19 września 2018

Weekend na rykowisku .....

To był już trzeci z kolei weekend w puszczy. Rodzinkę tym razem wyprawiłem na działkę, by nic mnie nie ograniczało i bym mógł spędzić w lesie tyle czasu, ile będę potrzebował. Zaplanowałem wypad na sobotni świt i wieczór oraz powtórkę w niedzielę rano.


Od trzech tygodni jeździłem już na rekonesans, więc w zasadzie terytorium miałem wstępnie rozpoznane. W wyprawach tych towarzyszył mi kolega Mariusz, dla którego miał to być pierwszy kontakt z tym misterium przyrody. Już pierwsza wyprawa na przełomie sierpnia i września przyniosła upragnione odgłosy, jednak kolejne dość ciepłe dni sprawiły, że jelenie były mniej skłonne do amorów. Porykiwania były stosunkowo krótkie i mało intensywne. Raczej były to odgłosy zalotne do łań, niż konfrontacyjne w stosunku do innych samców. Udało się jednak poobserwować przez lornetkę pierwsze byki i zlokalizować miejsca, w których przebywały przez kolejne kilkanaście dni.




Tym razem, sobotni poranek był równie leniwy. Gdzieś z oddali dało się usłyszeć porykiwania, Było całkiem ciepło - ok 15st, z resztą cała pierwsza część września była bardziej letnia niż jesienna. Nie wróżyło to nadal nic dobrego, gdyż z doświadczenia wiem, że pierwsze przymrozki działają na ten gatunek bardzo pobudzająco. Ciekawostką dla mnie był fakt, że te same byki kręciły się niemal w tych samych miejscach, co dwa tygodnie wstecz.



Widziałem już kilka chmar łań z chłystkami oraz pojedyncze, bardziej okazałe samce, które im towarzyszyły. Świt minął raczej na dalekich spotkaniach, poza jednym wyjątkiem. Przez łąki kroczył piękny byk łoś. Słyszeliśmy go już dobrą chwilę wcześniej, jak stękał do klempy.  Bukowisko też trwało i w ostatnich dniach kilka razy dawał się słyszeć ten charakterystyczny, rozpoznawalny dźwięk. Stanęliśmy na niewielkiej wydmie, a łoś szedł przez łąki, w naszym kierunku nie zważając w zupełności na nic. Szybka analiza sytuacji i wiedziałem już, że nasze drogi się przetną. Niewiele myśląc zrobiłem w tył zwrot i by mieć jeszcze lepszą pozycję do zrobienia zdjęcia, cofnąłem się kilkadziesiąt metrów w miejsce, gdzie spodziewałem się bliskiego spotkania. Niestety, w ponurym porannym lesie nastąpiłem na suchy patyk, którego trzask w bezwietrznej ciszy poniósł się po mglistej łące sporym echem. Łoś stanął, po czym odbił wprost przed obiektyw kolegi. Cóż - tym razem "postawiłem na złego konia", ale czasem tak bywa. Troszkę żałowałem tego spotkania, bo był to chyba mój najokazalszy łoś, jakiego miałem dotąd okazję tutaj spotkać. Na koniec sobotniego, porannego spotkania pokazałem Mariuszowi „dyżurnego” puszczyka, który gniazduje w kominie starej leśniczówki.



Te same okolice postanowiłem spatrolować późnym popołudniem. Tym razem zabrałem ze sobą brata, który też miał chrapkę na posłuchanie odgłosów rykowiska. Na łąki weszliśmy k 17.00 i kryjąc się za belami zrolowanego siana, wyczekiwaliśmy pierwszych dźwięków. Tych jednak nie było, co było dla mnie zaskoczeniem. Rano, właśnie z tego rejonu dobiegały porykiwania. Jedynym miłym akcentem była obserwacja czarnego bociana, który przeleciał nad naszym stanowiskiem, po czym wylądował gdzieś w olszynie. Dwa lata temu, właśnie w rejonie, gdzie zapikował w dół, odnalazłem spore gniazdo na rozłożystym dębie. Zaglądałem tam kilka razy, ale było to raczej zimą. Nie było żadnych oznak, iż jest to gniazdo drapieżnika, ale wizyta wiosenna też nie zaowocowała ostatecznym stwierdzeniem o odpowiedzią na pytanie, czyj to dom. Teraz miałem pewną poszlakę, by domniemywać, iż mieszkają tam właśnie czarne bociany. Zapewne spróbuję sprawdzić to w kolejnym roku. Póki co, razem z bratem zwątpiliśmy troszkę w aktywność jeleni tego wieczora, ale postanowiliśmy odbić nieco w kierunku trzcinowisk na środku łąk. Dotarliśmy na mostek nad kanałkiem. Policzki zaczął smyrać wieczorny, wilgotny chłodek. Powietrze zrobiło się rześkie. Było chwilę po 19.00. Mocno już szarzało. I wtedy się zaczęło. Nie tak jak rankiem, niemrawo,  ale już na grubo. Byki ryczały z kilku stron. Po dłuższej chwili wsłuchiwania się w magię rykowiska postanowiłem spróbować coś zwabić. Była na to szansa, bo jeden z byków stał stosunkowo w niewielkiej odległości od nas, tuż przy ścianie olszyny. Wyciągnąłem tubę i zacząłem porykiwać.  Po kilku minutach zobaczyliśmy (najpierw usłyszeliśmy) poruszające się trzciny. Coś grubego kroczyło dziarsko w naszym kierunku. Jeleń odbił nieco w lewo, w stronę kanałku, przed którym zatrzymał się na dłuższą chwilę. Wysokie na ponad 2 metry trzciny wciąż nie dawały możliwości by go dojrzeć. Skryłem się za belą siana i ponownie zaryczałem. Wtedy wyszedł na skraj otwartej przestrzeni. Było już prawie ciemno, ale dało się dostrzec dostojną czarną grzywę i piękne, rozłożyste poroże. Stanął na przeciw nas i nawąchiwał. Po 2-3 minutach odszedł w lewo i zniknął w kolejnym trzcinowisku. Na zdjęcie nie było szans, ale spotkanie było wielce udane. Brat nawet żartował, że wykupił wprawdzie bilety na „koncert”, a zafundowałem mu również „pokaz filmowy”.

Pozostał nam około półgodzinny powrót po nocnym lesie, co już samo w sobie było wielce ekscytujące. Dodatkowych atrakcji dostarczył nam puszczyk, który pohukiwał gdzieś niedaleko nas. Niestety na wieczorną wędrówkę wybraliśmy się bez kaloszy zapominając, że wieczorem na łąkach z pewnością będzie rosa. Buty i spodnie mieliśmy mokre do kolan.

Wieczorną wyprawę przepłaciłem sporym katarem i lekką chrypą. Coś zaczynało mnie brać. Nie było jednak mowy, żebym odpuścił niedzielny poranek, tym bardziej, że miał być bardzo pogodny (więc i światło do zdjęć lepsze). Miało też być sporo chłodniej. Wiedziałem, że to zadziała bardzo ochoczo na byki. Byłem w lesie o 5.00, tak jak sms-owo umówiliśmy się z Mariuszem. Widać było, że już rozsmakował się w podziwianiu rykowiska i kolejny raz postanowił się ze mną wybrać. Znów ciemnia nocy i dojście do potencjalnych stanowisk. Byki były dokładnie tam, gdzie ich się spodziewałem, czyli w wieczornych rewirach.



Ciszę poranka przerywały potężne, basowe porykiwania z kilku stron. Naliczyliśmy około 6-7 różnych byków i skierowaliśmy swoje kroki w rejon, gdzie spodziewałem się ich spotkać najwięcej. Przebrnęliśmy kanał i przez sosnowy zagajnik po wysokiej wydmie wyszliśmy na skraj łąk.



Mgła rozpościerała się nisko nad nimi i już po chwili zobaczyłem pierwsze ciemne tyki poroża wystające z wysokich traw. Jeleń leżał. Podskoczyłem za krzak wikliny, rozstawiłem statyw i zacząłem ryczeć. Byk odrazu wstał i skierował się w moim kierunku. Po paru metrach stanął, by po chwili odejść ciut w prawo, wprost na Mariusza. Nawąchiwał, porykiwał, ale najwyraźniej nie mógł dojrzeć potencjalnego rywala. Niestety mgła lekko zgęstniała, co pozwoliło mi zrobić jedynie kilka "dokumentacyjnych zdjęć".



Po kwadransie byk odszedł w kierunku środka łąk, gdzie kręciły się łanie z młodymi byczkami. Mariusz wszedł na szczyt wydmy, z której chciał mieć lepszy widok na olszynkę za kanałkiem, a ja po bobrowej tamie skierowałem się na wzniesiony wśród łąk grądzik. Jest tam kilka borsuczych nor. Na odsypanym piasku było widać sporo śladów jeleni. W powietrzu czuć było specyficzny piżmowy zapach przemieszany z moczem, którym zapewne jelenie znaczyły swój teren.

U podnóża grądziku była polana zarośnięta wysokimi trawami oraz łozami i wikliną. Tam 2 lata temu miałem piękne spotkanie z dostojnym jeleniem, więc i tym razem postanowiłem się zakraść za znajomą olchę. Ostrożnie, rozglądając się na boki dotarłem do stanowiska. Już po chwili naprzeciw mnie za trzcinami usłyszałem pierwsze odgłosy. Odpowiedziałem i ja. Znów podobny scenariusz - trzaskające suche gałęzie i bujające się trzciny. W końcu wyszedł. Tym razem byczek był nieco młodszy, ale ochoczo podszedł na zadowalającą odległość.



Co prawda stanął nieco pod słońce, ale cóż - nie można mieć wszystkiego. Przyglądał się kępie, w której byłem schowany, po czym truchtem odbiegł w lewo. W między czasie z lewej strony moje uszy zarejestrowały charakterystyczne stękanie łosia. Zacząłem je naśladować, co wydało mi się nawet prostsze do odwzorowania niż ryczenie jelenia. W końcu po paru minutach usłyszałem zbliżającego się zwierza.



Szedł ciężko, co pozwalało ocenić wagę przeciwnika jako „Znaczny Ktoś”. W końcu wyłonił się zza krzaków w całej krasie.



On. Król tej kniei. WoW!!! Zatrzymał się. Popatrzył, po czym zaczął przeć dalej na przód w moim kierunku. Przedefilował mi przed kryjówką ok 20m. Zdębiałem, bo był jeszcze bardziej okazalszy  niż ten z soboty.




Kilka szybkich fotek i ogromna, ogromna radość ze spotkania. Warto było wstać w środku nocy, mimo iż czułem, że ten weekend trochę odchoruję.....

W każdym razie to nie był jeszcze koniec puszczańskiego rykowiska i na Jego kolejną odsłonę czekałem z niecierpliwością .....

Z puszczańskim pozdrowieniem

Wozik77


4 komentarze:

  1. Piotrek,dziękuję Ci za te wszystkie teksty,które ukazują się na twoim blogu,za te magiczne opowieści i piękne zdjęcia.To właśnie dzięki Tobie i tej magii jaką opisujesz, od nowa zacząłem poznawać puszczę i żyjące w niej zwierzęta.To dzięki Tobie mogę uczestniczyć w tym pięknym misterium jakim jest rykowisko.Mimo iż mieszkam w puszczy całe życie to dopiero teraz zauważam i spotykam pewnych jej mieszkańców.Cieszę się bardzo że mogę w tym uczestniczyć i poznawać niegdyś znane miejsca od nowa i bywać w miejscach w których jeszcze nigdy nie byłem.Przez ostatni rok prawie w każdy weekend jestem na szlaku i chłonę to wszystko całym
    sobą .Dużo by pisać ale to nie mój blog,więc jeszcze raz dziękuję.

    Pozdrawiam Ciebie i wszystkich czytelników.
    Mariusz.
    P.S. Dzisiaj rano też tam byłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mariusz - dzięki za miły komentarz. Cieszy mnie to, bo jesteś żywym dowodem na to,iż ta moja mała "twórczość" pozwala komuś poczuć tę radość z obcowania z przyrodą, którą i ja mam przyjemność przeżywać. A nie ukrywam, że to był właśnie główny powód tego, aby powstało właśnie to miejsce w sieci, by chwile, które spędziłem na wyprawach i to co miałem okazję podziwiać nie uleciały wraz z czasem w nicość, ale aby zostały w jakiś sposób zachowane, choćby tu w internetowej rzeczywistości. By były inspiracją dla innych i bodźcem do ruszenia na szlak. Z tego bardzo się cieszę.... a te piękne miejsca i ciekawe wspomnienia, są w jakiś sposób już też Twoje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy26 września

    Pięknie napisane i pokazane.Zazdroszczę Wam Panowie tego czasu spędzonego w tak ich okolicznościach przyrody. Piotrze zdjęcia jeszcze lepsze a już wcześniej myślałem że lepiej się nie da.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Darek P.

    OdpowiedzUsuń
  4. Darek. Sam wiesz jaką moc ma poranny kontakt z przyrodą przez duże "P". Ktoś kto nie był o tej porze w lesie czy nad wodą nie wie co traci. Tak wyjątkowo magicznego oblicza przyrody można "dotknąć" jedynie o brzasku, o świcie... Wszyscy, którzy decydują się wstać w nocy by obcować z nią o poranku są na swój sposób spełnieni. Pozdrowionka !!!

    OdpowiedzUsuń