Bodaj od świąt nie mógł trafić na pogodny, weekendowy poranek. Powoli miał już dość tych sino-burych chmur, ciągnących się po niebie i nieprzepuszczających błękitu. Ale cóż. Jak to mówią najgorszy dzień w lesie jest i tak lepszy od najlepszego dnia w pracy. Nadchodzący weekend nie zapowiadał się inaczej. Znów koło zera, znów zasnute niebo. Dobrze, że bez wiatru. A więc co? W knieję.
Jeszcze wieczorem miał nadzieję,
że prognoza z ostatnich godzin się nie sprawdzi, ale gdy tylko otworzył zaspane
oczy, nie miał już wątpliwości. W pokoju było dziwnie jaśniej. Wyjrzał przez
okno, gdzie wszędobylska biel zwiastowała śnieżny poranek.
Jechał ostrożnie, bo opad miał
zaledwie dwie – trzy godziny i służby porządkowe nie uporały się jeszcze z tymi
warunkami.
Kompan czekał jak zwykle pod
„Biedronką”. Przerzucili ekwipunek do jednego auta i ruszyli przed siebie. Plan
jak zwykle był już przygotowany, ale w trakcie rozmowy zaświtała im nowa myśl.
Skoro śnieżna pokrywa dopiero co przykryła leśne runo, to każdy zwierzęcy trop
będzie bardzo świeżym, ewidentnie świadczącym o tym, co wydarzyło się tu
niedługo przed nimi.
Zmodyfikowali obrany kierunek i
po dwóch kwadransach byli na miejscu. Parking świecił pustką. Kto niby w taką
pogodę o poranku miałby tu być. Za kilka godzin może narciarze, ale teraz?
Ruszyli przed siebie. Szlak,
prowadzący z początku szeroką drogą, po około kilometrze przeszedł w wąską
ścieżkę. Przebiegał przez sosnowy bór, urozmaicony pagórkowatymi wzniesieniami.
Dodatnia temperatura sprawiała, że z każdym kwadransem biały puch znikał,
jednak co i rusz spotykali odciśnięte tropy łosi, saren, dzików i jeleni. W
końcu szlak ponownie wrócił na leśną sektorówkę, którą podążali ku zachodowi.
Po jakimś czasie, z lewej strony
lasu, na drogę weszły psie odciski. Przyjrzeli się im z uwagą. Duże poduszki z
charakterystycznymi pazurami i wyraźnym iksem na przecięciu linii. Do tego trop
szedł łapa w łapę jak po sznurku. Ruszyli za nim. Był to bez wątpienia wilczy
ślad. Mieli świadomość, iż osobnik całkiem niedawno tędy przechodził, bo
przecież śnieg leżał raptem 2-3 godziny. Po około kilometrze, wilk zboczył z
drogi, kierując się ścieżką w sosnowy bór. Oczyma wyobraźni widzieli jego
sylwetkę, wyłaniającą się zza kolejnego pagórka. Po tropie widać było, jak wilk
przystawał, znaczył moczem teren, a także sznurował po zwierzęcych odciskach.
W którymś momencie, zaczął łukiem
okrążać duże wzniesienie, kryjąc się wśród niskich krzewów jałowców. Okrążył
pagórek od południa i po łagodnym stoku zaczął wspinać się na jego wierzchołek.
Ślady tego, co się na nim rozegrało były bardzo wyraźne. Na górze bowiem było sporo
tropów jeleni i kilkanaście świeżo wyleżanych (wytopionych) miejsc, gdzie
zwierzęta te odpoczywały. Miały widać stąd pogląd na okolicę, jedynie krzewy
jałowców na południowym stoku górki ograniczały nieco widoczność.
Wyraźnie można było odczytać, jak
wilk wpadł w to towarzystwo. Wokoło było mnóstwo tropów w śniegu, świeżo
odsypanego piachu świadczącego o dynamizmie całej sytuacji, a także wiele miejsc
zroszonych żółtym moczem. Widać było, w jaki popłoch wpadły jelenie, próbując
rozbiegać się po pagórku. Wilk musiał obrać sobie za cel od razu jednego z
nich, gdyż jego trop w biegu, przebiegał wierzchołkiem pagórka. Biegł
równolegle do tropu jelenia w odległości kilku metrów od jego linii. Były dwa
nagłe zwroty, po czym jeleń musiał zacząć zbiegać po stoku. I nagle w pewnym
miejscu, na zboczu, po którym się poruszał pojawiła się duża borsucza nora ze
świeżym odsypem żółtego piachu. Jeleń zarył kopytami, a wilczy trop niemal
pokrył się z tym jelenim. To musiał być moment kulminacyjny. Był tak blisko od
końcowego sukcesu, ale najwyraźniej polowanie się nie powiodło. Jeleni trop
nadal podążył w dół w kierunku ucieczki pozostałych zwierząt, a wilk po kilkudziesięciu
metrach dotarł do leśnej drogi, którą podążył na północ. Tu za zakrętem wszedł
na ludzkie ślady, jak się okazało te, które pozostawili tu nieco ponad godzinę
temu.
Przystanęli. Mimo chłodu poranka
było im nad wyraz gorąco. Puszcza, za sprawą świeżego opadu śniegu, była dziś
dla nich czytelna, niczym otwarta przyrodnicza księga. Wiele ewidentnych
szczegółów określało dobitnie, co niedawno wydarzyło się na tej górze.
Wiedzieli, że przy odrobinie szczęścia mogło się zdarzyć, że z daleka zobaczyliby
tę sytuację na własne oczy tudzież, naszliby na wilka posilającego się świeżo
upolowanym jeleniem. Mimo iż tak się nie zdarzyło i tak czuli się, jakby
obejrzeli to wszystko na żywo.
Wilczy trop po kolejnych kilkuset
metrach drogi, ponownie odbijał w prawo w sosnowy bór i był to kierunek, w
którym uciekła chmara jeleni.
Kilka dni później, dokładnie w
tej okolicy, tuż po wejściu do lasu, przez drogę przeskoczył szary psowaty
kształt. Pospiesznie umknął w zarośla, nie dając się nawet dostrzec lornetką.
Stanęli jak osłupieni. Jeszcze na dobre nie zdążyli „wejść” w dzisiejszą
wyprawę, a już serce łomotało jak oszalałe. Kręcąc się po okolicy, godzinę
później natknęli się na szczątki łani. Była to ewidentnie wilcza stołówka.
Zastanawiali się czy to właśnie ten wilk sprzed tygodnia, nie odpuszczając
podążył dalej za chmarą i finalnie dopiął swego? Było to wielce prawdopodobne.
W rejonie tym w kolejnych 3 tygodniach ponownie natknęli się na wilcze tropy.
Znów na śniegu dały się zauważyć ewidentne wskazówki i odciski wilczej watahy. Dotarli
także do ciekawej relacji naocznego świadka, mówiącej o sporej grupie
zaglądającej na nieodległą łąkę, ale to już zupełnie inna historia…
Z puszczańskim pozdrowieniem
Wozik77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz