasze drogi się przetną. Niewiele myśląc zrobiłem w tył zwrot i by mieć
jeszcze lepszą pozycję do zrobienia zdjęcia, cofnąłem się kilkadziesiąt metrów
w miejsce, gdzie spodziewałem się bliskiego spotkania. Niestety, w ponurym
porannym lesie nastąpiłem na suchy patyk, którego trzask w bezwietrznej ciszy
poniósł się po mglistej łące sporym echem. Łoś stanął, po czym odbił wprost
przed obiektyw kolegi. Cóż - tym razem "postawiłem na złego konia",
ale czasem tak bywa. Troszkę żałowałem tego spotkania, bo był to chyba mój
najokazalszy łoś, jakiego miałem dotąd okazję tutaj spotkać. Na koniec
sobotniego, porannego spotkania pokazałem Mariuszowi „dyżurnego” puszczyka,
który gniazduje w kominie starej leśniczówki.
Te same okolice
postanowiłem spatrolować późnym popołudniem. Tym razem zabrałem ze sobą brata,
który też miał chrapkę na posłuchanie odgłosów rykowiska. Na łąki weszliśmy k
17.00 i kryjąc się za belami zrolowanego siana, wyczekiwaliśmy pierwszych
dźwięków. Tych jednak nie było, co było dla mnie zaskoczeniem. Rano, właśnie z
tego rejonu dobiegały porykiwania. Jedynym miłym akcentem była obserwacja czarnego
bociana, który przeleciał nad naszym stanowiskiem, po czym wylądował gdzieś w
olszynie. Dwa lata temu, właśnie w rejonie, gdzie zapikował w dół, odnalazłem
spore gniazdo na rozłożystym dębie. Zaglądałem tam kilka razy, ale było to
raczej zimą. Nie było żadnych oznak, iż jest to gniazdo drapieżnika, ale wizyta
wiosenna też nie zaowocowała ostatecznym stwierdzeniem o odpowiedzią na
pytanie, czyj to dom. Teraz miałem pewną poszlakę, by domniemywać, iż mieszkają
tam właśnie czarne bociany. Zapewne spróbuję sprawdzić to w kolejnym roku. Póki
co, razem z bratem zwątpiliśmy troszkę w aktywność jeleni tego wieczora, ale
postanowiliśmy odbić nieco w kierunku trzcinowisk na środku łąk. Dotarliśmy na
mostek nad kanałkiem. Policzki zaczął smyrać wieczorny, wilgotny chłodek.
Powietrze zrobiło się rześkie. Było chwilę po 19.00. Mocno już szarzało. I
wtedy się zaczęło. Nie tak jak rankiem, niemrawo, ale już na grubo. Byki
ryczały z kilku stron. Po dłuższej chwili wsłuchiwania się w magię rykowiska
postanowiłem spróbować coś zwabić. Była na to szansa, bo jeden z byków stał
stosunkowo w niewielkiej odległości od nas, tuż przy ścianie olszyny.
Wyciągnąłem tubę i zacząłem porykiwać. Po kilku minutach zobaczyliśmy
(najpierw usłyszeliśmy) poruszające się trzciny. Coś grubego kroczyło dziarsko
w naszym kierunku. Jeleń odbił nieco w lewo, w stronę kanałku, przed którym
zatrzymał się na dłuższą chwilę. Wysokie na ponad 2 metry trzciny wciąż nie
dawały możliwości by go dojrzeć. Skryłem się za belą siana i ponownie
zaryczałem. Wtedy wyszedł na skraj otwartej przestrzeni. Było już prawie ciemno,
ale dało się dostrzec dostojną czarną grzywę i piękne, rozłożyste poroże.
Stanął na przeciw nas i nawąchiwał. Po 2-3 minutach odszedł w lewo i zniknął w
kolejnym trzcinowisku. Na zdjęcie nie było szans, ale spotkanie było wielce
udane. Brat nawet żartował, że wykupił wprawdzie bilety na „koncert”, a
zafundowałem mu również „pokaz filmowy”.
Pozostał nam około
półgodzinny powrót po nocnym lesie, co już samo w sobie było wielce
ekscytujące. Dodatkowych atrakcji dostarczył nam puszczyk, który pohukiwał
gdzieś niedaleko nas. Niestety na wieczorną wędrówkę wybraliśmy się bez kaloszy
zapominając, że wieczorem na łąkach z pewnością będzie rosa. Buty i
spodnie mieliśmy mokre do kolan.
Wieczorną wyprawę
przepłaciłem sporym katarem i lekką chrypą. Coś zaczynało mnie brać. Nie było
jednak mowy, żebym odpuścił niedzielny poranek, tym bardziej, że miał być
bardzo pogodny (więc i światło do zdjęć lepsze). Miało też być sporo chłodniej.
Wiedziałem, że to zadziała bardzo ochoczo na byki. Byłem w lesie o 5.00, tak
jak sms-owo umówiliśmy się z Mariuszem. Widać było, że już rozsmakował się w
podziwianiu rykowiska i kolejny raz postanowił się ze mną wybrać. Znów ciemnia
nocy i dojście do potencjalnych stanowisk. Byki były dokładnie tam, gdzie ich
się spodziewałem, czyli w wieczornych rewirach.
Ciszę poranka
przerywały potężne, basowe porykiwania z kilku stron. Naliczyliśmy około 6-7
różnych byków i skierowaliśmy swoje kroki w rejon, gdzie spodziewałem się ich
spotkać najwięcej. Przebrnęliśmy kanał i przez sosnowy zagajnik po wysokiej
wydmie wyszliśmy na skraj łąk.
Mgła rozpościerała
się nisko nad nimi i już po chwili zobaczyłem pierwsze ciemne tyki poroża
wystające z wysokich traw. Jeleń leżał. Podskoczyłem za krzak wikliny, rozstawiłem
statyw i zacząłem ryczeć. Byk odrazu wstał i skierował się w moim kierunku. Po
paru metrach stanął, by po chwili odejść ciut w prawo, wprost na Mariusza. Nawąchiwał,
porykiwał, ale najwyraźniej nie mógł dojrzeć potencjalnego rywala. Niestety
mgła lekko zgęstniała, co pozwoliło mi zrobić jedynie kilka
"dokumentacyjnych zdjęć".
Po kwadransie byk
odszedł w kierunku środka łąk, gdzie kręciły się łanie z młodymi byczkami. Mariusz
wszedł na szczyt wydmy, z której chciał mieć lepszy widok na olszynkę za
kanałkiem, a ja po bobrowej tamie skierowałem się na wzniesiony wśród łąk
grądzik. Jest tam kilka borsuczych nor. Na odsypanym piasku było widać sporo
śladów jeleni. W powietrzu czuć było specyficzny piżmowy zapach przemieszany z
moczem, którym zapewne jelenie znaczyły swój teren.
U podnóża grądziku
była polana zarośnięta wysokimi trawami oraz łozami i wikliną. Tam 2 lata temu
miałem piękne spotkanie z dostojnym jeleniem, więc i tym razem postanowiłem się
zakraść za znajomą olchę. Ostrożnie, rozglądając się na boki dotarłem do
stanowiska. Już po chwili naprzeciw mnie za trzcinami usłyszałem pierwsze
odgłosy. Odpowiedziałem i ja. Znów podobny scenariusz - trzaskające suche
gałęzie i bujające się trzciny. W końcu wyszedł. Tym razem byczek był nieco
młodszy, ale ochoczo podszedł na zadowalającą odległość.
Co prawda stanął
nieco pod słońce, ale cóż - nie można mieć wszystkiego. Przyglądał się kępie, w
której byłem schowany, po czym truchtem odbiegł w lewo. W między czasie z lewej
strony moje uszy zarejestrowały charakterystyczne stękanie łosia. Zacząłem je
naśladować, co wydało mi się nawet prostsze do odwzorowania niż ryczenie
jelenia. W końcu po paru minutach usłyszałem zbliżającego się zwierza.
Szedł ciężko, co
pozwalało ocenić wagę przeciwnika jako „Znaczny Ktoś”. W końcu wyłonił się zza
krzaków w całej krasie.
On. Król tej kniei. WoW!!!
Zatrzymał się. Popatrzył, po czym zaczął przeć dalej na przód w moim kierunku.
Przedefilował mi przed kryjówką ok 20m. Zdębiałem, bo był jeszcze bardziej
okazalszy niż ten z soboty.
Kilka szybkich
fotek i ogromna, ogromna radość ze spotkania. Warto było wstać w środku nocy,
mimo iż czułem, że ten weekend trochę odchoruję.....
W każdym razie to
nie był jeszcze koniec puszczańskiego rykowiska i na Jego kolejną odsłonę
czekałem z niecierpliwością .....
Z puszczańskim
pozdrowieniem
Wozik77
Piotrek,dziękuję Ci za te wszystkie teksty,które ukazują się na twoim blogu,za te magiczne opowieści i piękne zdjęcia.To właśnie dzięki Tobie i tej magii jaką opisujesz, od nowa zacząłem poznawać puszczę i żyjące w niej zwierzęta.To dzięki Tobie mogę uczestniczyć w tym pięknym misterium jakim jest rykowisko.Mimo iż mieszkam w puszczy całe życie to dopiero teraz zauważam i spotykam pewnych jej mieszkańców.Cieszę się bardzo że mogę w tym uczestniczyć i poznawać niegdyś znane miejsca od nowa i bywać w miejscach w których jeszcze nigdy nie byłem.Przez ostatni rok prawie w każdy weekend jestem na szlaku i chłonę to wszystko całym
OdpowiedzUsuńsobą .Dużo by pisać ale to nie mój blog,więc jeszcze raz dziękuję.
Pozdrawiam Ciebie i wszystkich czytelników.
Mariusz.
P.S. Dzisiaj rano też tam byłem.
Mariusz - dzięki za miły komentarz. Cieszy mnie to, bo jesteś żywym dowodem na to,iż ta moja mała "twórczość" pozwala komuś poczuć tę radość z obcowania z przyrodą, którą i ja mam przyjemność przeżywać. A nie ukrywam, że to był właśnie główny powód tego, aby powstało właśnie to miejsce w sieci, by chwile, które spędziłem na wyprawach i to co miałem okazję podziwiać nie uleciały wraz z czasem w nicość, ale aby zostały w jakiś sposób zachowane, choćby tu w internetowej rzeczywistości. By były inspiracją dla innych i bodźcem do ruszenia na szlak. Z tego bardzo się cieszę.... a te piękne miejsca i ciekawe wspomnienia, są w jakiś sposób już też Twoje.
OdpowiedzUsuńPięknie napisane i pokazane.Zazdroszczę Wam Panowie tego czasu spędzonego w tak ich okolicznościach przyrody. Piotrze zdjęcia jeszcze lepsze a już wcześniej myślałem że lepiej się nie da.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Darek P.
Darek. Sam wiesz jaką moc ma poranny kontakt z przyrodą przez duże "P". Ktoś kto nie był o tej porze w lesie czy nad wodą nie wie co traci. Tak wyjątkowo magicznego oblicza przyrody można "dotknąć" jedynie o brzasku, o świcie... Wszyscy, którzy decydują się wstać w nocy by obcować z nią o poranku są na swój sposób spełnieni. Pozdrowionka !!!
OdpowiedzUsuń